Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski страница 8

Название: Waligóra

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ westchnął Biskup – rozżalon jesteś, a w Bożą opiekę nie wierzysz… Bóg i takich narzędzi używa do nawracania.

      Jam spokojny, nas tu więcej jest, co mi przybysze szkodzą, gdy je życie nasze obejmie i przerobić musi…?

      – Niemca! Niemca aby nasze siły ze skóry jego wywlokły i nową mu dały? – zawołał Mszczuj. – Zaprawdę widziałem dużo naszych co się poniemczyli, ani jednego Niemca coby się znaszył… Gdyby się i mowy nauczył i strój wdział, i przygłaskać dał, siedzi w nim zawsze coś co mi śmierdzi.

      – A wszyscy chrześcianie braćmi są – rzekł Biskup – o tem zapomniałeś.

      – Nie, ino chcę aby brat każdy u siebie siedział a do zagrody mi się nie wpierał – rzekł Mszczuj. – Im się chce naszej ziemi! Nie mogli jej zawojować orężem, chcą ją posiąść bez krwi rozlewu… przebierając się za czeladź i służąc nam… Ano bieda temu żupanowi co na gród puszcza przekupniów nie znając ich… Nocą mu wrota nieprzyjacielowi otworzą… Ja ich ani panami, ani sługami nie chcę mieć, a braćmi za drzwiami…

      Widząc że Biskup milczy głowę spuściwszy, ciągnął dalej.

      – Nie mogli nas pożyć inaczej, mądry naród na sztukę się wziął.

      Królom i książętom poczęli żony stręczyć, bodaj z klasztorów.

      Biskup syknął.

      – Tak ci było – dodał Mszczuj – Bolesław mniszkę zaślubił, nie wyklęli go.

      – Złem to było – rzekł Biskup.

      – Nikt nie pisnął – mówił Waligóra… – Za taką panią musiały służki iść i czeladź i kapelan i rzemieślnicy, i zbrojni… Na dworze wszyscy dla miłości jej poczęli bełkotać i szwargotać. Urodził się książe, pierwsze słowo co rzekł do matki a ona do niego, – nie nasze było… Dla syna musiał uczyć się ojciec, a potem mu smakowało to jak co przedniego i ze swemi dworzany wolał paplać tą mową, którą szatan wymyślił.

      – Bracie! – zawołał Biskup.

      – Przebacz, a no żółć kipi we mnie już – dodał Mszczuj. – Tak było. Co nasze nie smakowało nam… nie starczyło, choć wiekiśmy tem żyli, od rzemyczka do sprzążki musiało wszystko iść z za gór, z za mórz, inaczej nie smakowało…

      Tak nam się Piastuny nasze poprzemieniały na Laskonogich… co gdyby ich człek spotkał na gościńcu nie znając wziąłby za obcego.

      – A święty, poczciwy i pokój miłujący człek – rzekł Biskup.

      – Jabym wolał żeby wojnę miłował a Niemcem nie był – mruknął Mszczuj… – Laskonogiemu zarzucić nic nie można ino to że choć niby krwią nasz a duszę Niemcom sprzedał. Wszakże dobre panisko było, bo gdy go na Kraków powołali nie chciał Krakowa brać ażby mu Leszek pozwolił, potem gdy po Zawichoście Leszka sobie upodobali nasi krakowianie, którym zawsze nowego sitka na kółku potrzeba, Laskonogi się nie spierał i poszedł precz… Możeż być lepszy człek? a złe broił, bo przy nim wszystko niemczało…

      – Cóż Niemcy zawinili? – spytał łagodnie Biskup, – powiedz?

      Mszczuj się zaczerwienił.

