Название: Nigdy nie wygrasz
Автор: Karolina Wójciak
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
isbn: 9788381780377
isbn:
– Pani Ania powiedziała, że to do ciebie będzie należało posprzątanie po pożarze.
– A okno?
– Zabiliśmy dyktą.
Westchnęłam ciężko.
– To nie fair – powiedziałam raczej do siebie niż do niego.
Wzruszył ramionami i wyszedł. Włożyłam gruby sweter i ruszyłam do zajazdu. Choć paliło się światło, nikogo tam nie było. Tuż przy oknach stała polówka. Bez pościeli. Gdyby ktoś jeszcze raz wpadł na pomysł wrzucenia koktajlu Mołotowa przez okno, wylądowałoby to na mnie. Może taki właśnie był Anki cel? Chciała, by ktoś zginął, żeby policja się zainteresowała i zaoferowała ochronę? Przeklęłam w duchu.
Osmolone ściany i podłoga w błocie, które powstało po zmieszaniu spalonych rzeczy i wody lanej hektolitrami przez strażaków sprawiały wrażenie, jakbym odwiedzała ruiny. Nadal śmierdziało ogniem i sadzą. Tak jakby gdzieś jeszcze się tliło. Mimo że kiedyś dobrze się tutaj czułam, teraz przechodziły mnie ciarki, kiedy brodząc po kostki w błocie, przemierzałam główną salę. Choć nie byłam wierząca, pomyślałam o duchach. O tym człowieku, który tu umarł i będzie mnie nękał za to, że z mojej winy stracił życie. Skręcało mnie w brzuchu ze strachu. Zaglądając na zaplecze, skradałam się. Musiałam tam jednak iść, by przynieść wiadra, mopy i worki na śmieci. Wyciągnęłam wszystko z komórki, a wtedy usłyszałam dzwonek. Ten umieszczony nad drzwiami, który sygnalizował nadejście klienta w czasach, gdy zajazd był otwarty. Oblał mnie zimny pot. Rzuciłam wszystko i skacząc przez wiadra, pobiegłam do głównej sali. Zobaczyłam wysokiego mężczyznę. Jego postura, zarost i sposób ubierania się jasno wskazywały, że pracował w transporcie i rozwoził tirem produkty. Kiedyś nazwałabym go typowym klientem i wskazałabym mu stolik. Teraz serce waliło mi jak oszalałe. Patrzyłam na niego, nie wiedząc, czego się spodziewać.
– Co tu się stało? – Wskazał na osmolone ściany i stoliki niedbale zepchnięte w jeden róg.
To pewnie straż je tak zgarnęła w jedno miejsce, żeby mieć dostęp do pożaru. Może też w ten sposób ocalili te tanie obrusy przez ogniem? Chociaż rozglądając się po pomieszczeniu, wątpiłam, by którekolwiek z ich działań miało na celu coś więcej niż ugaszenie pożaru. Zostawili tu taki bałagan, jakby zupełnie nie dbali o to, że ich akcja jeszcze bardziej niszczy zajazd.
– Pożar – powiedziałam.
– Czyli nie ma szans na golonkę?
Pokręciłam przecząco głową, ale on nie ruszał się z miejsca.
– Mnie nie przeszkadza ten bałagan. Jechałem tak długo, bo wiem, że macie najlepsze golonki na trasie. Może przygotujesz mi jedną, a ja wezmę do samochodu. Nie muszę mieć porcelany i wykwintnych dekoracji na talerzu. Opakowanie na wynos, żarcie i już!
– Nie mogę… kasa nie działa… – Pokazałam mu ladę. – Ja tu tylko sprzątam.
– Wiem, że tu obsługujesz, bo nieraz mi przynosiłaś jedzenie. Nie kłam. – Te dwa ostatnie słowa postawiły mnie do pionu. Bałam się go, bo wydawało mi się, że ta rozmowa zakończy się w taki sam sposób jak sytuacja z klientem, który dopominał się o ser.
– Szefowa by mnie zabiła.
– Zapłacę ci więcej – zaoferował. – Poza tym nikt nie musi wiedzieć. Możesz wziąć te pieniądze dla siebie.
