Godzina zagubionych słów. Natasza Socha
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Godzina zagubionych słów - Natasza Socha страница 14

Название: Godzina zagubionych słów

Автор: Natasza Socha

Издательство: PDW

Жанр: Короткие любовные романы

Серия:

isbn: 9788308071953

isbn:

СКАЧАТЬ długo piekę?

      – Pięćdziesiąt minut.

      – Mamo?

      – Tak?

      – Kocham cię.

      GODZINA

      NIEBIESKIEGO ZESZYTU

      Koła rodzinnego nie tworzy się cyrklem.

      STANISŁAW JERZY LEC

      Most Storebæltsbroen nad Wielkim Bełtem łączy dwie duńskie wyspy – Fionię i Zelandię. Do wypadku doszło około siódmej trzydzieści pięć. Pociąg pasażerski, składający się z dwóch spalinowych zespołów trakcyjnych IC4, jechał z Aarhus do Kopenhagi. Podróżowało nim sto trzydzieści jeden osób oraz troje pracowników kolei. Po przeciwnym torze poruszał się pociąg towarowy przewożący na platformach puste oplandekowane naczepy, należące do przedsiębiorstwa piwowarskiego Carlsberg. Porywisty wiatr przesunął jedną z naczep, ta spadła z platformy na tor, po którym jechał skład pasażerski. Mimo że pociąg gwałtownie zahamował, nie udało się uniknąć zderzenia z naczepą.

      Most Storebæltsbroen łączący dwa duńskie miasta, Nyborg i Korsør, przez kilka godzin był zamknięty. Trwała akcja ratownicza. Służby ewakuowały wszystkich na ląd, ale akcję utrudniał silny wiatr. Na Bałtyku szalał sztorm.

      Kiedy Marcin czytał te informacje, nie wiedział jeszcze, że są ofiary śmiertelne. Łącznie osiem. Jedną z nich była jego siostra Joanna, a drugą szwagier Ebbe. Wiadomość przekazała mu matka, a potem po prostu się rozłączyła i Marcin zrozumiał, że musi natychmiast do niej jechać. Bo choćby udawała, że da sobie radę, bo przecież jest silną kobietą, wiedział, że nie wolno mu jej zostawić samej, przynajmniej przez najbliższych parę dni. Kilka tygodni po śmierci ojca przeszła zawał serca, a lekarz powiedział, że to z powodu silnej reakcji stresowej. Gdyby Joanna nie zachowała wtedy przytomności umysłu i nie zadzwoniła po karetkę, pewnie straciliby również matkę.

      Natychmiast więc wsiadł w samochód i przez całą drogę starał się odsunąć od siebie myśli o śmierci, wypadku, o tym, że właśnie wydarzyło się coś nieuchronnego, na co kompletnie nie był przygotowany. Zachowywał się tak, jakby chciał przełożyć to wszystko na później, a teraz zająć się matką, załatwić niezbędne formalności i skupić się na wykonywaniu zadań.

      – „Na dwutorowej linii we fragment uszkodzonej naczepy wjechał jadący w przeciwną stronę pociąg pasażerski. Stalowe belki wbijały się kolejno w czoło pociągu osobowego, powodując poważne zniszczenie czoła pierwszego wagonu. To prawdopodobnie tu znaleziono ofiary śmiertelne”. – Marcin zacisnął zęby i wyłączył radio.

      Dalej jechał już w ciszy.

      Joanna. Starsza o pięć lat, choć czasem wydawało mu się, że o pięćdziesiąt. Zawsze poważna, zawsze bardzo krytyczna wobec wszelkich przejawów humoru, zwłaszcza tego absurdalnego. Brała życie serio i nie lubiła się śmiać. Marcinowi czasem wydawało się, że ktoś ją podrzucił, że przybyła do nich z innej planety, na której śmiech był zabroniony. Rzadko bawili się razem, bo dla Joanny Marcin był po prostu głupkowaty i wszystko psuł. Tak jak wtedy, gdy zorganizowała profesjonalną zabawę w szpital. Była pielęgniarką i lekarzem w jednym, a on rannym w wypadku pacjentem. Miał leżeć z cierpiącą miną na łóżku, owinięty bandażem pokolorowanym pisakami na czerwono.

