Dr. Murek zredukowany. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 17

Название: Dr. Murek zredukowany

Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ pokojów dobiegał hałas przewracanych mebli, gwar wielu głosów i krzyki.

      – Co się tu stało?! – zapytał przerażony.

      Służący machnął rękami:

      – Cały dom rozwalą. Złapała go z tą rudą, co to niby do rachunków przychodziła. Stary, a głupi. Drzwi od gabinetu nie mógł zamknąć. Ale to i dobrze, należało mu się. Ludziom od roku zalega, a w tę rudą to pchał drań forsę…

      – Ale kto?

      – No… jaśnie pan. Starsza jaśnie pani to chyba wykituje z tego wszystkiego…

      Przeraźliwy spazmatyczny krzyk kobiecy ostrym piskiem rozległ się gdzieś bliżej:

      – Morderca! Ratunku!… Morderca…

      Murek rzucił na ziemię kapelusz i skoczył przez otwarte drzwi. W hallu na środku leżał wywrócony wielki fotel i stolik z porcelaną. W gabinecie na ciemnym dywanie widniały rozrzucone części męskiej i kobiecej garderoby. Pod obcasami zatrzeszczało szkło rozbitej lampy. Przez palarnię Murek wpadł do buduaru, gdzie na podłodze kłębiło się kilka osób. Chrapliwy bas Horzeńskiego charczał urywanie:

      – A masz, a masz, a masz… wiedźmo, masz…

      Czyjaś głowa miarowo uderzała o podłogę…

      – Złodziej, morderca!… – piszczał kobiecy głos.

      Z przewalającej się kupy sterczały gołe kosmate i chude nogi Horzeńskiego. Jedną z nich ciągnęła oburącz marszałkowa Radecka, której siwe włosy prawie zakrywały twarz. Pokojówka Milcia walczyła w środku, gdzie w strzępach różowej koszulki z twarzą ociekającą krwią, leżała nawznak owa ruda, do której przywarła pani Horzeńska. Jej mąż usiłował oderwać jej ręce od ofiary, a ciotka Leokadja biła go popielniczką po głowie. W pewnej chwili Horzeński wierzgnął nogą i marszałkowa Radecka, niczem wyrzucona z katapulty, przemknęła z nieludzkim krzykiem obok Murka i uderzając całym ciężarem o misterne biureczko w rogu pokoju, legła z trzaskiem w jego gruzach.

      Murek, szybko zorjentowawszy się w sytuacji, zrzucił palto, przeskoczył przez Milcię i upatrzywszy dogodny moment, chwycił pod ramiona rudą pannę. W następnej chwili, zapewniwszy sobie równowagę w rozstawionych nogach, – szarpnął z całej siły. Piekielny wrzask towarzyszył temu cesarskiemu cięciu. W rękach pani Horzeńskiej zostały dwie smugi rudych włosów, ciotka Leokadja przewróciła się, a Horzeński zsunął się z pleców żony, lecz winowajczyni całego zajścia stała już bezpiecznie za plecami Murka.

      – Bandyci! Zabili… Zabili mnie!… – rozpaczliwie darła się z kąta marszałkowa Radecka spod stosu zmasakrowanego biureczka, wyciągając ku niebu ręce, czarne od atramentu.

      – Proszę się uspokoić! Proszę państwa!… – zdyszanym głosem usiłował przekrzyczeć ich Murek.

      – Ja tę dziewkę uduszę! Łajdaczka! – wypiskiwała histerycznie pani Horzeńska, siedząc na podłodze w podartych karakułach, z głową karykaturalnie zmierzwioną, potrząsając kurczowo zaciśniętemi pięściami.

      – Ciebie uduszę, ty wiedźmo! – rzucił się do niej znowu mąż, straszny i śmieszny w poszarpanej górze od pidżamy, z wielką czerwoną pręgą przez policzek i z kłakami włosów na piersi.

      Na szczęście przytomna pokojówka zagrodziła mu drogę i pchnęła na tapczan, aż jęknęły sprężyny. Na karku widniała napuchnięta rana, z której cieniutką strużką ciekła krew.

