Название: Waligóra
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Obejrzał się…
– Po staremu u ciebie, ubożuchno, a po prostu! – dodał.
– Bom ja stary człek, – odparł Mszczuj – stary człek i prosty… nowego ja nie chcę nic – i mądrego a sztucznego, a uchowaj Boże obcego…
Rzekł to gospodarz prawie namiętnie, i nie chcąc dłużej się rozgadywać, pospieszył dorzucić.
– Co wam dać na wieczerzę?
– Piątek, post – rzekł Biskup – a niedawno posiliłem się kromką chleba i wodą. Wodę świeżą rad zawsze piję, macieli też pierog lub chleb, nie odmówię, więcej mi nie wolno nic.
Waligóra włosy potarł… spojrzał na ławy nieokryte i zwróciwszy się ku kątowi, dobył sukna grubego kawał, którym zasłał siedzenie, wskazując je Biskupowi…
– Choć ja jeść nie chcę, to nie przeszkadza – rzekł Iwo, – abyście wy swej postnej wieczerzy podać sobie nie kazali – będę miał tem większą zasługę gdy mi uczyni pokusę, którą zwyciężę…
– Jam już jadł i syt jestem – rzekł Waligóra…
– Siadajże przy mnie, niech na ciebie patrzę, mów, niech cię słucham, tłumacz się, niech cię zrozumiem… Policzno lata, ile ich upłynęło od czasu gdy cię ten giez ukąsił, bo ja tego inaczej nazwać nie mogę – i tyś bez żadnego powodu ze światem zerwał i z rodziną…
Waligóra uśmiechnął się ale tak boleśnie, patrząc na brata i takie mu się wyrwało westchnienie ciężkie z piersi, iż Biskup rękę mu na ramieniu położył, widząc że cierpi…
– Dobrześ, rzekł – bracie, giez mnie ukąsił, giez a rana od tego gza do dziś boli. – Ino choć ty jesteś duchowny i brat nie pytaj mnie jak się on zwał i kędy mi ranę zadał – nie czas mówić… nie czas!
Zerwałem z światem i z rodziną… a! tak – bom tam ja nie miał co robić…
– Bracie! bracie – przerwał Biskup, – jam tu właśnie przybył cię nawracać. – Nie pytam co zabolało choćbym może, za pomocą i łaską Bożą ranę zagoił, lub ból zmniejszył – gwałtu choremu zadawać taki lekarz jak ja nie może… chory doń sam przyjść musi, aby leki były skuteczne. – Tylko mi ciebie żal bracie mój, i tęskno mi po tobie, a ta rodzina którejeś się ty wyrzekł, opuścił ją, potrzebuje ciebie…
Waligóra słysząc to wyprężył żylastą swą ogromną silną prawicę z pięścią ściśniętą i mruknął.
– Ręki wam trzeba… ha! już ona nie ta co dąbczaki z korzeniem rwała z ziemi – nie ta!
– I pięśćby się przydała może, – odparł Biskup, – więcej serce.
– A i ono zamarło i zamarzło! – westchnął Waligóra – co wam już po niem i po mnie.
– Słuchaj, miły mój! – odezwał się Biskup. – Chrystusowi słudzy, jakim ja jestem, gwałtu nikomu nie zadają; ich orężem słowo i miłość, innego nie mają. – Więc słuchaj ty słów moich, które czasem Duch święty i ubożuchnym natchnąć może… Dobrzeć jest w tej pustelni, spokojnie? nie widzisz złości ludzkich, nie potrzebujesz się borykać z niemi. Tobie błogo, ale rzecz mi z sumienia twego, czyś ty stworzony był na to, i ochrzczony dziecięciem społeczności Chrystusowej abyś sobie tylko służył, czy byś dzielił losy braci i ludu twojego?? Powiedz mi? Cóż to jest ten chrzest święty jeżeli nie zaciąg na wiekuiste żołnierstwo, które ucieczkę czyni sromotną?
Król nasz Bolesław tchórzom co mu zbiegali z wojny, słał kądziele i skórki zajęcze! cóż Chrystus pośle wam którzyście z jego szeregów wystąpili?
– Przecież się ja Chrystusa Pana nie zaparłem! – odparł żywo Mszczuj, – przecież modlę się i księdza trzymam, spowiedź odprawiam, postów nie łamię…
– Albo myślisz że na tem dosyć! – rzekł Biskup łagodnie. Hetmana się nie zapierasz ani chorągwi, cóż gdy cię w boju niema, a poszedłeś bezpieczny pod krzak i szukasz pod nim schronienia…
Waligóra się zżymnął…
– Ja z tobą na słowa walczyć nie potrafię, – odparł – pobijesz mnie niemi – lecz, bracie, posłuchaj i ty mnie! posłuchaj przez miłosierdzie – nie potępiaj!
– Siądź przy mnie – szepnął Biskup, – słuchać cię będę – owszem, bylebyś ty potem mnie dał ucho. Mów – siadaj.
– Nie każ mi siedzieć – odezwał się Waligóra – krew mi nie da na miejscu pozostać, ruszać się muszę…
Tchnął mocno i widząc że ogień na kominie przygasa, poszedł nań parę szczap przyrzucić. Biskup siedział milczący, on czoło tarł i włosy rozrzucał, – oczy mu się paliły…
– Mówisz żem ja zbieg wojenny, – rzekł – a! gdyby życie dając można zwycięstwo zdobyć – nie wahałbym się. Nie o życie mi idzie, ino bym się nie zbrukał i nie zabłocił na duszy…, abym patrząc na to co się dzieje nie rzekł nareście obłąkany iż tak się dziać powinno…
– A cóż tak złego dzieje się lub stało? – przerwał Biskup składając ręce. – Bogu najwyższemu dzięki, błogosławieństwo nad krajem, wiara się mnoży, kościoły budują, lud z pogaństwa obmywa… światło przychodzi!
– Patrzając tylko w niebo – zawołał Mszczuj, – pewno więcej nie widać, a na ziemi? co?
Zamilkł chwileczkę…
– Nasza ziemia na kawałki się popadała, o kawałki biją się bracia, mało tego – kto nam panuje? Ty powiesz chrześciańscy panowie – pewnie, tylko nie naszej już krwi, języka, obyczaju…
Biskup drgnął.
– Co mówisz? – zapytał.
– Wszakżem ci ja na dwór i na osobę Laskonogiego patrzał, na ślązkie książęta, na innych, na ich dwory, na ich czeladź – na ich zabawy i rządy… Wszystko to Niemcy, a Niemców u nas liczba rośnie, rośnie i my w domu sługami ich… Wasze klasztory niemieckie, wasze kościoły co mają z Niemiec wzięły, zbroi niema lepszej jak z za granic, miecza dobrego tylko od nich… Sukno wam tkają Niemcy, klejnoty kują, dobrze że chleba nie pieką. Miałem się ja na to patrzeć z założonemi rękami a dziękować że mi serce wyjadali!
Biskup popatrzał nań łagodnie…
– To ci żółć zburzyło? – spytał, – więc pociesz się bracie – boś nie dobrze widział i zawczasu zrozpaczył. I ja na to patrzę ale okiem wesołem, nie lękając się… Cóż szkodzi że oni nam służą? Posiedziawszy z nami Niemiec się przerodzi… a co przyniósł z sobą, zostanie… Wiedzieć musisz co mi Bóg dał za świętych ludzi uczynić ze dwu naszych СКАЧАТЬ