Название: Służąca
Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-66718-10-4
isbn:
Jeszcze tydzień temu przed pracą częstowała mnie pysznym cappuccino ozdobionym na wierzchu liściem z mlecznej piany. Niedawno była na kursie latte art. Miałam wrażenie, że przez tych parę miesięcy udało mi się zaskarbić sobie jej zaufanie, a przynajmniej sympatię. Jako emerytowana lekarka, która widziała w życiu wiele, z pewnością podchodzi do ludzi z dystansem. Teraz pokazuje mi swoją postawą, jak wielki może on być, jeśli ktoś da jej ku temu powód. Problem polega na tym, że ja tego powodu nie znam.
Wręcza mi kopertę z pieniędzmi. Natychmiast chowam ją do torebki. Nie mam nawet ochoty do niej zaglądać, żeby sprawdzić, czy kwota się zgadza.
– Może mi pani powiedzieć, co zrobiłam źle? – Postanawiam mimo wszystko spróbować po raz ostatni wydobyć z niej jakiekolwiek wyjaśnienie.
Przestępuje z nogi na nogę, spuszcza wzrok, jej twarz nabiera nieco łagodniejszego wyrazu.
– Ja wiem, Julio, że próbujesz wyjść w życiu na swoje, ale nie wolno iść do celu za wszelką cenę.
– Nie rozumiem.
– Dostałam wczoraj wiadomość mailową od Antoniego.
– Od pana Antoniego Lwowskiego, tak?
– Tak, przyjaciela, który mi ciebie polecił.
Milknie, spogląda mi prosto w oczy, na zmianę zamyka i lekko uchyla usta bez słowa, jakby układała sobie w głowie to, co chce mi powiedzieć.
– Co to była za wiadomość? – Nie wytrzymuję.
Mruga i wypuszcza głośno powietrze. Czuję, że to, co zaraz mi powie, będzie straszne. Dłonie zaczynają mi się trząść, jeszcze zanim kobieta się odzywa.
– Zapytał, czy nie brakuje mi niektórych elementów biżuterii, bo jemu tak i podejrzewa, że to ty konsekwentnie mu je podkradałaś. Dopiero w Stanach otworzył szkatułkę, w której trzymał złote zegarki. Chciał je tam sprzedać, dać pieniądze córce, ale został mu tylko jeden, najtańszy. To były zegarki jego zmarłej żony.
Ostatnie słowa wypowiada, mrużąc oczy i prawie niezauważalnie kiwając głową, jakby zgadzała się z jakąś niewypowiedzianą myślą dotyczącą mojej osoby. Przerzuca wzrok na mój nadgarstek. Okala go zegarek na złotej bransoletce.
Odruchowo łapię za niego, po czym natychmiast puszczam, jakby parzył.
– To prezent od siostry – mówię cicho. – Dostałam go na osiemnaste urodziny.
Zamyka znacząco oczy, jakby wierzyła i jednocześnie nie wierzyła. Z pewnością moje tłumaczenie się jest w tym momencie najgorszą rzeczą, jaką mogłam zrobić.
Błyskawicznie zasycha mi w ustach, przez głowę zaczynają przetaczać się wspomnienia ciemnobrązowej, skórzanej szkatułki leżącej na podłodze w ciasnej, pachnącej naftaliną garderobie pana Antoniego, między pudełkami z butami. Zawsze przecierałam tę szkatułkę ścierką z mikrofibry, bo obicie było cienkie i delikatne. Nigdy nie zaglądałam do środka, choć domyślałam się, że znalazłabym tam biżuterię. Zawartość brzęczała za każdym razem, gdy podnosiłam skrzyneczkę.
Potem ożywa we mnie wspomnienie ufnych oczu pana Antoniego z opadającymi kącikami, do tego spora łysina na głowie, brzuch wylewający się znad paska od spodni, uśmiech z widocznymi dziąsłami. Czy ten złoty człowiek byłby w stanie coś takiego napisać do swojej przyjaciółki? Najpierw powinien zwrócić się przecież do mnie, dać szansę na wyjaśnienie sprawy. Jestem niewinna, czuję, że coś niesprawiedliwego rozegrało się za moimi plecami.
– To nieprawda – mówię. – Nigdy w życiu nie byłabym w stanie zrobić czegoś takiego. – Kłuję się palcem w pierś. – To nie w moim stylu, pani Łucjo.
