Chore dusze. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski страница 9

Название: Chore dusze

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ smutném. Gdybyśmy mieli słowo zagadki, życie stałoby się niemożliwém. Kucharki tylko idą do wróżbiarek, aby się koniecznie swéj przyszłości dowiedziéć, aby im prędzéj obrzydła. Nam dano do przebiegnienia drogę tajemniczą, która nęci tém, że cel jéj ciągle się nam z przed oczu usuwa. U celu znajdziemy spoczynek.

      – Hrabia więc jesteś optymistą – odezwał się artysta – czego mu winszuję najmocniéj, gdyż właśnie myśl ludzka pochyla się na przeciwną stronę i nauka robi co może, aby nam zatruć życie.

      Hrabia August ruszył ramionami.

      – Optymizm mój nie osłania mnie od cierpienia – westchnął. – Mieszka ono w tym drugim człowieku, który jest piérwszego sędzią. Jednakże lżej mi z tém, co pan zowiesz optymizmem, niżby z pesymizmem było. Pesymizm ma tę nielogiczność w sobie, że sam, rodząc się z inteligencyi, opiérając na rozumowaniu, istocie, z któréj wytrysnęła ta inteligencya, przypisuje bezrozum. Jak ateizm pozbawia stworzenie stworzyciela, tak pesymizm neguje źródło rozumu.

      Zegary biły północ włoskim sposobem, nie tak jak nasze półzégarza (piątą czy czwartą godzinę po zachodzie). Hrabia August, który tak był ożywiony, jakby się długo jeszcze zabiérał bronić przekonań swoich, postrzegł że drzémiąca gospodyni, aby gości zmusić do ustąpienia, poczynała powoli gasić światła.

      W oprawie drzwiczek do drugiéj izby wiodących ukazała się razem postać Pepity, w koszulce tylko i spódniczce, rękami ogorzałemi, wpół obnażonemi, wiążącéj bujne warkocze rozpuszczonych czarnych włosów. Wśród tego zajęcia, zwiastującego do snu przygotowanie, ziéwanie zmuszało ją jedną z rąk ciągle krzyżykiem przed ustami zakréślanym zagradzać drogę złemu duchowi, który, jak wiadomo, czyha na wargi otwarte i nieopatrzne dziéwczęta.

      Ruszyli się wszyscy z miejsc.

      Wiktor zdala życzył dobréj nocy dziéwczęciu, które wnet znikło, nałożył kapelusz na głowę bezpieczniéj, wziął kij i zabiérał się do wyjścia.

      Hrabia August zbliżył się ku niemu z wyrazem życzliwości i uprzejmości, którą rzadko komu zwykł był okazywać.

      – Bądźcobądź – odezwał się – ja stoję przy tém, że musiémy być dawno znajomi. Dopóki obaj jesteśmy w Rzymie, dlaczegóżbyśmy spotkać się i pogawędzić czasem nie mieli?

      Wiktor uśmiéchnął się, zawahawszy z odpowiedzią.

      – Bardzo wdzięczen jestem hrabiemu za to uprzejme wezwanie – rzekł wreszcie. – Zachodzi tylko ta przeszkoda, że, jak hrabia widzisz, ja zdziczałem. W towarzystwie, w którém się panowie nawykliście obracać, postać moja jest fatalnym dysonansem. Nieszczęśliwa powiérzchowność, którą mi nadało lenistwo, każe mnie posądzać, domyślać się we mnie jeśli nie zbiegłego opryszka z Abruzzów, to przynajmniéj czerwonego republikanina, spiskowca, Garibaldczyka, w najszczęśliwszym razie Cygana-artysty, nawykłego żyć w szynkowniach. Ja sam znam to do siebie i boleję nad własną fizyognomią; ale tak mi wygodnie w téj odzieży powszedniéj, w tym stroju zaniedbanym, pośród świata jak ja zabrukanego…

      Hrabia August uśmiechnął się.

      – Tak, to trochę lenistwa tylko…

      – Nie trochę – przerwał Wiktor – ale najstraszniejsze rozleniwienie, tak, niestety! Pozbawia mnie ono wielu życia przyjemności, ale się stało nałogiem. Któż wié, może się zczasem potrafię zwyciężyć, a bardzo mi miło będzie zawsze spotkać hrabiego.

