Cień na piasku. Krzysztof Beśka
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cień na piasku - Krzysztof Beśka страница 15

Название: Cień na piasku

Автор: Krzysztof Beśka

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788363842628

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Wrzucili wszystko do worków i opuścili altanę. Wszyscy prócz Kacpra.

      – Zostajesz? – rzucił w półmrok Baltazar.

      – Nie. Tylko w zeszłym tygodniu znalazłem tutaj walizkę na kółkach, wiecie, tę czarną – wyjaśniał gorączkowo mężczyzna.

      – I co, szukasz teraz kosmetyczki do kompletu?

      – Spierdalaj!

      – Chyba nie chcesz nigdzie wyjechać, zostawić nas? – z udawanym żalem zapytał Melchior, co spowodowało falę wesołości.

      I pewnie dalej kpiliby z towarzysza, gdyby nie pojawienie się przy śmietniku mężczyzny z pieskiem na smyczy. Piesek nie był z gatunku obronnych ani zbyt wielki, za to jego pan niewątpliwie wzbudzał respekt tak swoją posturą, jak i fizjonomią.

      – Co się tu dzieje? – burknął, podnosząc wieko innego kontenera, na którego burcie umieszczono napis SZKŁO OPAKOWANIOWE.

      Któryś ze zbieraczy cośpowiedział, ale jego głos zagłuszył trzask rozbijanego szkła.

      – Już sobie idziemy, do widzenia. – Melchior ukłonił się wnikliwemu lokatorowi.

      Ten coś mruknął za nimi. Huknęła zamykana klapa kontenera.

      Nowy przełożył rękę trzymającą koniec worka z lewego ramienia na prawy. Ciężar wciąż nie był wielki, ścierpła tylko dłoń od trzymania zwiniętej folii. Spojrzał w okna najbliższego budynku. Jakaś kobieta krzątała się w kuchni. Piętro wyżej rodzice z dwójką małych dzieci oglądali telewizję.

      Być może w jednym z tych mieszkań, może tym z niebieską firanką, które kojarzyło mu się z fiołkowym światłem w oknie szpitala, ktoś na niego czekał. Ktoś od wielu dni umierał z tęsknoty i niepokoju, nie mogąc zrozumieć, co się stało, bo przecież wyszedł tylko po bułki na śniadanie albo po papierosy…

      Czy to ta dziewczyna ze snu? Ta, która zna nazwy wszystkich gwiazd? – zastanawiał się.

      Po tym, jak opowiedziano mu o wszystkim, co się stało, pytał Arka, nawet kilka razy, czy nikt go nie szukał. Patyka i Cześka też pytał, ale rzadziej. Za każdym razem słyszał, że nie. Szef sprawdzał ponoć nawet w pewnej fundacji, która zajmowała się osobami zaginionymi. Ale bez skutku. Może jeszcze było na to za wcześnie i nikt nie zdążył zgłosić zaginięcia, a może Arek nie mówił mu całej prawdy, mając wobec niego swoje plany.

      – Coś się tak zamyślił, Nowy? – zainteresował się Kacper, pstrykając petem w stronę najbliższych krzaków.

      – Nic. Jak tylko…

      – Próbowałeś sobie coś przypomnieć?

      – Tak.

      – I co? Myślisz, że mieszkałeś w takich blokach jak te – wykonał ruch głowy za siebie – czy może jednak te lepsze? W grę wchodzi jeszcze trzecia opcja: samochód, którym jechałeś, kierował się w stronę rogatek miasta…

      – Przestań go męczyć – tym razem to Baltazar stanął w obronie Nowego. – Spróbuj sam stracić pamięć, to zobaczysz, jakie to przyjemne.

      – Wiele razy próbowałem – westchnął Kacper. – Marzę o tym właściwie każdej nocy, gdy kładę pijany w kurwę łeb na śmierdzącej poduszce. Niestety, nigdy mi się nie udaje i każdego dnia rano pamiętam, kim jestem i dlaczego obudziłem się w tym, a nie innym miejscu. A łeb jak napierdalał, tak napierdala.

