Potop. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Potop - Генрик Сенкевич страница 38

Название: Potop

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ to tatarski był sposób.

      – Chyba waćpan nie wiesz, co jest afekt i do jakiej desperacji człowiek przyjść może, gdy to, co najwięcej umiłował, utraci.

      – Ja nie wiem, co jest afekt? – zakrzyknął z oburzeniem pan Wołodyjowski. – Od czasu jak szablę począłem nosić, zawsze byłem zakochany… Prawda, że się subiectum241 zmieniało, bo nigdy mi wzajemnością nie wypłacono. Gdyby nie to, nie byłoby wierniejszego nade mnie Troila.

      – Taki tam i afekt, gdy się subiectum zmienia! – rzekł Kmicic.

      – Tedy waści powiem co innego, na co własnymi oczyma patrzyłem. Oto pierwszego czasu chmielnicczyzny Bohun, ten sam, któren dziś po Chmielnickim największą cieszy się między kozactwem powagą, porwał Skrzetuskiemu umiłowaną nad wszystko dziewkę, kniaziównę Kurcewiczównę. To był dopiero afekt! Całe wojsko płakało, widząc Skrzetuskiego desperację, bo mu broda w dwudziestym którymś roku życia zbielała, a on, zgadnij waść, co uczynił?

      – Skąd mam wiedzieć!

      – Oto, że ojczyzna była w potrzebie, w poniżeniu, że okrutny Chmielnicki tryumfował, więc on wcale nie poszedł dziewki szukać. Boleść Bogu ofiarował i bił się we wszystkich bitwach pod księciem Jeremim, aż pod Zbarażem tak nadzwyczajną chwałą się okrył, że dziś imię jego wszyscy ze czcią powtarzają. Przyłóżże waćpan teraz jego uczynek do swojego i poznaj różnicę.

      Kmicic milczał i gryzł wąsy, Wołodyjowski mówił dalej:

      – Toteż Skrzetuskiego Bóg wynagrodził i dziewkę mu oddał. Zaraz po Zbarażu się pobrali i już troje dzieci spłodzili, chociaż on służyć nie przestał. A waszmość zamieszki czyniąc pomagałeś tym samym nieprzyjacielowi i małoś żywota nie utracił, nie mówiąc o tym, że przed paru dniami mogłeś pannę na zawsze utracić.

      – Jakim sposobem? – rzekł siadając na łóżku Kmicic – co się z nią działo?

      – Nic się z nią nie działo, jeno znalazł się mąż, któren ją o rękę prosił i za żonę chciał pojąć.

      Kmicic pobladł bardzo, zapadnięte jego oczy poczęły ciskać płomienie. Chciał wstać, zerwał się nawet na chwilę i zakrzyknął:

      – Kto był ten wraży syn? Na żywy Bóg, mów waszmość!

      – Ja – rzekł pan Wołodyjowski.

      – Waćpan? waćpan? – pytał ze zdumieniem Kmicic. – Jak to?…

      – Tak jest.

      – Zdrajco! nie ujdzie ci to!… I ona?… na żywy Bóg, mów już wszystko!… ona cię przyjęła?…

      – Odpaliła z miejsca i bez namysłu.

      Nastała chwila milczenia. Kmicic oddychał ciężko i oczyma wpijał się w Wołodyjowskiego, ten zaś rzekł:

      – Czemu to mnie zdrajcą nazywasz? Zalim ci brat albo swat? Zalim ci wiarę złamał? Zwyciężyłem cię w równym boju i mogłem czynić, co mi się podobało.

      – Po staremu jeden by z nas to krwią zapieczętował. Nie szablą, to z rusznicy bym waćpana ustrzelił i niechby mnie diabli potem wzięli.

      – Chybabyś mnie z rusznicy zastrzelił, bo gdyby mnie nie była odpaliła, to bym i pojedynku drugiego nie przyjął. Po co miałbym się bić? A wiesz, czemu mnie odpaliła?

      – Czemu? – powtórzył jak echo Kmicic.

      – Bo ciebie miłuje.