      – Ale mi się nie chce w ogóle nie ruszać. Czy mogę chociaż dostać kawałek czekolady? – pytał Marcin i bardzo nieprofesjonalnie wiercił się na łóżku, podczas gdy Joanna przygotowywała się właśnie do operacji.

      – Przestań! Znowu wszystko psujesz! Widziałeś kiedyś, żeby umierający pacjent dostawał czekoladę? – fuknęła na brata.

      – Ale ja wcale nie czuję się umierający – zaprotestował Marcin i nawet próbował zachichotać, ale natychmiast umilkł pod groźnym spojrzeniem siostry.

      – Uspokój się i leż nieruchomo. Będę musiała przyjrzeć się dokładnie twoim ciężkim ranom i kto wie, może nawet amputować ci nogę.

      Marcin podskoczył radośnie.

      – Co to amputować? Namalujesz na niej coś? Może smoka? Albo rycerza? Albo jedno i drugie, a ja to potem pokoloruję.

      Joanna tylko prychnęła.

      – Nie, głupolu. Amputować oznacza odciąć.

      – Auuuuu! – wrzasnął nagle Marcin i zerwał się ze szpitalnego łóżka. – Sama sobie obcinaj nogi. Ja idę do mamy na naleśniki. I powiem jej, że jesteś kopnięta.

      Oczywiście po tym wszystkim Joanna była na niego wściekle obrażona i nie chciała się z nim bawić przez kilka dni, choć obiecał, że może mu nawet uciąć oboje uszu, bo wtedy będzie mógł udawać, że nic nie słyszy, zwłaszcza gdy mama poprosi go, żeby posprzątał pokój.

      Z czasem bawili się jednak coraz rzadziej. W końcu Marcin doszedł do wniosku, że tak naprawdę nie ma siostry, tylko nastoletnie „coś”, co z nimi mieszka i nie ma ani krzty poczucia humoru. Zamyka się w pokoju, nosi czarne ciuchy i nigdy nie jest zapraszane na żadne urodziny. Dziwadło.

      Zaparkował pod domem matki i wziął głęboki oddech.

      Czy Joanna naprawdę zawsze była taka poważna? Naburmuszona? Wspomnienia zaczęły wyświetlać się w jego głowie niczym kolorowe slajdy, które kiedyś razem oglądali. Jedne były chaotyczne, drugie poszarpane, a niektóre po prostu niedokończone. Ale pojawiał się w nich również śmiech i pewien rodzaj czułości, o którym dawno już zapomniał. A potem znowu widział zamknięte drzwi od pokoju i chłodne spojrzenie swojej siostry.

      – Aśka, coś ty najlepszego zrobiła? – zapytał jeszcze i wyszedł na klatkę schodową.

      Jak zwykle pachniało tu mokrymi liśćmi. Marcin nawet lubił ten zapach. Przypominał mu dzieciństwo.

      Na początku nie dowierzał. To był jakiś rodzaj wyparcia, które nawet spełniało swoją funkcję. Marcin wbił sobie do głowy, że Joanna wyjechała dużo dalej niż do Danii, a ponieważ i tak rzadko się z nimi kontaktowała, to w zasadzie niewiele się zmieniło. Poza tym nie był na pogrzebie.

      – Jak to? Nie jesteśmy zaproszeni?

      Po tym co usłyszał od prawnika Joanny, Marcin odruchowo zerknął na wyświetlacz telefonu, jakby chciał się upewnić, czy rozmawia z żywą osobą, czy może padł ofiarą złośliwego bota.

      – Nie wiedziałem, że na pogrzeb wymagane jest zaproszenie. Rozumiem, że jedynie król Danii dostąpił tego zaszczytu? – spytał jeszcze złośliwie, choć prawnik po prostu uprzejmie przekazywał informację.

      Matka przysłuchiwała się tej rozmowie i tylko patrzyła na Marcina pytająco. Kiedy skończył, bezradnie rozłożył ręce.

      – Podobno już dawno zastrzegli sobie, że gdyby którekolwiek z nich umarło, nie chcą robić z pogrzebu widowiska.

      – Nie СКАЧАТЬ