Название: Świeży
Автор: Nico Walker
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 9788366553163
isbn:
– Dzień jeszcze młody.
Widzę, że zaraz się rozpłacze.
– Przepraszam – mówię. – Tylko żartowałem. Dobrze, że to zrobiłaś. Nie masz się czego wstydzić. Dobrze się spisałaś.
– Ty kurwiu zajebany!
– Cholera, paniusiu. Czego ty ode mnie chcesz?
Wstaję z podłogi, idę do zlewu i zaczynam wygrzebywać kostki lodu z majtek. Widać mojego kutasa; jest zimny, niespecjalne widowisko.
– Gdybym wiedział, że tak będzie, zgoliłbym łoniaki.
Czarny wychodzi z kuchni.
– Wszystko w porządku? – pyta Emily.
– Nic mi nie jest. Weź swoją, maleńka. Będziemy musieli podrzucić cię do szkoły, a już prawie dziewiąta.
Podnoszę z podłogi pojemniczki na lód. Trzy różne: zielony, niebieski i biały. Napełniam je w zlewie i wstawiam z powrotem do zamrażarki.
Czasem czuję się podle z powodu psa. Sprawimy sobie psa i nie będziemy już narkusami, mówiliśmy. No więc sprawiliśmy go sobie. Ale dalej ćpamy. Jesteśmy teraz narkusami z psem.
Czarny jest w salonie. Nakreślam mu sytuację:
– Tu jest Lancashire, tu Hampshire, a tu Coventry. Zaparkuję tutaj, za tym znakiem stopu, tu, gdzie jest jednokierunkowa. Zabierasz mnie i podwozisz do Lancashire. Zatrzymujesz się kilka budynków od rogu ulicy i mnie wysadzasz. Potem podjeżdżasz na parking za sklepem. Zaczekasz tam na mnie. Po prostu wejdę i wyjdę, i przejdę tutaj. Potem będziesz musiał tylko podrzucić mnie tam, gdzie zaparkowałem, i wysadzić, i to by było na tyle. Spotkamy się znowu tutaj, podzielimy kasą i te de, i te de. Dobra?
– Ta, gitówa.
– Czyli piszesz się na to?
– Ta.
– Dobra. To tylko daj mi chwilę i jedziemy. Emily prowadzi zajęcia o dziesiątej.
Emily jest w kuchni, czuje się już lepiej.
– Wychodzę – mówię. – Będę niedługo.
– Uważaj – odpowiada.
Mówię, że będę uważał.
Mieszkamy, ja z Emily, na ulicy czerwonych i białych domów, do której nie pasujemy. Ale jesteśmy całkiem szczęśliwi, choć często smutni, bo wydaje nam się, jakbyśmy wszystko tracili.
Czasem Emily zachowuje się naprawdę głośno i drze się na mnie z byle powodu, jakbym mógł coś na to wszystko poradzić. Muszę jej wtedy mówić: „Co, do kurwy, z tobą nie tak? Ochujałaś? Po co to całe darcie ryja, jakby cię kto zarzynał? Ktoś ci coś robi? Może ja? Sąsiedzi pomyślą, że chcę cię zarżnąć. I wezwą jebaną policję. I pały tu wpadną, zobaczą mnie i powiedzą: ten typ wygląda jak tamten od tych wszystkich, k u r w a, napadów. A potem trafię do zajebanego w i ę z i e n i a i będzie ci z tym okropnie”.
Czasem mnie przeprasza. A czasem po prostu nic nie mówi. Albo wali mnie w kark, a ja mówię: „Aua, cholera! Dlaczego uderzyłaś mnie w kark, kochanie?”.
Biegnie wtedy na górę i zamyka się w łazience, i nie wyłazi stamtąd godzinami, a ja na dole wypłakuję sobie przez nią oczy. Kocham ją tak bardzo, że za każdym razem, gdy tak robi, czuję, jakbym umierał. Jest prawdziwą pięknością i ciągle jej to powtarzam. Myślę, że zrobiłaby dla mnie wszystko.