      Było to więcej, niż słabe siły chorego znieść mogły. Głowa Kmicica opadła na poduszki, na czoło wystąpił mu pot obfity i leżał czas jakiś w milczeniu.

      – Okrutnie mi słabo – rzekł po chwili. – Skądże… to waść wiesz, że ona… mnie miłuje?

      – Bo mam oczy i patrzę, bo mam rozum i miarkuję; teraz zwłaszcza, gdym rekuzę dostał, zaraz mi się w głowie rozjaśniło. Naprzód tedy, gdym po pojedynku przyszedł jej powiedzieć, że jest wolna, bom waćpana usiekł, wnet ją zamroczyło i zamiast wdzięczność mi okazać, całkiem mnie spostponowała242; po wtóre: gdy cię tu Domaszewicze dźwigali, to ci głowę jako matka unosiła; a po trzecie, że gdym się jej oświadczył, tak mnie przyjęła, jakoby mi kto w pysk dał. Jeśli te racje waćpanu nie wystarczają, to chyba dlatego, żeś przez rozum zacięty i na umyśle szwankujesz.

      – Gdyby to była prawda! – odrzekł słabym głosem Kmicic – tedy… różne mi tu maści na rany przykładają… ale nie byłoby lepszego balsamu od słów waszmości.

      – Zdrajcaże ci to taki balsam przykłada?

      – Przebacz już waść. W głowie mi się takie szczęście nie mieści, żeby ona mnie jeszcze chciała.

      – Powiedziałem, że waćpana miłuje, nie powiedziałem, że cię zechce… To wcale co innego.

      – Jeśli mnie nie zechce, to sobie ten łeb o ścianę rozbiję. Nie może inaczej być.

      – Mogłoby być, gdybyś waćpan miał szczerą intencję zmazania win. Teraz wojna, możesz iść, możesz posługi znaczne miłej ojczyźnie oddać, męstwem się wsławić, reputację połatać. Któż to jest bez grzechu? Kto nie ma win na sumieniu? Każdy ma… Ale do pokuty i poprawy każdemu otwarta droga. Waść grzeszyłeś swawolą, to jej odtąd unikaj; grzeszyłeś przeciw ojczyźnie, zamieszki w czasie wojennym czyniąc, to ją teraz ratuj; czyniłeś krzywdy ludziom, to je nagródź… Ot, droga dla waszmości lepsza i pewniejsza niż rozbijanie sobie łba.

      Kmicic patrzył uważnie na Wołodyjowskiego, potem rzekł:

      – Waćpan mówisz jak mój szczery przyjaciel.

      – Nie jestem waćpanu przyjacielem, ale po prawdzie nie jestem i nieprzyjacielem, a tej panny mnie żal, chociaż mnie odpaliła, bom jej też słowo ostre niesłusznie rzekł na odjezdnym. Od rekuzy się nie powieszę, nie pierwszyzna mi, a uraz nie zwykłem chować. Jeśli więc waćpana na dobrą drogę namówię, to będzie także moja względem ojczyzny zasługa, boś żołnierz dobry i doświadczony.

      – Zali mnie czas jeszcze na tę drogę wracać? Tyle terminów na mnie czeka! Z łoża trzeba do sądu zaraz… Chybabym stąd uciekał, a tego nie chcę. Tyle terminów! A co sprawa, to i wyrok pewny na potępienie.

      – Ot, tu jest na to lekarstwo! – rzekł pan Wołodyjowski wydobywając list zapowiedni.

      – List zapowiedni! – wykrzyknął Kmicic. – Dla kogo?

      – Dla waćpana. A teraz wiedz, że mając funkcję wojskową, nie potrzebujesz do żadnych sądów stawać, bo do hetmańskiej inkwizycji należysz; słuchaj zaś, co książę wojewoda mi pisze.

      Tu pan Wołodyjowski odczytał Kmicicowi prywatny list Radziwiłła, СКАЧАТЬ



<p>241</p>

subiectum (łac.) – obiekt. [przypis edytorski]

<p>242</p>

spostponować (z łac.) – obrazić, zlekceważyć. [przypis redakcyjny]