      Murek uznał za najlepsze natychmiastowe usunięcie objektu awantury. Ruda panienka trzymała się kurczowo jego ramienia, skulona i rozdygotana.

      – Niech pani idzie tu – pociągnął ją do sypialni, a stąd do łazienki. – Proszę obmyć krew. Zaraz przyniosę pani ubranie.

      – Ja się boję! – jęknęła. – Ja się boję, niech pan nie odchodzi!

      Wyglądała okropnie. Twarz podrapana ociekała krwią, resztki kombinezki żałośnie zwisały z jednego ramienia. Pełne obwisłe piersi i duży okrągły brzuch pokryty siecią niebieskich żyłek, również nosiły liczne ślady walki.

      – Jakie to szczęście – przemknęło Murkowi przez głowę, – że Nira nie widziała tego wszystkiego. Gdzie ona może być?… Może gdzie leży zemdlona!

      Nawinął się właśnie lokaj, któremu kazał odszukać garderobę panny. W buduarze był już spokój. Pani Horzeńska, zanosząc się spazmatycznem łkaniem, doprowadzała przed lustrem swój wygląd do jakiego-takiego porządku. Jej męża już nie było. Musiał wynieść się do gabinetu. Ciotka Leokadja cuciła w kącie marszałkową Radecką. Murek przypomniał sobie poco tu wszedł: chodziło o palto. Podniósł je z podłogi, strzepnął i właśnie rozejrzał się za bezpiecznem miejscem, gdzieby je ulokować, gdy w drzwiach stanęła babcia Horzeńska. Oparta na swojej laseczce i blada, jak papier, zwróciła się jednak do Murka z uśmiechem:

      – Dobry wieczór, panie Franku. Proszę mi wybaczyć, że w moim domu…

      Głos zadrżał i już Murek przestraszył się, że staruszka straci przytomność. Ona jednak opanowała się i dorzuciła jednym tchem:

      – Dziękuję. Proszę, Nirę znajdzie pan w jej pokoju.

      Nic nie odpowiedział, tylko serce mu się ścisnęło litością i podziwem dla tej staruszki. On sam, młody i zdrowy, pomimo silnych nerwów, czuł się zupełnie wytrącony z równowagi. W pierwszych chwilach działał nie myśląc, zrobił to, co zrobiłby instynktownie w każdej podobnej sytuacji. Teraz jednak nie umiał przywołać się do przytomności, zrozumieć, co właściwie zaszło i jaką on sam w tem rolę odegrał. Ogarnął go nagle wstyd za tych ludzi, uczucie wstrętu, podobne do tego, jakie miał już raz, kiedy jeden z kolegów biurowych ukradkiem wybierał mu z szuflady papierosy. Czuł się tak, jakby w jego oczach zostało zdemaskowane jakieś nędzne oszustwo, jakby odkrył falsyfikat w tem, co cenił, co chciał cenić. A jednocześnie gdzieś pod krtanią łaskotała go potrzeba śmiechu. Przykrego, złego śmiechu.

      Minął się w korytarzyku z rudą dziewczyną, którą służący dość bezceremonjalnie popychał ku kuchennemu wyjściu. Zapukał do drzwi Niry. Nie było odpowiedzi, wobec czego nacisnął klamkę. Leżała na tapczanie, oparta na łokciach i czytała książkę.

      – No, jakże tam? – zapytała, nie odwracając głowy – życie rodzinne kwitnie?

      – To ja – powiedział Murek – dobry wieczór pani.

      Zerwała się i usiadła:

      – Pan?… A pan skąd się tu wziął?

      – Właśnie przyszedłem niedawno…

      – W samą porę! – wybuchnęła głośnym śmiechem.

      Podciągnęła nogi i zakryła je brzegiem różowego szlafroczka. Na włosach miała siatkę, która, zapinając się pod brodą, podkreślała śliczny owal jej twarzy. Rozjarzone śmiechem oczy paliły się czarnym ogniem. Wydała mu się nieprawdopodobnie i niewiarygodnie piękna, najdroższa i najbardziej upragniona.

      – Przyjechała pani! – chwycił СКАЧАТЬ