Strzemieńczyk. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Strzemieńczyk - Józef Ignacy Kraszewski страница 17

Название: Strzemieńczyk

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ tego rozumu, com go nabył między ludźmi, nie miał – rzekł Grześ.

      – I cóż z nim robić myślisz! – wtrącił szydersko Dryszek, oglądając się ku swemu koniowi. – Pewnie na klechę kroisz? No, toby jeszcze było pół biedy, ale i ci panowie kolegiaci nasi, profesorowie i doktorowie, choć kapłani i mądrzy ludzie, chleba siła nie mają. Pójdź na ulicę św. Anny, a choćby i do większego kolegium, zobacz jak mieszkają i jedzą!! a jak pracują… Bóg z wami, ja wolę sołtysią córkę i moje gospodarstwo.

      – Jak co komu służy! – rzekł Grześ. —

      Popatrzyli na się wzajemnie takiemi oczyma, jakby sobie powiedzieć chcieli, że się pono nigdy nie zrozumieją.

      W tem Grześ żywo wtrącił.

      – Żyw kanonik Wacław?

      Dryszek się musiał namyślać nad odpowiedzią, bo mało co się troszczył o tych ludzi, którzy Grzesia najwięcej obchodzili.

      – Hę? medyk? – spytał – a no! żyw! postarzał trochę, suwa nogami, ziele zawsze zbiera, ludzi morzy i leczy.

      – A z Samkiem co się stało?

      Samek też wyszedł pono był z pamięci Dryszkowi, bo długo się namyślał nim go sobie przypomniał.

      – Ten już suknię kleszą nosi, ale mu święceń nie dają, bo nie umie co potrzeba – rzekł po chwili.

      Kilku współuczniów wspomniawszy, o których Dryszek niewiele wiedział, Grześ się w końcu nieśmiało jakoś, wahając, odważył spytać o to co go najbardziej obchodziło.

      – Cóż się z Balcerami dzieje?

      Dryszkowi oczy błysnęły złośliwie.

      – Hę? – zawołał – tożeś się był powinien naprzód o nich pytać? Balcerom twoim wiedzie się jak się wiodło, pobogacieli tylko jeszcze. Kamienic Niemczysko nakupował wiele i utył tak od świdnickiego piwa, że brzuch przed sobą ledwie dźwiga. Sama Balcerowa też nie schudła, a córeczka ich wyrosła na najpiękniejszą laleczkę w mieście. Ludzie do niej idą jak do cudownego obrazu, bo prawda, że na podziw urodziwa, a mówią, że i rozumna. Przytem jedyna u rodziców i wszystkie kamienice Balcera spadną na nią, więc tam bodaj pan i szlachcic gotów w swaty.

      Grześ smutnie i na pozór obojętnie słuchał tego opowiadania; Dryszek jedno oko przymrużywszy przypatrywał mu się. Zwrócił się potem oczyma ku niebu, aby się ze słońcem obrachować i wczas do domu dojechać.

      – Jechać muszę – rzekł – a i wam też nim wrota pozamykają pospieszyć trzeba, aby na Kleparzu nie nocować… Radbym z wami gadał, ale gdy późno przyjadę, teść będzie łajał, a żonka posądzi, żem się z dziewczętami na Okólu zabawiał. Z nią sprawa nie osobliwa, wolę licha nie drażnić.

      Zabierał się do siodła, rękę podawszy Grzesiowi.

      – A cóżeś się tak z żonką szczęśliwym mienił – odparł Strzemieńczyk, – gdy ci się jej i teścia obawiać trzeba?…

      Dryszek zrobił minę dziwną.

      – Niema chleba bez ości, niema ryby bez kości – odparł cicho. – Wolę już, żeby mi żona nałajała i teść nagroził, niżbym głodem miał mrzeć i głowę łamać nad pisaniem.

      Bywaj zdrów.

