Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki страница 16

Название: Sprzedawca

Автор: Krzysztof Domaradzki

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788381436816

isbn:

СКАЧАТЬ nie zapadła mi w pamięć. Zapamiętuję tylko ładniejsze od niej. Albo skąpiej ubrane.

      Spojrzał na Olega, licząc na jego aprobatę, ale jej nie znalazł. Seksizm najwyraźniej nie był ulubionym hobby Ukraińca.

      – Przypuszczamy, że była tu kilka dni temu – powiedziała Maria. – W piątek albo sobotę. Zauważyliśmy, że ma pan tu niezły monitoring. Możemy obejrzeć nagrania z weekendu?

      – Pewnie. Z reguły trzymamy je do dwóch tygodni. To kulturalny klub, ale niektórym zdarza się przesadzić z alkoholem, a wtedy musimy skrócić im zabawę. Potem mają pretensje, grożą sądami i domagają się dowodów, a wtedy chętnie im pokazujemy, jak się zbydlęcili. Może to ich czegoś nauczy. A może nie. – Wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, poproszę szefa ochrony, żeby zebrał dla was nagrania.

      – Będziemy zobowiązani.

      Ksawery postukał palcem w zdjęcie.

      – Co jej się stało?

      – Od kilku dni nie ma z nią kontaktu. Próbujemy ją odnaleźć.

      – Co podejrzewacie? Że ktoś ją przydybał w Promenadzie, a potem porwał?

      – To jedna z hipotez, które sprawdzamy.

      – W takim razie możecie ją wykluczyć. Uczuliłem moich chłopców – skinął brodą na mięśniaka na dole – żeby zwracali szczególną uwagę na typów wyprowadzających stąd nawalone panny. Nie zgłosili żadnego incydentu, więc zakładam, że do niczego takiego nie doszło.

      – Może coś przeoczyli.

      – Może. Sami to ocenicie.

      – Jeśli Renata lubiła przychodzić do Promenady, to jakie jeszcze lokale mogła odwiedzać?

      – Pyta pani o naszą konkurencję?

      Maria skinęła głową.

      – W zasadzie jest nią cała Poznańska. Nie jesteśmy ani najdroższym, ani najtańszym klubem w okolicy. Gramy dość urozmaiconą muzykę, więc przyciągamy różnych klientów. Trudno wskazać jedno miejsce, które mogłaby wybrać zamiast Promenady. Zresztą i tak latem naszym głównym rywalem jest Wisła.

      – Wisła?

      – Bulwary, barki, lokale przy plażach, miejscówki obok mostów. Ludzie robią tam bifory, a potem wbijają na Poznańską. Upijają się w plenerze, żeby nie musieć wydawać kasy u nas. Często są już tak zabetonowani, że nawet tu nie docierają. Na waszym miejscu zacząłbym poszukiwania właśnie tam. Od tygodnia mamy koło trzydziestu stopni, więc nad rzekę walą tłumy. Poza tym… – zawahał się. – Zresztą nieważne. Nie powinienem tego mówić.

      – Skoro już pan zaczął, to proszę dokończyć.

      Ksawery popatrzył na policjantów, a potem uciekł wzrokiem w głąb lokalu.

      – Jeśli wasz porywacz ma trochę oleju w głowie, to na pewno nie próbowałby uprowadzić tej panny z klubu. Ochroniarze, monitoring, ruchliwa ulica – to wszystko sprawia, że ludzie mogą się tutaj czuć całkiem bezpiecznie. Ale Wisła to inna bajka. Tam ludzie zapominają, że są w centrum wielkiego miasta. Tam najczęściej puszczają im hamulce.

      * * *

      Poznałem Chemika na spotkaniu z założycielami firmy, w którą chciałem zainwestować jako anioł biznesu. Nazywała się BioLabs czy jakoś tak. Nie miała laboratorium, pracowników ani pieniędzy, ale zamierzała wynaleźć i sprzedać całą masę rewolucyjnych suplementów diety: na zespół drętwiejących rąk, swędzenie krocza i tym podobne urojone problemy.

