Emancypantki. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 62

Название: Emancypantki

Автор: Болеслав Прус

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ wszystko – mówiła pani Latter. – A teraz, do widzenia!… Wysiądź z dorożki, nie wracaj zaraz na pensję, a gdy wrócisz – mów, co ci się podoba. Wybornie udał mi się figiel…

      Kazała dorożkarzowi stanąć i uścisnęła Madzię.

      – Wysiadaj, wysiadaj… Bądź zdrowa!…

      Po chwili zniknęła dorożka zostawiając na rogu ulicy osłupiałą Madzię.

      29. Pomoc gotowa

      Odurzenie Madzi trwało niedługo, tym bardziej że na ulicy zaczął krążyć jakiś młody człowiek, prawdopodobnie z zamiarem ofiarowania jej swoich usług i serca. Ocknęła się, a w głowie jej wyraźnie zarysowały się dwie myśli: pierwsza – że pensja pani Latter jest zgubiona, druga – że w takiej chwili trzeba iść do Dębickiego.

      Co on mógł poradzić?… absolutnie nic. Ale Madzia czuła, że jest jakieś wielkie niebezpieczeństwo i że w podobnych chwilach trzeba chronić się do człowieka uczciwego. W jej zaś oczach Dębicki był najuczciwszym z ludzi, jakich znała. Ten ubogi, schorowany, wiecznie zakłopotany nauczyciel wyrósł na niebotyczną skałę. Jeżeli zastanie go w domu – jest ocalona; gdyby przypadkiem wyjechał, Madzi pozostawało chyba – utopić się…

      Już nie chodziło jej ani o pensję, ani o panią Latter, ale o samą siebie. Potrzebowała usłyszeć dobre słowo z ust prawego człowieka, a przynajmniej spojrzeć na jego twarz i uczciwe oczy. Teraz on był najmędrszym, najlepszym, najpiękniejszym, on, jedyny człowiek, któremu w podobnej sytuacji można bezwzględnie ufać.

      Wsiadła w dorożkę i kazała zawieźć się do pałacu Solskich. Zadzwoniła do sieni – nie otwierano; więc poczęła dzwonić dopóty, aż w sieni rozległo się powolne stąpanie. Zakręcono kluczem i w uchylonych drzwiach ukazał się stary człeczyna mający potężne brwi, a na głowie kilka kęp siwych włosów.

      – Pan Dębicki jest? – zapytała.

      Stary rozłożył ręce ze zdziwienia, lecz wskazał jej drzwi na prawo. Madzia wpadła tam i w dużym pokoju, przy lampie z zielonym daszkiem, zobaczyła Dębickiego. Siedział przy stole i pisał.

      – Ach, panie profesorze – zawołała Madzia – jak to dobrze, że pan jest!…

      Dębicki podniósł na nią jasne oczy, ona zaś rzuciła się na fotel i zaczęła szlochać.

      – Tylko niech się pan nie niepokoi – mówiła. – To nic… jestem trochę rozstrojona… O, żeby tylko pan nie zachorował… W tej chwili odprowadziłam panią Latter… Wyjechała!…

      – Na święta? – spytał Dębicki wpatrując się w Madzię. A w duchu dodał:

      „Zawsze musi być jakaś komedia z tymi babami!…”.

      – Nie na święta… Prawie uciekła!… – odparła Madzia.

      I w sposób zwięzły, co niesłychanie dziwiło Dębickiego, opowiedziała mu o nagłej chorobie pani Latter, o powrocie męża, o możliwym bankructwie pensji…

      Dębicki wzruszył ramionami: słyszał wszystko, lecz niewiele rozumiał.

      – Proszę pani – rzekł – do mnie o to nie można mieć pretensji. Ja prawie nigdzie nie wychodzę i nie mam zwyczaju wypytywać o cudze interesa… Ale pieniądze dla pani Latter są…

      – Jakie pieniądze?…

      – Cztery… pięć… do dziesięciu tysięcy rubli… Pan Stefan Solski na żądanie panny Ady Solskiej taką sumę zostawił do dyspozycji pani Latter, gdyby kiedy znalazła się w kłopotach finansowych… No, ale ja, jak się pani domyśla, o jej położeniu nie mogłem wiedzieć.

      – Zostawił?… Ależ on zerwał z Helą! – zawołała Madzia.

      – Zerwał!… – powtórzył Dębicki machając ręką. – W każdym razie przed tygodniem jeszcze raz przypomniał mi o pożyczce dla pani Latter, gdyby potrzebowała.

      – Ona nie przyjęłaby od pana Solskiego – rzekła Madzia.

      – Znaleźlibyśmy kogo innego, jakąś wspólniczkę czy nabywczynię pensji… Ale z panią Latter ciężka sprawa…

      Madzia spojrzała na niego pytająco.

      – Proszę pani – mówił zakłopotany – sprawa jest ciężka z tego względu, że pani Latter niczego nie uznaje prócz własnej woli…

      – Nadzwyczajna kobieta! – wtrąciła Madzia.

      Dębicki zaczął targać sobie resztki włosów i patrząc na stół mówił:

      – Tak, to energiczna osoba, ale – przepraszam panią – energiczna po kobiecemu. Jej się wydaje, że to, czego ona chce, powinno być prawem natury… a tak przecie nie można… Nie można prowadzić pensji drogiej, kiedy kraj zubożał i powstało mnóstwo pensyj tańszych… Nie wypada wysyłać dzieci za granicę, kiedy się nie ma pieniędzy… Niepodobna, ażeby jedna kobieta pracowała na trzy osoby, z których każda lubi dużo wydawać…

      – Ale pan Solski pożyczy dziesięć tysięcy rubli? – wtrąciła Madzia.

      – Tak… tak… To może być zrobione każdej chwili, jutro, dziś… No, ale on, a raczej ta osoba, która będzie układać się z panią Latter, postawi swoje warunki…

      – Boże, Boże!… dlaczego ja nie przyszłam do pana tydzień temu – mówiła Madzia składając ręce.

      – Proszę pani – odparł – według mego zdania, to wszystko jedno. Złe tkwi nie w braku pieniędzy, ale – w usposobieniu pani Latter, która… doprawdy – jest troszeczkę za energiczna i lubi iść przebojem… A tak nie można… Człowiek musi uznać prawa natury czy innych ludzi, gdyż inaczej rozbije się dziś albo jutro.

      – Więc według pana kobiety nie powinny być energiczne?… – nieśmiało wtrąciła Madzia.

      – Owszem, pani: wszyscy ludzie powinni mieć rozum, serce i energię, tylko – nie za dużo rozumu, nie za dużo serca, nie za wiele energii… Bo co innego jest ustępowanie wszystkiemu i wszystkim, a co innego – narzucanie swojej osobistości. Co innego ślamazarna bierność, a co innego nieuznawanie żadnych praw poza swoimi interesami czy kaprysami.

      Madzi było przykro słuchać tego o pani Latter, lecz – wierzyła Dębickiemu, a nade wszystko czuła, że on panią Latter scharakteryzował surowo, ale dokładnie. W każdym jej słowie, ruchu, postawie, nawet kiedy była najłagodniej usposobiona, odzywało się: „Ja tu jestem, ja tak chcę…”.

      Ale mając inny charakter może nie zostałaby kierowniczką setek osób.

      – Więc, proszę pana, te dziesięć tysięcy rubli… – odezwała się Madzia.

      – No, zaraz dziesięć!… – uśmiechnął się Dębicki. – Naprzód zobaczymy, ile potrzeba? Szkoda, że dowiedziałem СКАЧАТЬ