Название: Eugenia Grandet
Автор: Оноре де Бальзак
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Czy pan sprzedał swoje wino?
– Dalibóg nie, zachowam je dla siebie. Jeżeli teraz wino jest dobre, za dwa lata będzie jeszcze lepsze. Właściciele, wie pan o tym, przysięgli sobie utrzymać umówioną cenę: w tym roku Belgowie nie dadzą nam rady. Jeżeli odjadą, ano cóż, to wrócą.
– Tak, ale trzymajmy się dobrze – rzekł Grandet tonem, który przejął dreszczem prezydenta.
„Czyżby on pertraktował?” – pomyślał Cruchot.
W tej chwili uderzenie młotka oznajmiło państwa des Grassins, a przybycie ich przerwało rozmowę rozpoczętą między panią Grandet a księdzem.
Pani des Grassins była to kobietka żywa, pulchna, biała i różowa, z tych, które dzięki surowemu życiu prowincji i cnotliwym przyzwyczajeniom zachowały się jeszcze młodo w czterdziestym roku. Są to niby ostatnie jesienne róże, których widok robi przyjemność, ale których płatki mają jakiś chłód, a zapach ulotnił się. Ubierała się dość dobrze, zapisywała mody z Paryża, dawała ton miastu Saumur i urządzała wieczory. Mąż jej, eks-kwatermistrz gwardii cesarskiej, ciężko ranny pod Austerlitz i spensjonowany, zachował mimo swego szacunku dla Grandeta pozór wojskowej otwartości.
– Dobry wieczór, Grandet – rzekł do winiarza, podając mu rękę i przybierając ton wyższości, którym miażdżył zawsze Cruchotów. – Panno Eugenio – rzekł do córki, skłoniwszy się wprzód matce – jest pani zawsze piękna i cnotliwa, nie wiem doprawdy, czego można by pani życzyć.
Następnie wręczył małą szkatułkę, którą niósł jego służący, a która zawierała paproć z Przylądka Dobrej Nadziei, kwiat świeżo przywieziony do Europy i bardzo rzadki.
Pani des Grassins ucałowała czule Eugenię, uścisnęła jej rękę i rzekła:
– Adolf wręczy ci mój drobny upominek.
Młody blondyn, blady i wątły, o dość dobrych manierach, nieśmiały na pozór, ale który przeputał w Paryżu, ponad swoją pensję, osiem czy dziesięć tysięcy franków, posunął się do Eugenii, ucałował w oba policzki i podał jej neseser do robótek z przyborami z pozłacanego srebra, szczera tandeta, mimo tarczy, na której gotyckie E. G., dosyć starannie wyryte, mogło dawać złudzenie umyślnej roboty. Otwierając puzderko, Eugenia uczuła ową niespodzianą i zupełną radość, od której młode dziewczyny rumienią się i drżą z przyjemności. Popatrzyła na ojca, jak gdyby pytając, czy jej wolno przyjąć, na co pan Grandet rzekł: „Weź, moje dziecko” – tonem, który byłby przyniósł zaszczyt aktorowi. Trzej Cruchotowie stanęli w osłupieniu, widząc radosne i żywe spojrzenie, jakie zwróciła na Adolfa des Grassins bogata dziedziczka, dla której podobny zbytek był czymś niesłychanym.
Pan des Grassins podał staremu Grandet tabakę, wziął też szczyptę, strząsnął ziarnka, które padły na wstążeczkę Legii Honorowej w klapie błękitnego surduta, po czym spojrzał na Cruchotów, jak gdyby mówiąc:
– No, niechże który z was to sparuje!
Pani des Grassins zwróciła oczy na błękitne słoje, w których znalazły się bukiety Cruchotów, szukając z udaną naturalnością ich podarków. W tym drażliwym momencie ksiądz Cruchot opuścił towarzystwo, które siadło w krąg przy ogniu i zaczął się przechadzać w głębi sali ze starym Grandet. Gdy tylko dwaj starcy znaleźli się koło okna w pewnym oddaleniu od państwa des Grassins, ksiądz rzekł do ucha skąpca:
– Ci ludzie wyrzucają pieniądze przez okno.