Rozważałam możliwości. Mogłam zawsze skłamać, że ja zjadłam golonkę, a pieniądze odłożyć na ucieczkę stąd. Skoro człowiek mówił, że mnie znał, oznaczało to, że nieraz tu był. Jadł, płacił i odjeżdżał. Gdyby sprawiał kłopoty, pamiętałabym go. Zawsze to ci klienci, którzy doprowadzali nas do szału, pozostawali w pamięci na długo. Niektórzy, powracający co jakiś czas, dorobili się nawet ksywek. Ostrzegałam wtedy dziewczyny z kuchni, że delikwent się zbliża i że powinny uważać na to czy tamto. Twarzy tego człowieka w ogóle nie rozpoznawałam. Musiał być w porządku. Zgodziłam się. Kazałam mu się nie ruszać z miejsca i pobiegłam do kuchni. Gdy normalnie funkcjonowaliśmy, ktoś zawsze stał za barem. Pilnował zarówno klientów, jak i produktów. Teraz musiałam mu zaufać. Wierzyłam, że ludzie wcale nie są źli, że ostatnie wydarzenia to tylko i wyłącznie pojedyncze, niezrównoważone jednostki.
Wyciągnęłam golonkę z zamrażalnika. Nakłułam ją widelcem, przerywając jej foliowe opakowanie, i wsadziłam do mikrofalówki. Ustawiłam odpowiedni czas. Korzystając z chwili, wyskoczyłam do baru. Mężczyzna nadal stał, gdzie go zostawiłam. Zapytałam o dodatki – uśmiechnął się i poprosił o musztardę i chleb. Pieczywa nie mieliśmy wcale, bo od dwóch dni nie przyjmowaliśmy dostaw. Poprosił o frytki. Przewróciłam oczami poirytowana, że w ogóle zaproponowałam mu cokolwiek. Musiałam wstawić olej i poczekać, aż się rozgrzeje. Traciłam minuty w kuchni, zupełnie nie wiedząc, co ten facet tam robi. Musiałam wyciągnąć nowe opakowanie frytek. Przechodząc z kuchni do magazynku, rzuciłam okiem na salę. Mężczyzna podszedł do lady. Oparł się o nią i zaglądał do kuchni. Nie podobało mi się, że ruszył się z miejsca. Skinął do mnie głową. Już miałam mu powiedzieć, żeby trzymał się z dala od lady, ale odpuściłam. Żałowałam, że w ogóle się zgodziłam. Jednak było już za późno na wycofanie się. Przyniosłam frytki i otworzyłam opakowanie. Tłuszcz skwierczał od wysokiej temperatury. Gdy tylko wsypałam dwie garście zamrożonych frytek, w pojemniku się zagotowało. Hałas był tak duży, że przegapiłam wejście tego mężczyzny do kuchni. Widząc go, krzyknęłam mimowolnie, co jawnie pokazało, że się go obawiałam.
– Pomóc ci? – zapytał przyjaźnie.
– Nie, nie trzeba. Niech pan wraca na salę. – Starałam się przybrać stanowczy ton i jednocześnie ukryć strach.
– Jak mam tam kwitnąć, równie dobrze mogę coś tutaj zrobić. Nie wiem, choćby opakowanie naszykować. Pogadać. – Nie reagowałam, więc po chwili dodał: – No wiesz, dotrzymam ci towarzystwa.
– Lubię być sama – zaprotestowałam od razu.
– Jak możesz pracować w takim miejscu i nie lubić ludzi?
– Tego nie powiedziałam.
– Podałaś bezpieczną wersję, ale właśnie to miałaś na myśli.
– Nawet jeśli, to do kuchni i za ladę nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Bardzo proszę, niech pan wróci na salę.
– Mówisz tak, jakbyś czytała etykiety „zakaz palenia”, „osobom do lat osiemnastu alkoholu nie sprzedajemy”, „nieupoważnionym wstęp wzbroniony”.
Pomyślałam, że jeśli dam mu coś w ręce, to zajmie się pracą i nie będzie miał weny do gadania. Wyciągnęłam więc opakowanie z szafki i kazałam mu przygotować pod posiłek, czyli: wyciągnąć z lodówki musztardę, z szafki sztućce plastikowe i wyłożyć kawałek papieru pod frytki, który miał teoretycznie absorbować tłuszcz. Prawda była jednak taka, że ten posiłek pływał w tłuszczu i nie miało znaczenia, czy papier tam był, czy go nie było. Golonka też szła na chwilę w olej, by nabrać chrupkości. Wyłowiłam metalową dziurawą łyżką jedzenie i położyłam w opakowaniu. Zamknęłam je i poprosiłam СКАЧАТЬ