Król chłopów. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski страница 16

Название: Król chłopów

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ – rzekł z wywnętrzeniem, którego potrzebował. – Ty wiesz, jak mi drogie jest połączenie się z rodem waszym. Pragnąłem go, nie widząc Margarety, dziś, gdym ją zobaczył, mocniej jeszcze pożądam szczęścia tego… Lecz… księżna…

      Karol podniósł prędko oczy, nad robotą około sękowatego kija spuszczone.

      – Czyż kobiet nie znasz? – odezwał się. – Mają one swe dziwactwa, mają słabostki, wiele im pobłażać należy. Margareta niedawno straciła dziecię.

      Miej cierpliwość.

      – Pragnąłbym widzieć się, pomówić – rzekł Kaźmirz. – Mieć może uprzedzenia, ludzie są złośliwi, może bym potrafił uspokoić ją. Wszak nie jest tak chorą?

      Karol, nie rzucając roboty, podszedł ku drzwiom i marszałka swego wprost do siostry wyprawił, oznajmując odwiedziny narzeczonego.

      Tu wcale się ich nie spodziewano, księżna nie była ubraną, leżała w łóżku, siedziała przy niej stara Agnes. Gdy nadeszły nie prośby, ale rozkazy, musiano co najprędzej przystroić księżnę, którą to natręctwo Kaźmirza rozgniewało. Nie mówiąc nic, ale wejrzeniem piorunującem zmierzywszy posłankę, która jej wolę brata przyniosła, dozwoliła się przybrać, jak chciano.

      Naprędce dobyto suknie, zawiązano włosy, przyniesiono klejnoty. Księżna ubierać się dała, nie objawiając woli żadnej, nie chcąc uczynić wyboru. Zamiast potem usiąść w krześle dla przyjęcia króla, jak była ustrojoną położyła się na łóżku, sparła na białej ręce, i niema a gniewna czekała.

      Margrabia Karol prowadził bladego Kaźmirza z sobą. Dwór Margarety, który otaczał jej łoże, odprawiono do przyległej komnaty. Kaźmirz zajął miejsce naprzeciw narzeczonej. Gotowe już były kosztowne dary, które wiózł dla Margarety. Niesiono je za nim. Sześciu młodych chłopaków, dobranych wzrostem i urodą, w kaftanach szkarłatnych, na których piastowskie orły białe były wyszyte, nieśli kute skrzynki z klejnotami, pootwierane już tak, aby wewnątrz nich leżące kosztowności widzieć było można.

      Z rąk pierwszego z nich Kaźmirz wziął sam najpiękniejszą skrzynkę i z uśmiechem złożył ją u nóg księżnej. Chłopaki, przyklękając przed nią, z kolei stawiali przyniesione dary.

      Wszystko to nie wyglądało tak barbarzyńsko, tak ubogo, jak księżnie opowiadano. Z pewnem zdumieniem, drżąca, nie mówiąc nic, patrzała na klejnoty.

      W istocie były one królowej godne. Z wnętrza skrzynek, wybitych jedwabnemi tkaninami, połyskiwały w ciężkich oprawach, na których wiły się emaliowane ozdoby, ogromne rubiny, szafiry, ametysty, szmaragdy, perły dziwnych kształtów, to białe, to różowo zabarwiane…

      Wszystko to jednak zaledwie potrafiło zwrócić roztargnione księżnej oko. Skłoniła głową z lekka na znak niemego podziękowania, lecz nie okazała radości, nie odezwała się ani słowem, nie poruszyła ku nim ręki.

      Margrabia Karol, dobywszy pas ze skrzynki, rzucił go jej na kolana, żartobliwie twierdząc, iż przepasanie nim uzdrowić ją miało. Klejnot zsunął się z nich i padł z łoskotem na ziemię.

      Nie podniósł go nikt.

      Kaźmirz, widząc tak jawną obojętność, rumienił się i blednął.

