Название: Cień na piasku
Автор: Krzysztof Beśka
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
isbn: 9788363842628
isbn:
Coś podpowiadało Nowemu, żeby nie wykazywać zawczasu zbyt wielkiego entuzjazmu. Dokończył smarować margaryną połówkę bułki.
– Kiedy zaczynamy? – zapytał.
– Dzisiaj wieczorem – odpowiedział Baltazar. – Zasada jest jedna: jakby coś…
– Jakby co?
– Do tego jeszcze dojdziemy. Jakby coś, nie znamy się.
– Przecież i tak się nie znamy – zauważył Nowy, przełknąwszy kęs pieczywa.
– Otóż to. Reszty dowiesz się przed robotą. Teraz zbieraj siły na wieczór.
Do wieczora nic się nie działo. Baltazar i Kacper ucięli sobie drzemkę, Melchior i Nowy zaś zajęli się od dawna odkładanym opatrywaniem ścian budyneczku przy pomocy znalezionej gdzieś wełny mineralnej. Nocami nieźle już ciągnęło.
Przy tej pracy zastał ich zmierzch.
– Dobra, wystarczy na dzisiaj – powiedział Melchior. – Trzeba coś przekąsić i w drogę.
Nowy, choć wciąż nie dowiedział się, dokąd owa droga prowadzi, cieszył się z wieczornej eskapady niemal jak małe dziecko, któremu obiecano wyjście do wesołego miasteczka.
O dziewiątej wieczorem opuścili bazę. Przepuścili ekspres znad morza, o czym nie omieszkał poinformować pozostałych jak zawsze dobrze zorientowany Baltazar, po czym zeszli z nasypu. Długo szli wzdłuż torów, po których przejeżdżały podmiejskie. W ich rozświetlonych oknach było widać twarze ludzi, który po dniu pracy, zmęczeni, ale szczęśliwi, wracali do domów.
Czy byłem jednym z nich? – zastanawiał się przez chwilę Nowy.
Dotarli do ulicy. Minutę później spod wiaduktu wyjechał zdezelowany wóz dostawczy. Zatrzymał się przy krawężniku, zaledwie kilka centymetrów od czubków butów Baltazara.
– Pakujemy się – rzucił niegłośno Kacper, rozejrzawszy się na boki.
Wskoczyli do środka, postękując przy tym gęsto. Huknęły zamykane drzwi. Baltazar dwa razy stuknął otwartą dłonią w ścianę, za którą znajdowała się kabina kierowcy. Był to znak, że można jechać. Samochodem szarpnęło. Nowy, który nie zdążył się niczego złapać, runął na podłogę.
– Na drugi raz będziesz pamiętał – skwitował któryś. – Bodek nogę ma ciężką.
O tym, że tak jest, świadczyły dalsze wyczyny rzeczonego Bodka, który wcale nie myślał zwalniać na zakrętach, łagodnie hamować przed światłami, a tym bardziej ruszać spod nich. Wystarczyło kilka minut takiej jazdy, by w głowie Nowego obudziło się mgliste wspomnienie. Przecież jechał już tak, zresztą nieraz, kurczowo trzymając się ławki i walcząc z prawami fizyki. Silnik warczał, co jakiś czas przechodząc w wyższe, niemal rozpaczliwe tony. Co było na końcu tej drogi? Co będzie teraz? Które życie było lepsze? Odpowiedzi na te pytania wciąż szukał.
– Za chwilę będziemy na miejscu – poinformował Baltazar, który siedział przy samych drzwiach, z których jedno zaopatrzone było w niewielkie przykurzone okienko.
Jak powiedział, tak się stało. Wyskoczyli z pojazdu. Jeszcze tylko ostatnie klepnięcie w karoserię i zostali w chmurze spalin.
– Kiedyś mu pierdolnę. – Melchior zakasłał. – Jak Boga kocham.
Stali na chodniku ciągnącym się wzdłuż ulicy, która kilkadziesiąt metrów dalej wpadała do dwupasmowej alei z tramwajami. Właśnie jeden rozpędzał się w niej z narastającym wizgiem.
– Dobra, Nowy. – Kacper położył dłoń na ramieniu debiutanta, gdy podążyli wolnym krokiem w przeciwną stronę. – Pora, abyś się dowiedział, na czym będzie polegała nasza robota. Otóż wszyscy, jak nas tu widzisz, opowiadamy się po stronie postępu. Świat pędzi do przodu i nie ma w nim miejsca dla romantyków czy marzycieli. Jesteś romantyk?
– Taki z niego romantyk, jak ze mnie królowa brytyjska! – prychnął Melchior.
Ale Nowy był poważny.
– Nie wiem, kim jestem. – powiedział. – Próbuję tylko przeżyć, a przy okazji cokolwiek sobie przypomnieć.
– Ciesz się, brachu, że ruszasz rękami i nogami – powiedział kroczący przodem i milczący dotąd Baltazar. – Reszta pierdnięcia niewarta. Nawet nie wiesz, jak wielu ludzi chciałoby zapomnieć, jak się nazywają, gdzie mieszkają i dokąd muszą co dzień rano iść pracować. Uwolnić się od upierdliwych żon i wrzeszczących bachorów. Ciesz się, bracie, chwilą. Ja ci to mówię.
– Święte słowa, ale nie odbiegajmy od tematu – rzekł Kacper. – Za chwilę znajdziemy się na miejscu. Stoi tam budynek, właściwie ruina, która blokuje poważną inwestycję. Ktoś cwany wystarał się w magistracie, że to niby zabytek i tyle teraz mu mogą zrobić. – Brodacz zgiął prawą rękę w łokciu. – A w tym miejscu może przecież powstać duży dom, dla wielu rodzin z małymi dziećmi.
– I na czym niby miałaby polegać nasza rola? – zapytał Nowy, patrząc po kolei po twarzach towarzyszy, które teraz, po zmierzchu, wydały mu się niemal identyczne.
Jeszcze kilka dni i będę wyglądał tak jak oni – przemknęło mu przez myśl, jego policzki dawno bowiem nie zaznały żyletki ani pianki do golenia.
Nikt mu nie odpowiedział. Tylko Baltazar sięgnął do kieszeni jesionki, coś z niej wyjął i rzucił do Nowego. Ten zwinnie złapał niewielki przedmiot. Nie musiał podnosić go do oczu, by wiedzieć, co trzyma w dłoni. Nic przecież nie wydawało takiego dźwięku jak zapałki.
– Losowy przypadek, tak bywa – powiedział Kacper. – Tylko czasami losowi trzeba pomóc. Tak jak szczęściu, poniał?
Ulicą przejechał autobus miejski. W środku pojazdu paliło się światło, ale nie było żadnego pasażera. Być może kierowca zjeżdżał już do bazy.
– Rozumiesz? – zapytał Kacper jeszcze raz, nieco głośniej.
– Tak. Rozumiem – odpowiedział głucho Nowy, zaciskając palce ma pudełku.
– No to chodźmy.
Od strony dwupasmówki powiał silny, chłodny wiatr. On najwyraźniej też myślał tak jak Trzej Królowie. Że czas na sentymenty minął i nie powstrzyma się postępu. I że czasem trzeba uciec się do zdecydowanych metod.
Tak, zrobię to! – przekonywał sam siebie.
Pięć minut później znaleźli się na miejscu. Rudera, o której mówił Kacper, okazała się być solidną piętrową willą o mansardowym dachu. W żadnym z jej licznych okien СКАЧАТЬ