Dwa bieguny. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dwa bieguny - Eliza Orzeszkowa страница 6

Название: Dwa bieguny

Автор: Eliza Orzeszkowa

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ jeżeli o oświatę ludową – wtrącił Józio – wątpię, czy na tej drodze cokolwiek da się zrobić; lud nasz jest tak pierwotnym, że trudno pomiędzy nim a nami znaleźć jakikolwiek punkt… kojarzący…

      – Mnie się zdaje – pierwsza z kobiet ozwała się pani Marja – że bardzo ważnem zadaniem dla ludzi mieszkających na wsi, jest ożywianie tam życia towarzyskiego, które znajduje się teraz w wielkim upadku…

      – Zupełnie słusznie – prawie z zapałem potwierdził Leon – przyozdobić dom dziełami sztuki, otworzyć go dla sąsiadów, uczynić z niego przybytek dobrego smaku i uszlachetniających wrażeń…

      – Mówisz tak, jak gdybyś był adwokatem pana Adama Ilskiego i chciał mu zapewnić sprzedaż paru obrazów…

      Był to pierwszy żart, który innym tamę otworzył.

      – Przedewszystkiem – śmiejąc się zawołała Idalka – nie trzeba robić z siebie mniszki!

      – Broń Boże! bo po pierwsze jest to anachronizmem, a powtóre samobójstwem…

      – Według mnie, kobieta piękna i wykształcona jest zjawiskiem tak cudownem i dobroczynnem, że przez samo już istnienie swe na ziemi spełnia zadanie najwspanialsze…

      – A jeżeli idzie o bezpośrednie służenie ogółowi, droga tu jasno wytknięta: rodzina, macierzyństwo!

      – Uszczęśliwienie jednego z synów społeczeństwa…

      – Wychowanie dla społeczeństwa nowych filarów…

      Stefan, zdecydowany pesymista, utrzymywał, że nie warto wykreślać sobie żadnych dróg i zadań, bo wszystkie do niczego nie prowadzą. Ludzkość z natury swojej jest oporną udoskonaleniu i najrozumniej czyni ten, kto niczemu nie ufa i niczego nie spodziewa się od siebie i świata. Leon zapytał pannę Zdrojowską, czy zna dzieło Degeranda, o doskonaleniu się moralnem, które matka jego bardzo chwali i pilnie czytuje.

      Jedna z pań z przejęciem rzekła:

      – Gdybym była na miejscu pani, wypuściłabym majątek w dzierżawę i przeniosłabym się do dużego miasta. Tu jest daleko więcej, niż na wsi pola dla działalności kobiety majętnej i inteligentnej. Możnaby założyć czytelnię dla kobiet…

      – Aby te, które już istnieją, zbankrutowały – zaśmiał się Widzki.

      – Więc coś innego… naprzykład… pismo dla kobiet…

      – W imię „Poranku” protestuję…

      – Ale temu może pan nie zaprzeczy, że kobieta majętna i inteligentna, samem już przebywaniem w dużem mieście i roztaczanemi wpływami towarzyskiemi i estetycznemi spełnić może ważne i dobroczynne dla społeczeństwa…

      – Zadanie! Zgadzamy się, zgadzamy się na to najzupełniej i wszyscy! Nieprawdaż?

      – Nie wszyscy – ozwał się trochę z za moich pleców Staś. Ja protestuję. Nie dolewa się do naczyń pełnych. Miasto posiada znakomitą sumę wpływów towarzyskich i estetycznych. Roztaczać je należy tam gdzie jest ich zbyt mało… na pustyniach i w puszczach!…

      Niechże kto wytłómaczy dlaczego, w ciągu całej rozmowy, nietylko ani razu nie odezwałem się, ale brała mię przeciw odzywającym się złość coraz większa. W całej rozciągłości rozumiałem niewłaściwość znajdowania się panny Zdrojowskiej, a jednak wszystko, czem jej odpowiadano, wydało mi się płaskiem i niegustownem, aż wspomniana przez Stasia puszcza, zupełnie już wytrąciła mię z równowagi, może dlatego, że zauważyłem wywołany przez nią rumieniec i błysk oczu panny Zdrojowskiej. Zrazu z rodzajem śmiesznego uszanowania słuchała zdań swoich pomazańców, lecz wkrótce upewniła się o trafności przelotnego zrazu spostrzeżenia. Spuściła powieki, znieruchomiała, zupełnie umilkła. Była naiwną, ale nie była głupią. Uczuła, że jest przedmiotem tego, co się nazywa: wyprowadzeniem w pole, i w odezwaniu się Stasia zrozumiała aluzję do siebie. Oburzyło mię to… Na honor! jest się potomkiem rycerzy, albo się nim nie jest! To wszystko zadaleko już poszło.