      – Dobra, mordy w kubeł, panowie – zakomenderował Melchior. – Wystarczy na dzisiaj tej pielgrzymki. Wracamy na chatę. Trzeba coś zjeść i zebrać siły przed kolejną robotą.

      – A co to za robota? – zainteresował się Nowy.

      – Tym razem nie dla ciebie – uciął zdecydowanie Kacper.

      – Dlaczego?

      – Za mało się znamy.

* * *

      Następnego dnia Nowy ponownie ruszył wraz ze współlokatorami zbierać tak złom, jak i wszystko inne, czego ludzie już nie chcieli, a czym nie pogardzili ci, których życie wyrzuciło na aut. Nieznany brzeg. Na pewno nie margines! Starali się nie wchodzić w drogę innym zbieraczom. W tym biznesie nie było miejsca na sentymenty i Wersal.

      Kilka razy to właśnie Nowy wypatrzył większy i, co najważniejsze, cięższy kawałek metalu, za który dobrze mógł później policzyć właściciel skupu złomu. I policzył. Raz była to miedź, kiedy indziej mosiądz manganowy.

      Robiło się coraz zimniej, a Nowy nie miał nic do ubrania poza kurtką, bluzą i dżinsami. Trzej Królowie nie mogli tego nie zauważyć. Był pośród nich najmłodszy, to nie ulegało akurat wątpliwości, więc czuli się za niego odpowiedzialni.

      Wieczorem Kacper gdzieś zniknął. Wrócił pół godziny później, niosąc pod pachą coś czarnego i uśmiechając się tajemniczo. Była to bosmanka z dwoma rzędami złotych guzików.

      – Podoba się, marynarzu? – zapytał, gdy Nowy przymierzył przyodziewek.

      – Jasne. Dziękuję. – Pogładził dłońmi grube, czarne sukno; było bardzo przyjemne w dotyku, było w nim też coś znajomego… – Skąd wziąłeś?

      – Mamy swoje źródła – odparł enigmatycznie Kacper.

      Gdy nazajutrz przechodzili jedną z osiedlowych uliczek, Nowy ujrzał w oddali duży pojemnik, do którego wrzucało się używane, niepotrzebne ubrania. Ktoś rozpruł drzwi, rzeczy leżały rozwleczone w pobliżu pojemnika. Właściciel bosmanki postawił kołnierz i nie pytał o nic.

      Około południa całą czwórką udali się do podziemi jakiegoś klasztoru, gdzie dawano gorącą zupę. W kolejce, a była ona zawsze spora, spotykało się znajome twarze. Były rozmowy, nawet żarty, choć każdemu z tych ludzi daleko było do śmiechu. Tego dnia serwowano jarzynową. Gdy opuścili jadłodajnię, resztki warzyw zdobiły brody wszystkich trzech współlokatorów Nowego.

      Potem wrócili do bazy. Ale Nowemu czegoś wciąż było mało.

      – Pójdę jeszcze, pokręcę się, jeśli nie macie nic przeciwko – rzekł do Trzech Króli.

      Nie mieli. Dobrze się składało, bo mogli teraz porozmawiać o swoich sprawach.

      – A może jednak powinniśmy wziąć go na robotę? – zapytał Kacper, gdy za Nowym zamknęły się drzwi.

      – Też o tym myślałem – zgodził się Melchior. – Mam zresztą wrażenie, że on się domyśla, co robimy. Za każdym razem przecież śmierdzimy jak cholera.

      – To prawda – mruknął milczący dotąd Baltazar, choć nie wiadomo, czy miał na myśli sprawę wtajemniczenia Nowego, czy to, że śmierdzą.

      – Jest niezły kozak, to widać. Mógł robić nawet przy egzekwowaniu długów. Może nam się przydać – podsumował Kacper. СКАЧАТЬ