Dawid Copperfield. Чарльз Диккенс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dawid Copperfield - Чарльз Диккенс страница 28

Название: Dawid Copperfield

Автор: Чарльз Диккенс

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ się pomału, stając się coraz wyraźniejszą. Liczyliśmy najpierw dzielące nas od upragnionej chwili miesiące, potem tygodnie i dni. Pamiętam, jaki mnie strach ogarniał na samo przypuszczenie, że nie wezmą mnie może do domu, i radość, która mnie opanowała, gdy mnie Steerforth upewniał, że na pewno tam pojadę. Zapewnienie to wprawiło mnie w szał szczęścia i przyjaciel mój zmuszony był ostrzec mnie, że łamiąc sobie rękę lub nogę wszystko zepsuję. Dzień upragniony zbliżał się szybko. Pojutrze… Jutro… dziś… natychmiast, dyliżans odwiezie mnie do Yarmouth, a stamtąd tak już blisko do domu!

      W dyliżansie sen miałem przerywany gorączkowymi, niejasnymi wizjami, lecz za każdym przebudzeniem, spoglądając przez okno, przekonywałem się ze wzrastającą radością, żeśmy opuścili Salem House, że wpadające mi w ucho dźwięki nie są razami wymierzanymi przez pana Creakle. Padały tym razem nie na plecy nieszczęsnego Traddlesa, lecz na grzbiety popędzanych przez woźnicę szkap pocztowych.

      Rozdział VIII. Wakacje. Zwłaszcza jedno błogie popołudnie

      Kiedyśmy nad ranem przyjechali do gospody, nie do tej jednak, w której miałem przypadek ze służącym, wprowadzono mnie do milutkiego sypialnego pokoju z wymalowanym nad drzwiami wielorybem. Zziębnięty, pomimo gorącej herbaty, którą napojono mnie w sali przed płonącym na kominie ogniem, z przyjemnością położyłem się w łóżku Wieloryba, okryłem się kołdrą Wieloryba i zasnąłem czym prędzej.

      Nazajutrz o dziewiątej miał zajechać po mnie pan Barkis. Wstałem o ósmej i choć bolała mnie głowa po zbyt krótkim spoczynku, gotów jednak byłem w porę do drogi. Woźnica powitał mnie tak, jak gdybyśmy się dopiero przed pięciu minutami rozstali, jak gdybym był dopiero wstąpił92 do gospody dla wymienienia na drobne pieniędzy.

      Skoro włożono do wózka mój kuferek i skorom usiadł93, spokojny koń ruszył zwykłym swym powolnym, leniwym krokiem.

      – Pan doskonale wygląda, panie Barkis – zauważyłem sądząc, że mu to zrobi przyjemność.

      Barkis potarł twarz rękawem, jak gdyby się spodziewał, że coś z tej twarzy zobaczy na rękawie, jednak nic na mój komplement nie odpowiedział.

      – Spełniłem pańskie zlecenie – dodałem. – Napisałem do Peggotty to, co pan chciał.

      – Aha! – odrzekł. Zdawał się być kwaśny i odpowiadał niechętnie.

      – Czym się źle wywiązał94? – spytałem po chwili wahania.

      – Co, jak? – spytał.

      – Ze zlecenia.

      – Zlecenie dobrze spełnione – odmruknął – tylko że nic z tego… nie wyszło.

      – Nie wyszło? – spytałem, nie rozumiejąc zupełnie, o co idzie.

      – Nie wyszło – powtórzył, spoglądając na mnie z ukosa. – Nie było odpowiedzi.

      – A czyż miała być odpowiedź? – spytałem, szeroko otwierając oczy, gdyż przyznaję, na myśl mi to nie przyszło.

      – Gdy ktoś upewnia kogoś, że „gotów” – odrzekł, ciągle z ukosa spoglądając na mnie – to znaczy, co najmniej, że czeka odpowiedzi.

      – Tak, panie Barkis!

      – Tak. – I patrzył dalej na uszy konia. – Do tej pory nie doczekałem się odpowiedzi – dorzucił.

      – Czy pan jej o tym mówił?

      – Nie, nie mówiłem i nie powiem. Nigdy z nią trzech słów nie zamieniłem.

      – To może ja pana wyręczę? – spytałem nieśmiało.

