Ostrożnie z ogniem. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostrożnie z ogniem - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Название: Ostrożnie z ogniem

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ był wart bez ciekawości? Przytem jestem kobieta, a nas już tak za tę wadę okrzyczano, że możemy jej sobie pozwolić, bo czy ją będziemy miały czy nie, zawsze ją nam przypiszą.

      Starościna pocałowała ją w czoło, śmiejąc się, a Wojciech zabrał tacę i zamyślony oddalił się.

      Przez cały czas opowiadania i rozmowy Marja siedziała dalej trochę, ze spuszczoną głową, milcząca i niekiedy tylko uśmiechem dawała wiedzieć, że słyszy co koło niej mówią, choć widać było, że ją to nie wiele obchodziło. Niekiedy jakby z zazdrością spojrzała na wesołą Julję. – Lecz była li to zazdrość czy politowanie? I dla czego Marja tak młoda jeszcze, tak już była smutną? Opowiedzmy jej życie, przez nie najlepiej poznamy charakter Marji: przeszłość nasza to my sami.

      Marja była daleką krewną starościnej; rodziców straciła wcześnie, i nim się dostała do domu terazniejszej swej opiekunki, dziwne przebyła koleje. Dzieckiem dostała się w ręce opiekuna, który zmarnotrawiwszy swoją majętność, czyhał na spadek po Marji. Sierota w zapomnieniu i nędzy prawie spędziła dzieciństwo; poźniej rozwijająca się jéj piękność nagle zmieniła myśli starego rozpustnika, który straciwszy żonę, niemając dzieci, zamierzył ożenić się z Marją, nic przewidując, aby bojaźliwe dziewcze sprzeciwić mu się miało. Nagle oddano ją na dwuletnią naukę, ustrojono, opatrzono we wszystko i opłacono sowicie najemną opiekę Madame, której powierzona została. Tu Marja spędziła w rówienniczek towarzystwie najsłodsze dwa lata życia; lecz po nich gdy rozwinięta na umyśle, poznawszy świat i uśmiechnąwszy się ku niemu, powróciła do opiekuna – jakie ją czekały cierpienia!

      Stary wdowiec wszelkich używał sposobów, aby opór niespodziany Marji pokonać i zmusić ją do ślubu. Biedne dziewczę całą siłą przeciwiło się temu; starzec nie zważał i występkiem najszkaradniejszym dopełnił miary dawniejszych. Wkrótce potem zużyty, zgryziony, jak bydle skonał, śmiejąc się z życia, szydząc z sieroty, pytając gdzie jest Bóg co karze. Biednej Marji oswobodzonej pozostała wolność, której użyć niewiedziała jak – sama jedna była na świecie, młoda a zwiędła, z sercem czystem a skalana, znużona życiem nim je poznała. – Szczęściem starościna dowiedziała się o dalekiej krewnej i zabezpieczywszy majątek, którego opiekun stracić niemógł, wzięła ją do siebie.

      Obejście się szkaradne starca było tajemnicą pokryte i tej tylko winna była Marja, że starościna nie wahała się przyjąć ją za towarzyszkę dla Julji. Nikt nie wiedział przeszłości, a przecież opłakiwała ją sierota i za cudzy pokutowała występek. – Przyszłość była dla niej zamkniętą. – Bóg tylko i klasztor pozostały jako jedyna ucieczka. Starościna przecież wiedząc ją majętną, młodą i piękną widząc, niechciała dozwolić, żeby się w klasztorze zamknęła. A gdy sierota prosiła o to ze łzami, odpowiadała jej: —

      – Poźniej, dziecię moje, poźniej. – Lepiej się namyślić trzeba, ofiarując Bogu. Gdybyś raz jeden potem miała żałować ofiary, zniszczyła byś jej wartość, dziecię moje.

      – O! ja nie pożałuję jej nigdy!

