Название: Dawid Copperfield
Автор: Чарльз Диккенс
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Siedliśmy razem do stołu, tuż przed kominkiem. Peggotty chciała nam usługiwać, ale matka moja kazała jej zająć miejsce obok mnie. Dano mi mój dawny talerz z wymalowanym na brązowo wojennym okrętem pod pełnymi żaglami, który Peggotty skrzętnie przechowywała w głębi szafy, skąd go obecnie wydostała. Dano mi mój stary kubek z wyrżniętym na nim imieniem „Dawid”, nożyk, który nie krajał, i mały mój widelczyk.
Przy stole uważałem za stosowne wywiązać się z danego mi przez woźnicę zlecenia, lecz zaledwiem rozpoczął96, Peggotty roześmiała się, kryjąc twarz w fartuchu.
– Cóż to znaczy, Peggotty? – pytała moja matka.
Peggotty nie odpowiadała i, nie odkrywając twarzy, śmiała się do rozpuku.
– Ale cóż ci się stało? – nalegała, śmiejąc się też, moja matka.
– Niech go! – rzekła wreszcie Peggotty – chce się ze mną żenić.
– To byłaby dla ciebie bardzo dobra partia – zauważyła moja matka.
– Może być, sama nie wiem – odparła Peggotty. – Ale choćby był złoty cały, ja nie chcę.
– Czemuż mu tego nie powiesz? Ty zabawne stworzenie!
– A co mam mówić – broniła się, uchylając fartucha, Peggotty – kiedy ani razu nie wspomniał o tym, ani w ogóle o niczym. Oho, nie śmiałby! Wydrapałabym mu oczy!
Nigdy jeszcze nie widziałem Peggotty tak czerwonej jak wtedy. Kilka razy kryła twarz w fartuchu, wybuchając śmiechem. Matka moja, chociaż się też uśmiechała, była jednak zamyślona. Teraz dopiero dostrzegłem zmiany w jej twarzy. Ładna była jak zawsze, lecz schudła i posmutniała. Ręce też jej wyszczuplały, zbladły, wydawały się niemal przezroczyste. Nie na tym jednak polegała główna zmiana. Była wciąż wystraszona jakby i niepewna. Po jakimś czasie, kładąc rękę na ramieniu wiernej sługi, rzekła:
– Peggotty! Nie wyjdziesz za mąż?
– Ja, pani? – odrzekła Peggotty, wytrzeszczając oczy. – Nie, nigdy!
– Przynajmniej nie teraz, nie zaraz – prosiła tkliwie matka moja.
– Nigdy! – wołała Peggotty.
Matka moja ujęła jej rękę.
– Nie opuszczaj mnie, kochanie, pozostań ze mną… Nie na długo już może… Nie wiem, co bym poczęła bez ciebie.
– Porzucić panią! Ja bym miała porzucić! – wołała poczciwa Peggotty – kto w panią mógł takie rzeczy wmówić, oj głowa, ta głowa!
Traktowała często matkę moją jak małe dziecko. Lecz ona, nie zważając na to, dziękowała jej z wylaniem97, a poczciwa Peggotty gadała dalej po swojemu:
– Ja bym miała panią opuścić! To by było dopiero! Chciałabym to widzieć! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie, to niemożliwe! Nie! Chociaż jest tu ktoś, komu byłoby na rękę, oj i bardzo na rękę. Niech się łudzą! Nic z tego nie będzie, zostanę na złość im, jak gdybym w ziemię tu wrosła, aż do grobowej deski. Gdy postarzeję, ogłuchnę, oślepnę, wszystkie już zęby stracę i będę do niczego, Davy da mi kątek i kęs chleba. Czy tak, Davy?
– A! Jak to będzie dobrze! – zawołałem. – Będziesz u mnie szczęśliwa jak królowa.
– Niech cię Bóg ma w swej świętej opiece! Poczciwe serce! – wołała Peggotty, pokrywając mnie pocałunkami w przedwczesnej wdzięczności za obiecaną gościnność; potem zakryła ponownie twarz fartuchem, śmiejąc się znów, zapewne z Barkisa, po czym wyjęła niemowlę z kołyski i zaczęła nosić je dokoła pokoju. Po chwili położyła je w kołysce, sprzątnęła ze stołu i wreszcie usiadła naprzeciw nas z robotą w ręku, kawałkiem wosku i pudełkiem do robót, najzupełniej tak, jak bywało dawniej.
Siedząc tak, gwarzyliśmy wesoło. Opowiadałem, jak srogi i okrutny jest pan Creakle. Obie, matka i Peggotty, rozpływały się w żalu nad mym losem. Opowiadałem o Steerforcie i Peggotty dodała, że poszłaby chętnie piechotą do Londynu, aby go tylko zobaczyć. Gdy niemowlę obudziło się, wziąłem je delikatnie na ręce i zacząłem kołysać. Gdy usnęło, przytuliłem się do matki, jak dawniej bywało, zarzuciłem jej ręce na szyję, twarz oparłem o ramię i znów mnie na kształt skrzydeł anioła opłynęły miękkie jej włosy… I znów się czułem szczęśliwy…
Gdy siedziałem tak, zapatrzony w ogień i biegające nad rozżarzonym węglem iskierki, zdawało mi się, żem nigdy nie wyjeżdżał z domu, że wszystko było snem – i pan, i panna Murdstone znikli jak te pogasłe płomyki… Prawdą żywą było to tylko, co mnie otaczało: matka moja i Peggotty.
Peggotty z pończochą w lewej, a igłą w prawej ręce cerowała. Nie pojmuję, skąd się jej brały te wieczne dziury w pończochach. Odkąd pamięcią sięgam, codziennie je cerowała.
– Ciekawa jestem – ozwała się nagle – co się stało z ciotką Davy?
– Boże mój! – matka moja ocknęła się z zamyślenia. – Skąd ci się to wzięło?
– Nie wiem, pani. Dość, że jestem ciekawa.
– Skąd ci na myśl przyszła ta dziwaczka? Czy nie masz już o czym myśleć?
– Nie wiem, pani, skąd mi to przyszło, ot tak sobie. Myślę to o tym, to o owym i poradzić już na to nie mogę. Ot, pomyślałam, co się też z nią stało?
– Jakże jesteś nieroztropna! Można by sądzić, że spragniona jesteś jej odwiedzin.
– A niechże Pan Bóg broni!
– Więc po co mówić o tak nieprzyjemnych rzeczach! Panna Betsey siedzi pewnie zamknięta w swym wiejskim domku nad morzem i pozostanie tam zawsze. W każdym razie na pewno nie odwiedzi już nas nigdy.
– Zapewne, zapewne! Tego się nie boję i tylko ciekawa jestem, czy umierając zapisze coś Dawidowi.
– Bój się Boga, Peggotty! Jakże jesteś nierozważna! Czyś zapomniała, że gniewa się na tego biedaka od jego urodzenia?
– Może mu przebaczy.
– Czemużby teraz właśnie miała przebaczyć? – spytała z pewnym niezadowoleniem moja matka.
– Bo teraz Davy ma braciszka – odrzekła Peggotty, a matka moja zaczęła płakać i wymawiać jej ostre słowa.
– Jak gdyby to maleństwo zrobiło jaką krzywdę tobie lub komukolwiek – mówiła łkając. – Niedobra, nieznośna zazdrośnico! Lepiej byś już raz wyszła za tego swego Barkisa. Czemu nie wychodzisz?
– Bobym tym zbytnio dogodziła pannie Murdstone – żywo odrzekła Peggotty.
– Zabawna СКАЧАТЬ
96
97