      – Jeśli się podoba, może panicz powiedzieć jej – tu znów spojrzał na mnie spode łba – że Barkis czeka na odpowiedź. Jak jej na imię?

      – Na imię?

      – Aha! – skinął głową.

      – Peggotty.

      – To chrzestne imię czy nazwisko?

      – Oczywiście nazwisko, na imię jej Klara.

      – Tak!

      Okoliczność ta zdawała się pogrążać go w głęboką zadumę. Jechaliśmy w milczeniu; woźnica pogwizdywał.

      – Aha! – przemówił wreszcie. – Proszę powiedzieć jej, że Barkis gotów95 i czeka odpowiedzi. A gdy spyta: „jakiej?”, „Na to, com napisał”. „A co tam było?”, spyta. „Barkis gotów”, odpowiesz.

      Słowa te woźnica poparł energicznym ruchem ramion, który mnie niemal wysadzał z siedzenia, po czym w zwykły sobie sposób zapatrzył się na konia i nie przemówił już słowa. Może w pół godziny potem wyjął z kieszeni kawał węgla i napisał na wewnętrznej stronie budy „Klara Peggotty”, widocznie jako prywatny zapisek.

      Z dziwnym uczuciem wracałem do domu, co przestał mi być domem! Z budzącymi się na każdym kroku wspomnieniami błogiej, niepowrotnej przeszłości, która wydała mi się niepowtarzalnym snem, czas, w którym matka, Peggotty i ja wystarczaliśmy sobie najzupełniej, kiedy nikt nas nie dzielił, stawał w pamięci, takim bólem ściskając serce, żem żałował, iż jestem tak blisko tych miejsc i chętnie zawróciłbym z powrotem, aby mój żal i bolesne wspomnienia zatopić w przyjaźni Steerfortha. Za późno! Stanęliśmy przed domem. Stare wiązy wyciągały ku zimowemu niebu liczne gałęzie, a resztki starych wronich gniazd unosił wiatr.

      Woźnica, zdjąwszy mój kuferek, pozostawił mnie przed bramą i odjechał. Przechodząc wiodącą do domu ścieżką, spoglądałem nieśmiało w okna, bojąc się, że dojrzę w którymś z nich pana albo pannę Murdstone. Żadna jednak nie ukazała się twarz i cichym, nieśmiałym krokiem szedłem do domu.

      Bogu tylko wiadomo, jakie niemowlęce, niejasne wspomnienia obudził głos mojej matki, śpiewającej w bawialnym pokoju. Śpiewała tak cicho, słodko! Zdawało mi się, że spoczywam jako niemowlę na jej kolanach. Wrażenie to, chociaż zupełnie nowe, wypełniało mi serce niby powrót drogiego starego przyjaciela.

      Z głosu i sposobu, w jaki matka moja nuciła tę kołysankę, wniosłem, że musi być sama. Cicho otworzyłem drzwi, na palcach wsunąłem się do pokoju. Siedziała przed ogniem, kołysząc na ręku niemowlę, którego drobne rączki tuliła do swej szyi. Śpiewała wpatrzona w drobną twarzyczkę dziecka. Nie pomyliłem się, była sama!

      Przemówiłem. Drgnęła. Poznając mnie, rozpłakała się, nazwała swym Davy, synkiem jedynym, a biegnąc na spotkanie, uklękła na ziemi, aby mnie lepiej móc uściskać, i tuląc moją głowę do swych piersi, przytuliła jednocześnie do ust moich drobne niemowlęce rączęta.

      Czemuż nie umarłem w tej chwili! Niebo miałem w sercu!

      – Braciszek twój – СКАЧАТЬ



<p>92</p>

jak gdybym był (…) wstąpił – konstrukcja daw. czasu zaprzeszłego, wyrażającego czynności i zdarzenie wcześniejsze od opisywanych w czasie prostym przeszłym; inaczej: jak gdybym wcześniej wstąpił. [przypis edytorski]

<p>93</p>

skorom usiadł – inaczej: skoro usiadłem; przykład konstrukcji z ruchomą końcówką czasownika. [przypis edytorski]

<p>94</p>

czym się źle wywiązał – inaczej: czy się źle wywiązałem; przykład konstrukcji z ruchomą końcówką czasownika. [przypis edytorski]

<p>95</p>

Barkis gotów – w oryg. Barkis is willin’, co można również tłumaczyć jako „ma zamiar”. [przypis edytorski]