Europa in Flagranti. Stanisław Cat-Mackiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Europa in Flagranti - Stanisław Cat-Mackiewicz страница 5

Название: Europa in Flagranti

Автор: Stanisław Cat-Mackiewicz

Издательство: PDW

Жанр: Очерки

Серия: Pisma Wybrane

isbn: 9788324218639

isbn:

СКАЧАТЬ partii, na które się dzielimy, oklaskujemy te słowa”.

      Rozruchy w Pekinie rozpoczęły się w dniu 6 czerwca 1900 roku.

      Nikt wówczas nie rozumie, że jest to przejaw gniewu czterystu milionów ludzi. Nikt w tej chwili nie przypomina sobie pięknych słów Alberta Sorela:

      „Wielkie wydarzenia zarysowują się na morzu historii zrazu odległą i małą bruzdą, potem rosną i rosną w coraz większą falę, aż pióropuszami piany upadną na czekające na nie piaski”.

      Ton pisania o tych bokserach jest taki sam, z jakim przedtem pisało się o „gangsterach” amerykańskich, „bandytach” meksykańskich lub „nihilistach” rosyjskich. Ton niezwykle płytki.

      Zresztą nad całą sprawą chińską ciążą międzynarodowe niechęci europejskie. Wyprawę na Pekin wojska niemieckie i francuskie odbywają w towarzystwie wojsk angielskich, a jednak ciągle się tym Anglikom wsadza szpilki niechęci i pogardy. Oto karykatura typowa dla tych nastrojów – Anglik mówi: „Muszę teraz zwyciężać gdzie indziej”. Ten wyraz „zwyciężać” jest oczywiście bardzo złośliwy. Przypomina się w ten sposób Anglikom, że przecież dotychczas nie potrafili zwyciężyć Boerów, więc niech sobie nie przypisują kierowniczej roli w wyprawie przeciwko Chińczykom.

      II

      Tymczasem w Chinach wyglądało to zupełnie inaczej, niż się moim kolegom dziennikarzom z poprzedniego pokolenia wydawało.

      Biali ludzie byli w Chinach bardzo brutalni, a z licznych opisów wynika, że zachowywali się w sposób gangsterski. Muszę tu zaznaczyć, że w opisie tych wydarzeń nie korzystałem ani ze źródeł chińskich, ani z późniejszych komunistycznych, prochińsko nastrojonych. Przeciwnie, opieram się wyłącznie na korespondencjach gazet europejskich.

      Trudno, a raczej całkowicie niemożliwe jest dla nas zrozumieć Chiny z 1900 roku. Społeczeństwo o olbrzymiej kulturze, o filozofii bardziej inteligentnej i subtelnej niż ta nasza z XIX wieku, o wspaniałej sztuce, o manierach obcowania człowieka z człowiekiem tak wyszukanych i ceremonialnych, że w porównaniu z nimi nasze obyczaje były raczej kłótnią pijanych drabów w tramwaju. Kuchnia chińska była także niesłychanie kunsztowna, wyrafinowana i wspaniała. Medycyna chińska, a raczej terapia lecznicza, również stała wyżej od naszej.

      Jednocześnie całkowita nieznajomość techniki w dziedzinie transportu, wojny, przemysłu, nieznajomość maszyn, pary, elektryczności.

      Wreszcie niezrozumiały dla nas ustrój polityczny. Człowiek zdaje egzaminy i tylko te egzaminy torują mu drogę do awansu. Rzekłbyś: ustrój doskonały, ale, jak to często bywa, ta doskonałość w praktyce ma skutki katastrofalne. Pisownia oparta na tysiącach hieroglifów wytwarza całkiem specyficzny typ kultury.

      A wówczas dla przeciętnego Europejczyka Chińczyk to człowiek „dziki”. Nic bardziej kretyńskiego, głupiego niż owo porównanie Chińczyków z prymitywnymi narodami kuli ziemskiej. Chińczycy to starzec wśród narodów, a nie dziecko czy niemowlę.