      – Mnie nie uczynili nic – zawołał, – jam człek mały i przezemnie choćbym zginął, nie wieleby ziemia nasza straciła – ale państwo nasze przepada przez tę niemczyznę. Patrzcie na sąsiedni Szlązk, jak go zalewają… Jeszcze trochę a nie rozmówisz się swym językiem na swojej ziemi…

      I przerwawszy krótko, Mszczuj dodał…

      – Źle z nami! źle! Za Mieszka i za syna i za Krzywoustego jeszcze do kupy się łączyły ziemie i powiaty, panowanie rozlegało szeroko, potęga rosła… a dziś co? Co mi z tego że dąb poszczepany na klepki gładko wygląda, mocy już tej nie ma jak gdy grubym był i w sobie jednym. Tak i owo państwo Bolków naszych dziś na klepki i tarciczki rozpiłowało potomstwo… Niemcom w to graj, bo pokrajane kawałki łykać łacniej.

      Zasępił się Biskup i milczał patrząc w ziemię.

      – Słuchaj Mszczuj, – rzekł – tobie się potęgi chce, a nie wiesz czyby ona rosnąc i po twoją głowę nie sięgnęła. Wielcy panowie i Cesarze gdy w siłę urosną, nie szanują nic, ani praw Kościoła ani praw człowieka… Musiało się rozpaść po Krzywoustym królestwo, aby religii, duchownym i wam ludziom swobodnym na karkach nie ciążyła tyrania! Przecie te wszystkie kawałki mają jedną głowę w naszym Arcybiskupie gnieźnieńskim i duchowieństwie – wszystkie Rzymowi podlegają i metropolii stolicy swej. Duchowieństwo was broni od samowoli i tyranii! Ono czuwa, królem waszym pan nasz Jezus Chrystus… Mamy jako oręż nieskruszony klątwę która ze społeczeństwa wyłącza i pokazaliśmy że się jej i na stojących najwyżej użyć nie zawahamy…

      – Tak, ale popróbujcie anathema wasze rzucić na Połowców i Rusinów – co ona pomoże? – zapytał Mszczuj…

      – Na nasze zawołanie wszyscy książęta się zjednoczą, pójdą na pogan – rzekł Biskup – i zwyciężą…

      – Pójdą, tak – mruknął uparty olbrzym, – ale zamiast z pogany z sobą się zwaśnią aby jeden drugiemu kawał ziemi opanował i wyrwał!! Dla was duchownych pewno lepiej z wielą małemi pankami niż z jednym silnym – ale ziemi tej! ziemi tej, którą oni z sobą się drąc i jedząc krwawią – popytajcie?? Ziemia ta wam odpowie jakom ja niegdyś słyszał że czytano z pisma – biada królestwu w sobie rozdzielonemu! biada!

      – Po ziemsku patrzysz na te sprawy – odezwał się Biskup nieco pomilczawszy. – Naszej ziemi naprzód było potrzeba wiary świętej i światła, nie pytaliśmy i nie pytamy kto je nam przynosił, bo bez nich życia nie było. Krzyż nas wyzwolił od zagłady, od zawojowania przez Cesarstwo… Pierwsi Benedyktyni, pierwsi mnisi i kapłani niemieccy, czescy, francuzcy, włoscy przecież nas nie porobili niczem innem tylko chrześciany…

      – Zaczekajcie ino – zawołał Mszczuj – Niemcy gdy napłyną – zobaczycie dopiero czem będziemy…

      – A gdyby i tak było jak mówicie – przerwał Biskup – cóż za powód uciekać i kryć się, kiedy właśnie, jak sam powiadasz, Niemców odpierać trzeba?

      – Nie czas już! zapóźno! – krzyknął Mszczuj. – Ślązko przepadło!!

      Nie wiem co się dzieje w świecie, lecz nie daj Boże by i Mazury i inne ziemie nie zostały oderwane… Książęcia coby Niemcem nie cuchnął nie ma… wszyscy…

      – Nie mów mi nic na pana mojego Leszka, bo dobry i najlepszy jest, najszlachetniejszego serca, jako ojciec był, pobożny, świątobliwy, sprawiedliwy… – żywo odezwał się Biskup. – Daj nam Boże takich więcej…

      Mszczujowi oko błysło a usta się ścięły – zamilkł nagle. – Biskup na ogień patrząc dumał jakoś niby po cichu się modląc…

      – Nie darmom ja tu do ciebie sam przybył aby cię z tej СКАЧАТЬ