Название: Ostrożnie z ogniem
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– O! co teraz, szepnęła Julja do Marji, to go niepuszczę aż mi się zaprezentuje.
– Dziecię, zlituj się, przerażona zawołała towarzyszka – zrobisz dzieciństwo.
– Niebój się – będę bardzo rozumna.
Nieznajomy zatrzymał się o kilka kroków. Przepraszam, rzekł: przestraszyłem panie znowu, potrzeba takiego wypadku, żebym już drugi raz zabłądził w cudzy las i zawsze tu.
– Widać, żeś pan obcy w tej stronie; rzekła Julka.
– Tak, od niejakiego czasu, rumieniąc się odpowiedział młody chłopiec – chociaż
– Ja niepojmuję jak tu zbłądzić można, lasy nasze tak małe.
– Ale góry i wąwozy, jamy, dla kogoś, co ich zapomniał, całkiem bałamucą.
– Pan jak widzę lubi polowanie.
– Niepojmuję mężczyzny mojego wieku, coby konia i strzelby nie lubił. Ale ja paniom przerywam rozmowę, a nieznajomy, obcy niepowinienbym nawet i słowa przemówić. To przeciw wszelkim zwyczajom.
– Na wsi nie jesteśmy tak ceremonjalni.
A! co za ładny konik! zawołała Julka przypatrując mu się i usiłując już urywającą się zawiązać znowu rozmowę.
– Konik mój, Lebed', prawda że piękny, ale cóż jego piękność przy jego przymiotach.
– Najważniejszy że nosi.
– Tak, – śmiejąc się odpowiedział nieznajomy, ale mnie wybornie zaniósł.
– W istocie, tylko co nas pan nie roztratował, – to wybornie.
Marja napróżno ciągnąc za szalik, chciała Julję od rozmowy powstrzymać, ta jej się zupełnie zbuntowała.
– Ale widzi pani, jak teraz spokojny —
– Cóż kiedy daleko piękniejszy mi się jeszcze wydawał gdy nosił.
– O! chciał się oswobodzić!
– Pan mieszkasz daleko? niecierpliwie spytała Julka.
– Nie bardzo.
– Bo słońce zachodzi, a może —
– O! spojrzał na słońce – Lebed zaniesie mnie, choćby o mil trzy przed zachodem słońca.
Marja nic nie mówiła, niespokojna, tylko okiem mierzyła nieznajomego ciekawie, smutno jak zawsze; on także kilka razy spojrzał na nią.
Nadszedł ogrodniczek z ogromna wiązką kwiatów, i to przerwało rozmowę. Niebyło czem związać zerwanych roślin, i gdy się około nich zajmować poczęła Marja, nieznajomy skoczył z konia lekko, dał go w ręce Stasiowi, a sam odwiązawszy zielony sznur od myśliwskiego rogu, ofiarował go do skrępowania rozsypujących się starodubów, polnych róż i kampanulli. Obie panny przyjąć niechciały tej pomocy, a zręczna Julja po naleganiu nieznajomego, już sznur trzymając w roku, zawołała:
– Najprzód od obcych i całkiem nieznajomych nic się nieprzyjmuje, powiesz więc nam pan kto jesteś, powtóre powiesz gdzie mieszkasz, bo chcemy ten piękny sznur panu odesłać, otóż wybornie byśmy i bez niego się obeszły.
– Kto jestem, rumieniąc się powtórnie rzekł młody chłopiec, mówić nie warto, gdzie mieszkam? sam niewiem. Dziś tu, jutro gdzieindziéj. I czoło mu się zachmurzyło widocznie.
– Chcesz nas pan intrygować. —
– Nic a nic, ale powtarzam paniom, moje nazwisko obce nicby niepowiedziało. To mówiąc ukłonił się, spojrzał powoli na Julję najprzód, potem na Marję z jednakim wyrazem, zbliżył się do konia i ledwie chwycił za cugle, już im z oczów zniknął.
Julja cała zniespokojona, zawołała:
– O na ten raz, to coś doprawdy niepospolitego, jakaś tajemnica – niechcieć powiedzieć nazwiska!
– Gorzej moja Julko, żeś tak niepotrzebnie wdała się w rozmowę.
– Marjo! ty zawcześnie mniszką siebie i mnie chcesz zrobić w dodatku. Cóż tak złego, rozmowa! obojętna!
– Mówiłaś tak żywo.
– Wiesz że inaczej nieumiem.
– Co on pomyśli o nas.
– Co? żeśmy młode i ciekawe.
– A jeśli powie sobie – zalotne?
– Marjo droga, alboż my tego potrzebujemy? mój Boże – nie dośćże jednego spojrzenia twoich ciemnych łzawych oczów, moich niebieskich wesołych, żeby uplątać człowieka. – I przyznam ci się, patrzałam na niego z całej siły, a jeśli go to wejrzenie nie zapali, nie rozmarzy, nie pociągnie, o! gotowam jak ty wstąpić do klasztoru.
– Widzisz Julciu – to już zalotność. Tyś zimna, a chcesz go pociągnąć ku sobie, jest to występkiem, droga moja. —
– Zimna, a któż ci to powiedział?
– A! co ty pleciesz.
Julka pierwszy raz zarumieniona, ukryła twarz na ramieniu towarzyszki, ale rychło podniosła ją śmiejąc się.
– Widzisz jakem cię nastraszyła – ale ja żartowałam tylko; o! wierz mi, to było żartem. Któż się może tak nagle pokochać.
– Siostro – bo mi cię tak wolno nazywać, nikt inaczéj nie kocha jak nagle. – Słyszałam, czytałam, wiem – miłość przychodzi z jednem wejrzeniem.
– Doprawdy? możesz to być —? I Julka poczęła żartować, a tak w pół serjo, w pół śmiejąc się doszły do dworu; Marja zwróciła się do ogrodu. Julja do babki, ale wprzód rozwiązała kwiaty i sznur zielony uniosła z sobą. Już w ganku zastanowiła się przyglądając mu bacznie i z uciechą dziecinną postrzegła na kutasach sutych wiszących u końca głoski J. D., zapewne poczynające imię i nazwisko właściciela. Pospieszyła do babki ze swoją zdobyczą, i choć staruszka łajała ją trochę, choć naganiała rozmowę, a bardziej jeszcze za branie sznura, potrafiła się wytłumaczyć, uniewinnić i pocałunkami a pieszczotami wymówić od napomnień. A bojąc się by wina nie spadła na Marję, wcześnie wszystko wzięła na siebie.
– Teraz, rzekła do babki, musimy koniecznie dowiedzieć się kto to taki. Przypatrzyłam mu się – widać że dobrze wychowany i majętny chłopiec, choć w sukmanie jeździ. Kóń drogi i piękny, wszystko koło niego wytworne, bogate prawie – Babciu, to być niemoże, żebyśmy się nie dowiedziały, co to za jeden przecie.
– A jaki z ciebie ciekawiec! kiwając głową rzekła staruszka – jużciż ci dogodzić СКАЧАТЬ