– Co mi to szkodzi, jeżeli wpada do mojej piwnicy – odparł winiarz.
– Gdybyś pan chciał dać złote nożyczki swojej córce, miałbyś na to środki – rzekł ksiądz.
– Ja jej daję coś lepszego niż nożyczki – odparł Grandet.
„Mój bratanek jest ryfa” – myślał ksiądz, spoglądając na prezydenta, którego zjeżone włosy nie dodawały wdzięku ogorzałej fizjognomii. – „Czy nie mógł wymyślić jakiegoś głupstewka, które miałoby pewną wartość?”
– Zagramy sobie z panią, pani Grandet – rzekła pani des Grassins.
– Jesteśmy wszyscy razem, mogemy zrobić dwa stoły…
– Skoro to urodziny Eugenii, zróbcie generalną loteryjkę, dzieci też zagrają.
I stary bednarz, który nie grał nigdy w żadną grę, wskazał córkę i Adolfa.
– No, Nanon, ustaw stoły.
– Pomożemy pannie Nanon – rzekła wesoło pani des Grassins uszczęśliwiona radością, jaką sprawiła Eugenii.
– Nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa – rzekła posażna jedynaczka. – Nie widziałam czegoś tak pięknego.
– To Adolf przywiózł z Paryża i sam wybrał – szepnęła jej pani des Grassins do ucha.
„Kręć, kręć, przeklęta intrygantko” – powiadał sobie prezydent. – „Spróbujcie tylko mieć jaki proces, nigdy wasza sprawa nie będzie dobra”.
Rejent, siedząc w kącie, patrzył spokojnie na księdza i powiadał sobie:
„Mogą się na głowie postawić, majątek mój, mego brata i mego bratanka wynosi razem milion sto tysięcy. Oni mają co najwyżej pół tego i mają córkę: mogą robić prezenty, jakie zechcą; panna i prezenty, wszystko będzie kiedyś nasze”.
O wpół do dziesiątej ustawiono dwa stoliki. Piękna pani des Grassins zdołała usadowić syna koło Eugenii. Aktorzy tej sceny, pasjonującej, mimo że pospolitej na pozór, opatrzeni w pokratkowane kartki z cyframi i w szklane liczmany, udawali, że słuchają konceptów starego rejenta, który nie przepuścił ani jednego numeru bez jakiegoś dowcipu; ale wszyscy myśleli o milionach starego Grandet. Stary bednarz patrzył z satysfakcją na różowe pióra, na świeżą tualetę pani des Grassins, na marsową głowę bankiera, na Adolfa, prezydenta, rejenta i księdza, i powiadał sobie w duchu:
„Są tutaj dla moich dusiów. Przychodzą się tu nudzić dla mojej córki. He, he, moja córka nie będzie ani dla jednych, ani dla drugich; wszyscy ci ludzie służą mi tylko za wędkę.”
Ta rodzinna zabawa w starym, szarym salonie, licho oświetlonym dwiema świeczkami, te śmiechy, którym towarzyszył kołowrotek Nanon, śmiechy szczere jedynie na ustach Eugenii lub jej matki; te małostki połączone z tak wielkimi interesami; ta młoda dziewczyna, podobna do owych ptaków nieznających swej wysokiej ceny, prześladowana, osaczona znakami przyjaźni, które brała za dobrą monetę – wszystko przydawało tej scenie smutnego komizmu. Czyż to nie jest zresztą scena wszystkich czasów i wszystkich miejsc, ale sprowadzona do swego najprostszego wyrazu?
Twarz Grandeta wyzyskującego fałszywą przyjaźń dwóch rodzin, ciągnącego z niej olbrzymie zyski, górowała nad tym dramatem i oświetlała go. Czyż to nie był jedyny nowoczesny bóg, w którego świat wierzy, Pieniądz w swej wszechpotędze, wyrażony jedną fizjognomią? Szlachetniejsze uczucia grały tam podrzędną rolę; ożywiały trzy czyste serca – Nanon, Eugenii i jej matki. A i to, СКАЧАТЬ