Название: Płanety
Автор: Władysław Orkan
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Jeszcze nie dojadł dobrze, a już cała izba napełniła się ludźmi. Naszli się, jak zwyczajnie sąsiedzi… Był i Tomek od Kozery i Sobek od Kopańdy i Błażek od Kusia – nikogo z bliższych nie brakowało.
Wikcia pozierała ku drzwiom, czy jeszcze ktoś nie przyjdzie… Ale tego ktosia jakosi nie widać…
– Musi przyjść – szeptała sobie. Leciał za mną od kościoła, jak opętany. Wczoraj się ludzie ze mnie śmiali, a dziś zaś z niego, bo ja była na przodku… aha! Tak się ludzi za nos wodzi, jak sami nie idą…
Urwała myśli, pełne wewnętrznej otuchy, bo już stary Szczepan, którego co dopiero powiązali, wytrząsł z rękawa flaszkę wina, postawił na stole i począł zapraszać po kolei…
– Dyć jutro dopiero Jana-pijaka, a wy dziś chcecie pić? – oganiał się Jantek.
– E, pódźcież, nie onaczcie się – ciągnął go Szczepan. – My se ta poradzimy. Przekręcimy świętego Jana na Szczepana i bedzie. Oni się ta o to nie pokłócą.
Zebrani huknęli śmiechem. Wnet „kolejka” przeszła i drugi raz nawróciła kołem.
– Jantoni! – woła Szczepan – ruszcie się no od pieca!
– Pijcie, pijcie, mnie plecyska bolą. Tak mnie w kościele wywałkowali…
– Ja przecie starszy, a nic mi, chwała Bogu – ozwał się Tomek.
– Boście musieli chyba na polu stać…
– Coby! Na środku kościoła. Jak mnie wzięli, padam wam, to mnie zanieśli przed ontarz, a podłogim kerpcami nie dotknął.
– Mnie to uściskali niemało! – podjął Sobek. – Zdawało mi się, że już nie dychnę… Jażem zaklął na Miłosierdzie Pańskie, dopiero mię trochę popuścili. Przecie to dawniej takie ściżby nie robili.
– Bo było mniej luda – rzekł z przeświadczeniem Szczepan. – Wy nie pamiętacie, boście młodzi… Drzewiej było tak, że mógł po kościele tańczyć ślebodnie, a nika nie utknął.
– Dziś się nie obertniesz – rzucił Błażek.
– Kany? Jak cię ściskają ze wszyćkich stron… Inaczej to było drzewiej, inaczej… Myśleli my, że ten kościół potrwa, Bóg wie, dokąd, a tu ludzi narosło, co niemiara, i stawiaj nowy, abo stój jak pies na cmentarzu.
– Dyć ono tak – zauważył Tomek. – Ludzie rosną, a nie ubywają…
– Drzewiej to nie tak było, nie – ciągnął stary gazda. – Jak przyszło na święty Szczepan, tobyś pięć korcy owsa w kościele naśmiatał…
– Hej, nie gadajcie! – ździwiło się paru.
– A jakże! Ludzie święcili po pół ćwierci, bo tego zwyczaj. Trza było bardzo biednego, coby w rękawie przyniósł… Księdza to wam tak obsypali, że w samych włosach nosił z miarkę owsa!… Toż to śmiatał palcami, jak mógł, ale on ta rad był temu, bo jak ludzie wyszli z kościoła, to on na służbę krzyknął i nagarnowali mu zboża po kościele, że bez cały rok miał czem gadzinę żywić…
– No wicie, wicie! – dziwowali się gazdowie. – A dziśby cie ksiądz z kościoła wypędził, jakbyś przypadkiem prasnął w niego owsem… Dyć niejak!…
– Nie te czasy, nie te… – pokiwał głową stary Szczepan – Hej! nie te…
I zadumali się starzy – dziwowali młodzi…
A Wikcia ku drzwiom pozierała ukradkiem, rychło się otworzą… Otworzyły się, ale nie ten wszedł, którego miała na mysli.
– Haw mróz na polu! – ozwał się przybyły i tupnął nogą, stzępując z kerpców zmarzły śnieg.
– Nic to, jak sam mróz – oświadczył Błażek.
– Gorszy wiatr – przyświadczył Szczepan – on ta i słusznie, wicie, wiatr mrozowi gada: „Jakeś ty sam, to chłop pada: Nic nie dbam!… Jaż ja z tobom – to chłop rusza sobom!…”
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.