      Tak się rozstali. Grześ powrócił na przyzbę i dobywszy chleba z serem po staremu, kazał do nich podać miarką cienkuszu, którym wieczerzę popił. Wziął potem tłumoczek na plecy, kij do ręki i żywo puścił się znaną już drogą ku miastu. Myślał teraz porównywając pierwsze swe przybycie do Krakowa i powrót do niego po latach ośmiu, ważył i rachował co zyskał, a miał z tego powód być dumnym. Czuł, że czasu nie stracił i że jego węzełek, na który tak pogardliwie Dryszek spoglądał, więcej zawierał w sobie, niż to co tamten zyskał po dziewczynie w posagu… Przebył wiele, przemęczył się niemało… wśród obcych, ale plon mu za to nagrodził…

      Teraz już mógł śmiało do Akademii się zapisać, a słuchać nauki wszelkiej, bo był przygotowanym i nauk tych świadomym. Bakałarzem, mistrzem, doktorem chciał być, a potem w kolegium zasiąść i młodzieży wykładać co mozolnie zdobył…

      I suknię wdziać duchowną – myślał w duchu – a czoło mu się zachmurzyło… Piękna Lenka stanęła przed nim i świat żywy, cały, który duchownym był zamknięty.

      Westchnął.

      Tak, potrzeba było wybierać ze dwojga, mądrość albo życie, jeden z dwóch światów, klaustrum nauki, albo teatr czynnego żywota… Od dawna już walka tych dwóch niezbytych i niepojednanych przeciwieństw duszę jego rozdzierała… a gdy śnił o tem, iż trzeba było jedno wybierać, w końcu odtrącał oboje, bo zawsze po czemś płakaćby przyszło…

      – Czasu mam dosyć – mówił sobie – Bóg wskaże co czynić. Wiódł mnie dotąd… natchnie w chwili stanowczej…

      Już na pacierze wieczorne dzwoniono do miasta, gdy Grześ przebywszy wrota, wszedł w ulicę, a widok tych miejsc znanych, zasianych pamiątkami tylą, rozweselił go…

      Wracały mu żywo spędzone tu lata.

      Ale napróżno zwracał oczy ciekawe ku ludziom, których spotykał, twarzy znajomych nie było… Nikt go tu nie witał, spoglądano jak na obcego. Na Floryańskiej, Niemiec stojący przed domem, zobaczywszy go i po stroju domyślając się wędrownego współziomka, zagadnął go swym językiem.

      Grześ był z nim przez tych lat pięć oswojony i z mowy Polaka w nim poznać nie było podobna. Odpowiedział niemczyzną taką, iż mu mieszczanin rękę podając, do gospody do siebie zapraszał.

      W istocie potrzebował jej choćby na noc jedną. Do Balcerów się wpraszać znowu nie chciał, choć mu ich widzieć pilno było. Przyjął więc ofiarę pana Kurta pasamannika, który go do izby wprowadził, ani wątpiąc, iż ziomka ma przed sobą. Strzemieńczyk też nie sądził potrzebnem wydawać się z tem, kim był i na zapytania tak zręcznie odpowiadał, iż się nie zdradził.

      Ponieważ odzież i postawa nie dozwalały się domyślać, iż studentem był, wzięto go za czeladnika od cechu jakiegoś i rzemiosła.

      Nie mógł zostawić w tym błędzie gospodarza Grześ i przyznał mu się, że na naukę do akademii przybywał.

      Nie było to już rzadkością w Krakowie podówczas, że cudzoziemcy tu do młodej macierzy się ściągali. Węgrów, Czechów i Niemców nawet schodziło się wielu, a szkoła Jagiellońska zażywała w świecie sławy niemniejszej od najstarszych sióstr swoich…

      Objawiało się też tu w tych czasach pierwszych, zwłaszcza w teologicznem kollegium, życie wielkie, gorące, młodzieńcze, czego najlepszym dowodem był zastęp uczniów liczny już ze świątobliwości swej i nauki, z żywota ofiarnego, ascetycznego, apostolskiego, dających się poznawać.

      Nie zdziwił się więc pasamannik СКАЧАТЬ