      Chemik był mózgowcem w dwuosobowym zespole założycielskim. Gościem od wynalazków. Wiedział, jak wytwarzać cały ten chłam. Jego cwany partner miał sprzedawać towar komu tylko się da: aptekom, hurtowniom leków, przychodniom, drogeriom, a nawet szpitalom.

      Pomysł może i niezły, ale od początku bardziej niż tą firmą interesowałem się Chemikiem. To kompletny nerd. Długie przetłuszczone włosy, czarna koszulka, bojówki w kolorze khaki, glany. Sądzę, że ma przynajmniej kilka identycznych kompletów, ponieważ w żadnym innym stroju go nie widziałem.

      Jest małomówny. W trakcie półtoragodzinnego spotkania odezwał się trzy razy. Literalnie trzy. I każda z jego wypowiedzi przykuła moją uwagę. Raz wspomniał o filmach gore, raz o eutanazji, a raz o Josefie Mengele.

      Nie pytajcie, jak te tematy wypłynęły podczas rozmowy o inwestycji. Przebieg takich spotkań bywa bardzo niecodzienny.

      Z tego farmaceutycznego start-upu oczywiście nic nie wyszło. Któregoś dnia zadzwonił do mnie cwaniak – z jakiegoś powodu był święcie przekonany, że zainwestuję w ten projekt – i oznajmił, że Chemik go wystawił. Że jednak nie chce robić suplementów na ból dupy. Postanowiłem wykorzystać okazję. Powiedziałem cwaniaczkowi, że przekonam Chemika do zmiany decyzji. Musi mi tylko o nim opowiedzieć. I dać jego numer.

      W ten sposób zostaliśmy z Chemikiem partnerami. Tak, to chyba najtrafniejsze określenie.

      Skontaktowałem się z nim po spotkaniu z Solskim. Umówiliśmy się, że zgarnę go po pracy. Sprzed Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Bo Chemik, choć wydaje się to nieprawdopodobne, jest doktorem i pracuje ze studentami. Sprzedaje im wiedzę na temat patofizjologii, neurofizjologii, patomorfologii i paru innych dziedzin, których nazwy nic mi nie mówią.

      Pojechałem na Wspólną i wsiadłem do jednego z moich meroli. Miałem do wyboru AMG oraz E w wersji kombi. Wybrałem tego drugiego – nie potrzebowałem limuzyny, tylko samochód, który będzie duży, niezawodny i nierzucający się w oczy. Kwadrans później zaparkowałem na Trojdena, jakieś pięćdziesiąt metrów od wjazdu na parking przy uniwerku. Ledwo zdążyłem wyłączyć silnik, gdy zobaczyłem w lusterku Chemika. Człapał w stronę auta, lekko przygarbiony i ze skwaszoną miną. Przypominał trolla, który po latach spędzonych w jaskini po raz pierwszy zetknął się ze słońcem. Miał na sobie czarną koszulkę, bojówki i glany. Jakżeby inaczej!

      – Cieszę się, że cię widzę – stwierdziłem na powitanie, żeby sprawić mu przyjemność. Chociaż szczerze wątpię, żeby takie wstawki robiły na nim jakiekolwiek wrażenie.

      – Opowiedz o niej. – Chemik wyjął paczkę papierosów i zapalił.

      Musicie wiedzieć, że to niereformowalny gość. Pomaga mi, ale robi to na swoich warunkach. Każe mi się wozić i dopasowywać do jego terminów. Ma gdzieś zakaz palenia w furze. Nie interesuje go, czego od niego oczekuję – sam definiuje moje oczekiwania. A na dodatek zawsze muszę się z nim zgadzać.

      Ciężko się współpracuje z ludźmi, dla których kasa ma drugorzędne znaczenie, ponieważ nie da się nimi sterować. Ale mimo to i tak mam wrażenie, że Chemika zesłała mi opatrzność. Jest jak bombonierka, w której cukierki nigdy się nie kończą, choć nie zawsze smakują tak, jak byśmy to sobie zamarzyli.

      – Studiowała na Uniwersytecie Warszawskim i pracowała w korporacji jako specjalistka do spraw HR. Pochodzi z Łowicza. Trzy dni temu została uznana za zaginioną. Nazywa się…

      – СКАЧАТЬ