Wsiadam do samochodu i cofam na ulicę. Na światłach jestem za Czarnym. Nie za bardzo go lubię, bo zawsze leci na jakimś gównie. Mimo to jest w porządku jak na dilera. Wszyscy jego bracia siedzą w więzieniu.
Wskakuje zielone i Czarny skręca w lewo. Jadę za nim i wyprzedzam go na Cedar. Poranek jest pochmurny, ale mimo to jest pogodnie – pogodny pochmurny poranek! Na przedwiośniu! I może już tak zawsze zostanie. Byłoby miło, ale życzyć sobie czegoś takiego to dziecinada.
Mijam South Taylor, aptekę, opuszczone KFC, Wendy’s, szkołę średnią, mijam kino, Lee Road, następną aptekę, kolejne domy. Mam dwadzieścia pięć lat i nie rozumiem, co takiego robią ludzie. To trochę tak, jakby wszystko zbudowano na niczym i nic tego nie trzymało do kupy. A poza tym słyszę, jak rozmawiają, co tylko pogarsza sprawę.
Nie zdążyłem na światłach przy Meadowbrook. Skręcam w prawo w Coventry, jadę nią dalej do Hampshire i skręcam w lewo. Pomazali tutejsze znaki drogowe w psychodeliczne wzorki. Mieszkałem tu wcześniej, potem już nie byłem w stanie. Człowiek czuł się z tym jak z jakimś gównem na ryju.
Jadę Hampshire, gdzie obowiązuje jednokierunkowy, a po obu stronach ulicy stoją kamienice. Część z nich ma balkony. I rosną tu ładne drzewa. Lubię je, chociaż też ich nie rozumiem. Lubię je chyba wszystkie bez wyjątku. Żebym któregoś nie lubił, musiałoby być naprawdę jakieś chujowate.
Za stopem droga jest dwukierunkowa, po obu stronach domy. Część z nich to bliźniaki, inne są wolnostojące, wszystkie wyglądają fajnie i też rosną tu drzewa, tyle że wyższe. Zawracam na ulicy i parkuję przy krawężniku. Czarny zatrzymuje się i wsiadam do jego wozu. Ścina na drugą stronę i skręca w lewo w Lancashire. Jedzie dalej i zatrzymuje się kawałek od rogu. Na razie to by było na tyle.
W którymś momencie w to wpadłem i zrobił się z tego nałóg. Jedna rzecz prowadzi do drugiej, ta do kolejnej. Raz jest lepiej, raz gorzej. Potem któregoś dnia wyrzucają cię na dobre, zanim się w ogóle zorientujesz, że to takie poważne. I możesz być szalony, możesz mieć pistolet, ale nawet wtedy to zwykle nic wielkiego.
Otwieram drzwi i samochód pika.
– Zepnę się, więc możesz już ruszać. Wiesz, gdzie jedziesz, nie?
– Ta.
– Skręć tylko trzy razy w pierwszą w lewo i nie ma opcji, żebyś źle pojechał.
– Ta.
– Na pewno chcesz to zrobić? Bo coś nie wyglądasz. Nie jest za późno na zmianę zdania.
– Wszystko gra.
– Okej. Spotkamy się na parkingu za jakieś dwie minuty. Z grubsza. Bądź tam, proszę.
– Kapuję – mówi.
– Za łatwe, nie?
– Za łatwe.
Jestem na chodniku. Mam na sobie czapeczkę Indians i czerwoną chustę, niebieską bluzę z kapturem, białą koszulę z kołnierzykiem przypinanym na guziki, jakieś dżinsy, białe adidasy, nic niezwykłego. I pistolet za pasem. Zanim minę bankomaty, naciągam chustę, zasłania mi teraz dolną część twarzy. Trochę za późno, żeby coś dała; robię to już jakiś czas i wygląd mojej twarzy nie jest żadną tajemnicą. Jakiś gość wychodzi, jestem przy drzwiach, nie czuję niepokoju. Trzymam gnata na widoku, żeby każdy zajarzył: „ŻADNYCH ALARMÓW. СКАЧАТЬ