      – Mieszkam sam jeden, w hotelu pod Minerwą – odezwał się hr. August.

      – Numer jedenasty, o parę drzwi daléj – sługa pański – dodał, nie chcąc być mniéj grzecznym, hrabia Filip.

      – Ja zaś gnieżdżę się w domu prywatnym na Babuinie – odpowiedział Wiktor – niestety, pod obłokami na trzeciém piętrze, bo miéwam fantazyą psucia płócien, więc tam jest niby studio moje. – Rozśmiał się smutnie. – Ale, na Boga! – dodał gorąco – proszę mnie nie brać za artystę z powołania! Nie jestem nim, lecz tylko przez miłośnictwo sztuki przekomarzam się méj ukochanéj. Ani na pokaz, ani na sprzedaż nie maluję nic. Choruję na sztukę… Włochy, jak się zdaje, wyléczą mnie z téj słabości, ale to pewna, że gdy ozdrowieję… o! będę bardzo nieszczęśliwy.

      I znowu sam rozśmiał się z siebie. Hrabia August podał mu rękę, poszedł za jego przykładem i Filip, pan Wiktor zaś, zamachnąwszy kijem, wybiegł i znikł im w ciemnościach.

      Dwaj towarzysze powolniejszym krokiem wyszli z kawiarni, którą stara i roztyła, brzydka, łysa matka pięknéj Pepity zamykała coprędzéj za nimi.

      – Człowiek wcale niepospolity i dla mnie sympatyczny – odezwał się hr. August.

      – Choćbym rad zawsze zgodzić się na twoje zdanie – odparł Filip – na ten raz nie mogę. Sam on powiada że zdziczał, a mnie się zdaje, że chyba nigdy wielce oswojonym być nie mógł. Kawał awanturnika! Już to samo, że nazwisko nosi przybrane, a prawdziwego powiedziéć nie chce, dużo daje do myślenia. Ja takich ludzi wykolejonych nie lubię.

      – Ani ja – odparł August – ale są wszędzie wyjątki, a ten właśnie zdaje mi się do nich należéć.

      – Komedyant! – rzekł pogardliwie Filip. – Zresztą zobaczymy! Życzę tylko, abyśmy na kieszeniach swoich nie doznali skutków sympatyi dla tego pana.

      August zaprotestował. Zamilkli.

      Księżna Teresa oddawna mieszkała w Rzymie, chociaż często z niego robiła wycieczki, czasem trwające miesiącami. Jedynemu synowi swemu, zaledwie pełnoletniemu, oddawszy majątek cały, pozostawiwszy sobie tylko (znaczne, jak głoszono) kapitały, któremi sama rozporządzała – była zupełnie swobodną. Pensyi, którą syn, równie do niéj przywiązany jak ona do niego, upiérał się jéj wypłacać, nie chciała przyjmować, odkładając to, jak mówiła sama, do czasu gdy wszystko co ma utraci. W pełni sił i zdrowia, księżna przy swym charakterze miłym, temperamencie na oko łagodnym, nie doznawszy w życiu nic, coby albo zbytnie po sobie żale, lub nieprzyjemne zostawiło wspomnienia – powszechnie była uważaną za bardzo szczęśliwą istotę.

      Wiele osób jéj zazdrościło, a gdy która z pań przyznawała się do tego, ona oczy spuszczała, uśmiéchała się i potwierdzała przypuszczenie.

      – Ale bo ja wistocie bardzo jestem, jak na mój stan wdowi, szczęśliwą – powiadała. – Pan Bóg mi dał dobrego syna, mam więcéj niż potrzebuję do życia, jestem swobodną i niezwiązaną niczém.

      I tuż za uśmiéchem przychodziło, jakby mimowolne, westchnienie.

      Rzeczywiście księżna należała do tych istot, których życie czynne zaprędko się skończyło. Owdowiała młodą, syn jéj dorósł, gdy ona nie miała jeszcze czasu postarzéć. Wcale jeszcze świéża i piękna, życia pełna, z sercem kochać potrzebującém, znalazła się osamotnioną, jakby już w oczekiwaniu końca, który tak prędko przyjść się nie obiecywał.

      Zapełniała tę próżnię życia jak mogła: czytaniem, miłośnictwem sztuki, podróżami, wszystkiemi przyzwoitemi rozrywkami, które СКАЧАТЬ