      – Panowie – odezwałem się – powtarzam, panowie, prosząc najuprzejmiej, aby panie raczyły nie brać do siebie tego, co powiem, bo o paniach, tak jak o umarłych, mówi się dobrze, albo nic się wcale nie mówi. Więc, panowie, zdaje mi się, że uczynilibyśmy lepiej, gdybyśmy zamiast suszyć głowy nad zagadnieniami przez pannę Zdrojowską podniesionemi, otwarcie wyznali, że zaszła omyłka w adresie, że jesteśmy paczką ludzi w bardzo miłe przymioty niewątpliwie zaopatrzonych, lecz których myśli i upodobania rozwinęły się w kierunku wcale odmiennym. Pewno w tem nie ma nic złego, bo przecież każdemu wolno jest żyć podług wrodzonych upodobań i zdolności, a jeżeli jest co złego, daję przykład i ze szczerością, która mnie samego rozrzewnia, pierwszy biję się w piersi: moja wina! moja wina! moja wina!

      Mówiąc to usiłowałem zachować ton swobodny, ale czułem sam, że przebijało się w nim dla mnie samego niepojęte rozdrażnienie. Nie wiedzieć za co i dlaczego, byłem zły na obecne towarzystwo i na samego siebie, gniotłem też w dłoni rękawiczkę, mszcząc się na tej dunce, za doznawane nieokreślone, lecz przykre wrażenie. Nagle, podniósłszy powieki, spotkałem się wzrokiem z dwiema gwiazdami, z dwiema szafirowemi gwiazdami, które wpatrywały się we mnie dziwnie przezroczystem, głębokiem spojrzeniem. Nigdy w świecie młoda kobieta, zwłaszcza panna, nie patrzy tak długo i przenikliwie w twarz młodego i mało znanego mężczyzny. Było to do najwyższego stopnia rażącem; jednak obok człowieka, który czuł całą nieprzyzwoitość i śmieszność jej zachowania się, znalazł się we mnie jakiś inny człowiek, który nizko pochylając się przed nią, zapytał:

      – Czy otrzymam absolucję?

      Odwróciła oczy i przecząco wstrząsnęła głową.

      – O nie! – rzekła zcicha.

      Zupełnie dzika! – pomyślałem i powstawszy zbliżyłem się do Józia i Bronka, którzy z mego wyznania winy wcale niezadowoleni, z niejaką nawet obrazą utrzymywali, że przeciwnie, przedmioty podniesione przez pannę Zdrojowską, jako to: zwiększanie produkcyjności roli, oświecanie ludu, potrzeba dla każdego życia jakiegoś określonego celu i zadania, są im gruntownie i ze wszech stron znanemi, że zajmują się niemi bardzo pilnie, tylko, że niepodobna rzeczy takich w towarzyskiej rozmowie wyczerpywać i znowu na rzecz każdą zapatrywać się można z punktów najróżniejszych. Przyłączyły się do nich osoby inne, rozmowa obracać się zaczęła około różnych teoryj pojmowania życia i jego zadań, jako to: pracy organicznej, utylitaryzmu, oportunizmu, pesymizmu i t. d. Mnóstwo izmów z ust do ust przelatywało i można powiedzieć, że wiedza miała w nas w tej chwili przedstawicieli świetnych i wymownych. Istotnie, wiedzieliśmy ogromną masę rzeczy i umieliśmy o nich mówić zachwycająco. Zadawalniało nas to najzupełniej, z wyjątkiem Stefana, który od czasu pewnego, pod wpływem przyczyn w połowie majątkowej, a w połowie uczuciowej natury, stał się w kółku naszem stałym poplecznikiem pesymizmu. Teraz także wymownie utrzymywał, że ani kochać, ani działać, ani złudzeń jakichkolwiek żywić nie warto, że ze wszystkich genjuszów świata tylko Horacjusz i Hartmann spojrzeli w oczy samej prawdzie i że człowiek, który nie życzy sobie być, według wyrażenia Renana, „igraszką wielkiego oszustwa”, powinien, albo „chwytać dziś”, o jutrze nie myśląc, jak doradza Horacjusz, albo, stosownie do rady Hartmanna, w łeb sobie palnąć. Rozpaczliwa teorja ta obudzała СКАЧАТЬ