      Margrabiemu zdało się, że najlepszym sposobem zbliżenia narzeczonych będzie zostawienie ich sam na sam z sobą. Usunął się więc w drugi koniec obszernej komnaty ku oknu, z którego ożywione świetnym dworem podwórze w świetle majowego poranka widać było.

      Po odejściu brata, raz pierwszy oczy Margarety podniosły się na Kaźmirza, trafiły właśnie na chwilę, w której król, dotknięty w swej dumie, siedział zasępiony i groźny.

      Oko księżnej, choć nie było łagodnem, zmieniło jednym wejrzeniem jego usposobienie.

      Pochylił się, zapytując ją o zdrowie.

      Księżna pomyślała nad odpowiedzią, usta się jej poruszyły i wyrazem ostrym odparła.

      – Jestem chora, widzicie to sami. Będę chorą – dodała. – Sądzę, że wam potrzebaby innej żony… Ze mną smutek do domu weźmiecie…

      – Mam nadzieję, że znajdą się u mnie środki rozproszenia go – rzekł Kaźmirz. – Wszystko, co wam może być przyjemnem…

      – Mnie już nic przyjemnem nie jest – sucho przerwała księżna.

      – Pozwólcie mi mieć nadzieję, że się to zmieni – rzekł król.

      – To się zmienić nie może – odparła Margareta.

      Słowom tym odpychające towarzyszyło wejrzenie. Kaźmirz zarumienił się, lecz pozostał panem siebie.

      – Być może – odezwał się po chwili – iż mnie i królestwo moje nieprzyjaciele źle wam odmalowali i że ztąd powstał wstręt jakiś do mnie. Przekonacie się, że ludzie kłamią.

      Księżna dumnie głową potrzęsła, nogą, przy której leżał pas złoty, upadły na ziemię, popchnęła go niecierpliwie.

      Zapatrzyła się w okno, umyślnie unikając spotkać króla oczy, które w nią były wlepione.

      – Bywaliście na Węgrzech! – odezwała się z wyrazem przekąsu jakiegoś Margareta. – Mówią, że tam są niewiasty piękne bardzo. Dwór królowej Elżbiety obfitować w nie musi?

      Kaźmirz zrozumiał przymówkę, ruszył ramionami pogardliwie i usiłował się uśmiechnąć.

      – Jednakże – przerwał – piękniejszej nad was nie widziałem w życiu ani na węgierskiem, ni na żadnym dworze.

      Królewna odpowiedziała na tę grzeczność bladym uśmiechem szyderskim.

      – Miałażbym wam przypominać kogo? – odparła złośliwie.

      Kaźmirz, którego twarz za każdym takim pociskiem krew oblewała, starał się zachować spokój.

      – Wasza miłość – rzekł – nie macie ani sobie podobnych, ni sobie równych.

      – Od francuzkich trubadurów uczyliście się grzeczności dla niewiast – odezwała się Margareta. – Wybaczcie mi, lecz sądzę, że królowi lepiejby szczerość przystała.

      Król namarszczył brwi, poruszony był mocno, żal i ból zabrzmiały w głosie jego.

      – Pani moja – rzekł – jestem szczerym mówiąc wam, że w was położyłem jedyne szczęścia mojego nadzieje. Litościwsza chciej być dla mnie. Mogę was zapewnić, że nawzajem o wasze szczęście starać się będę życiem całem.

      To mówiąc, wstał król, a Margrabia usłyszawszy to poruszenie jego, zbliżył się do rozmawiających.

      – Zostawmy Margaretę w spokoju – rzekł, spierając się na poręczy jej krzesła – niech co prędzej stara się siły odzyskać, aby w dzień swej świętej patronki gotową była podać wam rękę… bo król, ojciec nasz, dzień ten naznaczył… Wola jego, dodał z naciskiem, spełnić się musi.

СКАЧАТЬ