Chłopi. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chłopi - Władysław Stanisław Reymont страница 74

Название: Chłopi

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ href="#n129" type="note">129 mleka wylała… a moja Frania przylata zestraszona i krzyczy, że Magdzie się coś stało! Jezus Maria, w moim domu taki wstyd, a co by to i ksiądz proboszcz na to powiedział! A wynoś mi się sprzed domu, bo cię na drogę wyrzucić każę! – wrzasnęła raz jeszcze wyskakując przed dom.

      Magda porwała się spod ściany i z płaczem a wyrzekaniem zaczęła zbierać szmaty i wiązać w toboły.

      – Chodźcie do mieszkania, bo zimno. Żeby mi tu i znaku po tobie nie zostało! – krzyknęła na odchodnym.

      Powiedła Hankę przez długą sień.

      Ogromną niską izbę rozświetlał ogień, płonący na trzonie komina. Organista rozdziany, w koszuli tylko i z podwiniętymi rękawami, czerwony jak rak, siedział przed ogniem i piekł opłatki… co chwila czerpał łyżką z michy rozrobione, płynne ciasto, rozlewał je na żelazną formę, ściskał, aż syczało, i kładł nad ogniem wspierając na cegle sztorcem ustawionej, przewracał formę, wyjmował opłatek i rzucał na niski stołek, przed którym siedział mały chłopak i obcinał nożyczkami do równa.

      Hanka pozdrowiła wszystkich, a organiścinę pocałowała w rękę.

      – Siadajcie, rozgrzejcie się, cóż tam u was słychać?…

      Juści, tak zaraz nie mogła się zebrać na to jakie słowo, nie śmiała, rozglądając się po stancji130 i zazierając ukradkiem do drugiego pokoju, gdzie wprost drzwi, na długim stole pod ścianą, bieliły się stosy opłatków, przyciśnięte deską, a dwie dziewczyny składały je w paczki okręcając papierowymi packami, zaś w głębi już niedojrzanej brzęczał monotonnie głos klawikordu – muzyka snuła się jak pajęczyna, raz wyżej brała, górniej kieby w śpiewie, to znowu cichła, że ino to brzękliwe przebieranie było słychać, abo zasię cosik się rwało nagle i piskało przenikliwie, aż dreszcz Hankę przenikał, a organista wykrzykiwał:

      – Te, trąba, zjadłeś fis131 jak skwarek! – powtórz od Laudamus pueri

      – Na Gody132 to już? – spytała, że to nieobyczajnie było siedzieć jako ten mruk.

      – Tak, parafia wielka, porozrzucana, a wszystkim przecież trzeba opłatki roznieść przed świętami, to i wczas zaczynać muszę.

      – Z pszenicy to?

      – Spróbujcie.

      Podał jej jeszcze gorący opłatek.

      – Zaśbym tam śmiała jeść!

      Wzięła go przez zapaskę i przeglądała pod światło ze czcią i trwogą jakąś.

      – Jak to na nim wyciśnięte historie różne, Jezus!

      – Na prawo, w pierwszym kółku, to Matka Boska, święty Jan, Pan Jezus, a w drugim kółku… widzicie… żłób, drabinę, bydlątka… Dzieciątko Jezus na sianie, święty Józef, Matka Boska, a tu klęczą trzej królowie… – objaśniała organiścina.

      – Rychtyk133 prawda, jak to zmyślnie wszystko udane, prawda!…

      Obwinęła w chustkę opłatek i schowała za pazuchę, bo chłop jakiś wszedł i coś powiedział, że organista krzyknął.

      – Michał! Do chrztu przyjechali, weź klucze i idź do kościoła, bo Jambroży posługuje na plebanii, ksiądz już wie…

      Muzyka umilkła i przez izbę przeszedł wysoki, blady chłopak.

      – Po bracie mojego134 sierota, na organistę praktykuje, z łaski jeno mój go uczy, cóż robić?… Trza się i nadszarpnąć, a krewniakowi pomóc…

      Hanka się rozgadała, pomału, jękliwie, a dała upust żalom swoim i turbacjom. Od trzech tygodni pierwszy raz mogła się wygadać do syta.

      Słuchali jej. Powiadali swoje, a choć się strzegli, aby o Borynie nie powiedzieć słowa, użalali się nad nią tak poczciwie, aż się pobeczała, a organiścina, że to mądra kobieta, wnet zmiarkowała i pierwsza rzekła:

      – Czasu może wam co zbędzie, to byście oprzędli mi wełnę. Pakulinie miałam dać, ale weźcie wy; tylko na kółku oprzędźcie, bo na przęślicy nić wyjdzie nierówna.

      – Bóg zapłać, a dyć mi trza roboty, inom prosić nie śmiała…

      – No, no, nie dziękujcie; człowiek powinien pomagać drugiemu. Wełna już gręplowana, a będzie jej ze sto funtów.

      – Uprzędę, umiem dobrze, przecież u ojca samam dla wszystkich i przędła, i tkała, i farbowała, nie kupowali na przyodziewek, nie.

      – Obaczcie, sucha i miętka.

      – Musi być z dworskich owiec, śliczna wełna…

      – A jakby wam było potrzeba mąki, kaszy, grochu, to powiedzcie, dam wam, policzymy się w robocie.

      Wprowadziła ją do komory, gdzie pełno było worów i beczek ze zbożem; połcie słoniny wisiały na ścianie; przędza całymi pękami zwieszała się od belek, a płótno grubachnymi wałami leżało na kupie, a co grzybów suszonych, serów, słojów różnych, a na półkach cały rząd bochnów kiej koła, a inszego dobra to by i nie zliczył.

      – Równiuśko oprzędę, na kółku, Bóg zapłać pani za wspomożenie, ale widzi mi się, co nie udźwignę sama wełny.

      – Odeślę wam przez parobka.

      – Dobrze, bo to i na wieś jeszcze mi potrza.

      Jeszcze raz podziękowała, ale ciszej jakoś i chłodniej – zazdrość ją ugryzła w serce.

      – Naród wszystkiego da, naniesie, przysposobi, to mają pełne komory; albo to i precentami nie zdziera! Kto ma owce, ten ma, co chce! Niechby tak sami wyrabiali! Hale!… – rozmyślała wychodząc w opłotki.

      Po Magdzie nie było już śladu, tyla ino, że jakieś stare trepisko czerniało na śniegu, przyspieszyła kroku, bo późno już było, zasiedziała się nieco u organistów.

      – Gdzie by to, u kogo przepytać się o robotę la135 Antka?

      Jak gospodynią była, to i przyjacielstwo z nią trzymali wszyscy, cięgiem ktoś do chałupy zaglądał, czegoś potrzebował i w oczy dobrość świadczył… a teraz stoi oto w pośrodku drogi i biedzi się, gdzie iść, do kogo?… Nie, napraszała się nie będzie nikomu, rada by ino z kobietami pogwarzyć po dawnemu.

      Postała przed Kłębami, postała przed Szymonową chałupą, ale wejść nie weszła, nie śmiała i przypomniało się jej, że Antek przykazywał nie zadawać się z ludźmi.

      – Nie СКАЧАТЬ



<p>130</p>

stancja – tu: mieszkanie. [przypis edytorski]

<p>131</p>

zjadłeś fis – tj. pominąłeś jedną nutę. [przypis edytorski]

<p>132</p>

Gody – Boże Narodzenie. [przypis edytorski]

<p>133</p>

rychtyk (gw.) – akurat, właśnie. [przypis edytorski]

<p>134</p>

mój (gw.) – mój mąż. [przypis edytorski]

<p>135</p>

la (gw.) – dla. [przypis edytorski]