– Przez czterdzieści lat pracy w szpitalu napatrzyłam się na wiele dziewczyn twojego pokroju. Proste, ładne, zaradne, niekoniecznie uczciwe. – Przykłada dłoń do ust i kaszle parę razy. – Kiedy to napisał, też pomyślałam, że to nieprawda. Ale potem zobaczyłam postscriptum, w którym doradzał, żebym sprawdziła, czy z moją biżuterią wszystko w porządku. Wiesz, co się okazało? – Przechyla głowę, obdarowując mnie protekcjonalnym spojrzeniem.
Patrzę na nią tępo, bo domyślam się, co zaraz powie. Po prostu czekam, czując, jak na moją twarz wdziera się fala gorąca.
– Brakuje mi moich ślubnych obrączek.
– To paranoja – mówię cicho. – Nie mam z tym nic wspólnego.
– Nie wiem, czy masz, czy nie masz. Na pewno ani ty, ani ja nie jesteśmy w stanie nic sobie udowodnić, dlatego uważam, że lepiej będzie, jeśli po prostu w tym momencie się rozstaniemy. Mirek też tak myśli.
Mirek to jej mąż, wujek Marka Skalskiego, właściciela trzeciego domu, którym się zajmuję. Oczami wyobraźni widzę już, jak do niego dzwoni i opowiada o całym zajściu, a potem jak Marek Skalski dziękuje mi za współpracę.
Pani Królikowska rzuca jeszcze w moją stronę „do widzenia”, po czym znika za ciemnymi drewnianymi drzwiami, zostawiając mnie samą z plątaniną myśli, które jeszcze nigdy w takim tempie nie piętrzyły się w mojej głowie.
Wsiadając do samochodu, usiłuję zachować spokój, choć rzeczywistość rozmazuje mi się przed oczami. To przez łzy, które napływają mi do oczu. Zostałam niesłusznie oskarżona o kradzież przez Antoniego Lwowskiego. Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Dlaczego najpierw nie skontaktował się ze mną? Wydawał się nieco zagubionym w rzeczywistości starszym panem, dla którego takie rzeczy jak komputer czy smartfon stanowiły zło konieczne, a tu – proszę. Napisał do Królikowskiej maila ze Stanów. Mogła oczywiście zrobić to w jego imieniu córka…
Wracam do domu rozbita, bez sił. Czuję się oszukana. Przez kolejną godzinę snuję się po mieszkaniu tam i z powrotem. Opowiadam Marcie i Sylwkowi o tym, co mi się przydarzyło. Słuchają w milczeniu, z rozszerzonymi w niedowierzaniu oczami. Doradzają mi coś, co oczywiście chciałam zrobić sama. „Skontaktuj się z Lwowskim. Wyjaśnij z nim tę sytuację, bo gość jeszcze nieźle ci zaszkodzi”. Po spotkaniu z Królikowską mam jednak przeczucie, że podczas rozmowy z panem Antonim może wyrosnąć między nami kolejny mur nieufności. Będę mówić, a on nie będzie przyjmował do wiadomości moich tłumaczeń.
Wracam do swojego pokoju i postanawiam, że poszukam na Facebooku jego córki. Jestem pewna, że on nie ma tam konta. Córka ma na imię Marta. Marty Lwowskiej nie znajduję ani jednej. Wyszła za jakiegoś Amerykanina. Możliwe, że w mediach społecznościowych używa nazwiska po mężu. Tu zaczyna się poważny problem, bo Mart mieszkających w Stanach jest bardzo wiele. Kusi mnie, żeby zadzwonić do Królikowskiej i poprosić ją o adres e-mail, z którego do niej napisał, ale tego dnia nie mam już na to odwagi. Nagle zaczęła mnie traktować jak złodziejkę, nie mogę znieść tego uczucia. Nie mam już sił, żeby w tej chwili znowu mierzyć się z jej odrazą.
Błądzę bezsilnie po Facebooku, przyglądając się miniaturom zdjęć kolejnych Mart, których lista ciągnie się niemiłosiernie, gdy nagle w prawym górnym rogu pojawia się nowe powiadomienie. Zostałam zaproszona do znajomych przez Kacpra Borewskiego.
Może СКАЧАТЬ