      Narody chińskie podlegają władzy dynastii mandżurskiej, której nie lubią, i Mandżurom, których nienawidzą. Co dziwniejsza, Japończycy nie poczuwają się do żadnej wspólnoty krwi z Chińczykami, przeciwnie, to oni właśnie, Japończycy, zainaugurowali w 1894 roku politykę rozbioru Chin, tak jak przedtem i potem rozbierano Turcję, tak jak przedtem rozbierano Rzeczpospolitą…

      Europejczyków oburzało naturalnie bardzo, że Chińczycy mordowali misjonarzy, którzy składali się z ludzi idei, z szerzycieli nauki miłości bliźniego. Ale to postarajmy się zrozumieć: niechęć do misjonarzy płynęła stąd, że Chińczyk chrześcijanin przestawał być Chińczykiem, że adoptowany przez białych solidaryzował się z białymi.

      Podobno Chińczycy skarżyli się wówczas na nadmiar dzieci, podobno nowo narodzone dziewczynki wrzucali do studni. Misjonarze wykupywali dzieci z rąk rodziców i wychowywali na chrześcijan.

      Ale korespondent gazety „Le Temps” wyjaśnia nam bliżej niektóre prawdy o braku powodzenia pracy misjonarzy w Chinach.

      Powiada ona, że Chińczyków raził brak zgody pomiędzy misjonarzami. Obok misji katolickich, niewątpliwie najpoważniejszych i najbardziej ofiarnych, było mnóstwo misji protestanckich, hojnie subsydiowanych przez Amerykanów. Te ostatnie prowadziły często nietaktowną propagandę przeciwko misjonarzom katolickim. Było aż szesnaście (tak: szesnaście!) wyznań protestanckich na terenie Chin, twierdzących, że tylko ich nauka jest jedynie słuszna i prawdziwa. Nawet imię Boskie było rozmaicie przez te misje przywoływane. Jezuici, pierwsi misjonarze w Chinach, mówili o Bogu „Tien Czu”, pierwsi misjonarze amerykańscy nazywali Go „Czen Czi”, co znaczy: Duch Prawdziwy, a misjonarze angielscy: „Czang Ti”, co oznaczało: Władca Najwyższy.

      Tenże pan Monnier, korespondent „Le Temps”, kreśli nam taki obrazek:

      „Ze zdziwieniem patrzyłem, jak rosyjski oficer policyjny we Władywostoku przyjmował papiery od kilkunastu Rosjan przyjezdnych. Wszyscy oddawali mu swoje paszporty z należnym wobec władzy szacunkiem, a tymczasem ten oficer był Buriatem i miał wyraźnie mongolskie rysy twarzy. Mimo woli myślałem, że nic podobnego nie byłoby możliwe w Bombaju, Singapurze, Sajgonie, w Hongkongu. Tam każdy biały czuje się czymś o tyle wyższym od Azjaty, że nigdy nie będzie mu posłuszny przy żadnej okazji. Czy możecie sobie wyobrazić, aby policjant hinduski chwycił za kołnierz pijanego Anglika awanturnika? Albo żeby policjant Annamita aresztował marynarza Francuza? Cóż to byłby za skandal!”

      Zauważmy sobie dobrze: słowa powyższe pisane są w roku 1900. Jakież refleksje budzą dzisiaj.

      Wydarzeniem, które pośrednio spowodowało powstanie bokserów, była próba zbudowania w Chinach kolei żelaznej. Prasa europejska oburzała się: buduje się im kolej żelazną, a ci się buntują. Nie było to jednak tak proste. Oto ci, którzy kolej budowali, nie zważali na cmentarze chińskie, a dla Chińczyka ówczesnego nie było większej świętości niż miejsce spoczynku jego przodków. Wywoływało to oburzenie spontaniczne i rząd chiński oraz dynastia były bezsilne wobec tych odruchów. Więcej: musiały z nimi współczuć.

      Wielki mąż stanu rosyjski Sergiusz Witte opisuje rozbój, którego w Pekinie dopuściły się wojska sojusznicze po oswobodzeniu dyplomatów. Doszczętnie zrabowany był pałac cesarski, potłuczona w nim odwieczna porcelana, dzieła sztuki o niewymiernej wartości, porozbijane szafy żelazne z dokumentami. Nawet dokument przymierza z Chinami podpisany przez Mikołaja II i cesarza Chin został wtedy skradziony.

      Biała rasa niezbyt wspaniale propagowała w Chinach swoją wyższość.

      III