Świeży. Nico Walker
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świeży - Nico Walker страница 6

Название: Świeży

Автор: Nico Walker

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 9788366553163

isbn:

СКАЧАТЬ już odmówić. Taki dziwny typ mi proponował. Powiedział, że powinnam zarzucić sobie dropsa do tyłka. Dokładnie takich słów użył. Zarzucić sobie do tyłka.

      – Który to? Zaraz mu nastukam.

      – Nie. Był po prostu samotny. Każdemu mogło się zdarzyć.

      – To trochę, kurwa, brak szacunku.

      – Niektórzy chłopcy po prostu mówią w ten sposób.

      – Co to za skurwiel?

      – Nie wiem. Nie ma go tu już. Nie przejmuj się tym, proszę. Pomyślałam, że to zabawne. Nie chciałam cię zdenerwować.

      – Przepraszam. Po prostu to w chuj nie w porządku, wiesz? To, że ten skurwiel tak do ciebie powiedział.

      Wzięła mnie za ręce.

      – Odpuść.

      – Strasznie się cieszę, że tu jesteś – stwierdziłem.

      – A to dlaczego? – spytała.

      – Bo cię bardzo lubię.

      – Zamknij się.

      – Nie no, serio.

      – Hmmm.

      – Co?

      – Po prostu myślałam…

      – Aha?

      – Po prostu myślałam… że jesteś śliski.

      Wróciliśmy razem, Emily i ja. Całą drogę szliśmy wzdłuż trawników, mijały nas światła samochodów. Żadne z nas nie miało na nogach butów. Emily nie założyła ich na imprezę, a ja niosłem japonki w ręku, bo chciałem, żeby pomyślała, że jestem miły.

      – Nie musisz tego robić – powiedziała.

      – Mam wrażenie, że muszę.

      – Spójrz na siebie – powiedziała. – Ś l i s k i z ciebie gość, co nie?

      – Zupełnie się co do mnie mylisz.

      I tak sobie szliśmy. Aż doszliśmy do pokoju, w którym pocałowaliśmy się pierwszy raz. W którym odwróciła wzrok i powiedziała:

      – Rób, co tylko chcesz, typie.

      Obudziliśmy się rano. Za dwie godziny musiałem być w pracy. Wtedy zadzwonili ze sklepu i powiedzieli, że mnie zwalniają. Odpowiedziałem, że rozumiem, rozłączyłem się i wróciłem do łóżka.

      – Zmiana planów – zwróciłem się do Emily. – Właśnie mnie zwolnili.

      – Och, kurwa. Przykro mi – powiedziała.

      – Nie, to nic – stwierdziłem. – W sumie to dobrze. Nie muszę teraz iść do roboty.

      – To ten grubas rewizjonista, o którym mi mówiłeś?

      – Jego matka.

      – Twój szef kazał cię zwolnić matce?

      – Tak.

      – Co za pizda jebana!

      – Co nie? Mówiłem ci, że to gnida, prawda?

      – Co zamierzasz?

      – Nie wiem. Ale pomyślę o czymś… Hej.

      – Tak?

      – Dzięki, że wzięłaś moją stronę w tej całej historii ze zwolnieniem. Naprawdę miła z ciebie dama.

      Uśmiechnęła się.

      – Chyba za tobą szaleję – powiedziałem.

      – Przestań. Widziałeś gdzieś mój stanik?

      Schyliła się i zaczęła szukać po omacku pod łóżkiem, a ja pomyślałem sobie: nie można mieć lepszych cycków.

      Sięgnąłem dłońmi jej bioder.

      – Jesteś piękna w chuj.

      – Hmm… kurwa! Gdzie on się podział?

      – Nie jest ci potrzebny.

      – Owszem, jest. To mój najlepszy.

      – Jesteś aniołem.

      – Pomóż mi go znaleźć.

      – Nie. Nie pomogę. Przykro mi.

      – Spierdalaj.

      – Rozpieprzasz mnie.

      – Cholera.

      – Wracaj… proszę. Kurwa, poważnie mówię.

      – Ach tak?

      Była zachwycona.

      ROZDZIAŁ CZWARTY

      Ma się przyjaciół. Zwykle to nic takiego. Ale James Lightfoot był w porządku. Pamiętał o urodzinach, nigdy nie odpierdalał. Bezwzględny pacyfista. Miał leniwe oko i połówkę serca. Taki się urodził. Nosił te swoje długie włosy. Szatyn. Mieszkał w domu mamy. Trochę minęło, od kiedy jego mama tam mieszkała, ale dom nadal wyglądał jak gniazdko rodzinne. Na ścianach wisiały zdjęcia, pokazywały jego dorastanie, rok w rok. Zdjęcia szkolne. I to jedno oko od samego początku rozpieprzające mu życie.

      We wtorek podwiózł mnie do banku. Kupił właśnie GTI za trzysta dolców. W kolorze spranych dżinsów. Mogłem podejść do banku, ale miałem dobre zdanie na temat Jamesa Lightfoota i jego GTI, więc wybrałem się z nim na przejażdżkę. Tamtego dnia los się do nas uśmiechał: pojaraliśmy jakiejś meksykańsko-tajskiej mieszanki, to i nas elegancko poklepało. Był z nami Roy. Roy malował domy, ale tego dnia nie pracował. Siedział z przodu. Był wysoki. Brunet. Ja siedziałem z tyłu. James Lightfoot wrzucił na głośniki jakąś płytę noise-rockową; przypominała zakłócenia telewizyjne podbite bębnem basowym. Uważałem, że to niemożliwe, żeby mu się naprawdę podobała. Myślałem, że może i całkiem picuje, ale to jego wóz.

      James Lightfoot wrzeszczał na Roya. Kuzyn Roya, Joe, mówił, że wstąpi do piechoty morskiej, a James nie chciał, żeby Joe się zaciągnął. Ale Roy nie widział w tym problemu i dlatego James się teraz na niego darł. Wcześniej powiedział, że Roy musi wybić Joemu z głowy ten pomysł.

      „TO OBOWIĄZEK WYNIKAJĄCY Z MIŁOŚCI – powiedział. – TWOJEJ MIŁOŚCI DO KUZYNA, KTÓREGO WSZYSCY TAK BARDZO KOCHAMY”.

      I teraz znów na niego krzyczał z powodu całego tego pierdolnika z Joem i piechotą morską, a ja nie słyszałem, co mówi, ale widziałem, jak wymachuje ręką, i nie mogłem się powstrzymać przed spostrzeżeniem, że James wygląda na bezradnego i że pewnie do usranej śmierci nikt go nie posłucha.

      Nieco СКАЧАТЬ