      – Niewiesz! młoda jesteś, poczekaj. —

      I Marja zmuszona pozostać na świecie, bo czuła w duszy, że oddać się nikomu niemogła, splamioną będąc bez grzechu, bez kłamstwa – szła dalej a dalej nieśmiejąc nawet spojrzeć na świat i ludzi. Dla niej nie było obojga. —

      Kilka dni upłynęło od owego wieczora, który dotąd niewyszedł z pamięci Julki; dopytywała ona troskliwie wszystkich o swego nieznajomego nietylko domowych, ale sąsiadów odwiedzających Dąbrowę, napróźno śmiano się z trzpiota i ona sama z siebie. Babka zakazywała na próźno tego zajęcia niewiedzieć kim, niewiedzieć dla czego? ale młodemu dziewczęciu, tak samowolnemu jak Julka, zakazać było najtrudniej. Zakaz ją jątrzył, niepodobieństwo nęciło, tajemnica podbudzała, a nieznajomy wyrastał w ślicznej jej główce na bohatera. Marja naprzód usiłowała przekonać krewnę, że to był ktoś zapewne przypadkowo w tych stronach przebywający, że odjechał, że go więcej niezobaczą. Na te słowa Julja porywała się jak lwica, i uderzając rączką po stole, wołała – nieprawda! nie! ja go muszę widzieć! to być nie może. —

      – Dziecię drogie, cóż to – czyś go już pokochała – czy co? bo prosta ciekawość nigdy tak namiętną nie bywa.

      – Tak, moja droga mentorko, ale że u mnie twej najniższej sługi wszystko jest gwałtowne, dziwne i niepospolite, moja więc ciekawość przybiera też pozór niezwyczajny.

      – Czemże będzie twoja miłość?

      – O! kładąc rękę na sercu odparła Julja, zobaczysz – zobaczysz! mówiłam ci pamiętasz tego wieczora, gdyśmy go spotkały – miłość moja nie będzie podobną do niczego, co to wy tem nazywacie wieńcem. Będzie to kwiat aloesu, co wystrzeli raz w życiu, ale ludzie mogą się zbiegnąć, żeby go zobaczyć —!

      Marja westchnęła i spuściła oczy. —

      Wieczór znowu wyzywał na przechadzkę. —

      – Chodźmy, zawołała Julka, pod dęby, gdzieśmy go wówczas spotkały, a nuż się tam znowu ten król sylfów ukaże?

      – Patrz, chmura na zachodzie czarną ławą stoi.

      – Ty się boisz burzy?

      – Wiesz, jam sierota, nawykłam się lękać i boję się wszystkiego. —

      – Biedna moja! ale zemną czegoż byś się bała – a przytem burza daleko, jeźli przyjdzie, to chyba w nocy; pójdę, babci się opowiem, żeby nie myślała żem uciekła i – pójdziemy. Dla większego bezpieczeństwa Staś ogrodniczek pójdzie za nami.

      – Jak chcesz, jam ci posłuszna. —

      – Posłuszna! ja bo niechcę twego posłuszeństwa – a pójdziesz że z ochotą?

      – O! z ochotą, odparła uśmiechając się Marja, ty wiesz jak lubię lasu ciszę i przechadzkę, cóż dopiero z tobą.

      Julka już porwawszy kapelusz poleciała do babki, powróciła od niéj i narzuciwszy szalik na białe ramiona, zawoławszy Stasia ogrodniczka, pociągnęła Marję za sobą w topolową ulicę.

      Długa droga polem i lasem ciągnąca się przed niemi, którą obie ciekawym mierzyły okiem, pusta była zupełnie. Przyszły rozmawiając pod stare dęby i wysławszy Stasia, żeby im kwiaty leśne zbierał, zaczęły rozmowę.

      O, młodych rozmowo! ze złocistych wyrazów, z złotych myśli złożona, któż cię powtórzy taką jaką ty jesteś, gdy z ust różowych wylatują. O myśli młode! o uczucia młode! co jak białe chmurki przelatujecie bez powrotu, któż was odtworzy w całej krasie, lekkości, z całą duszą waszą? Nie! nie! to są niepowrotne zjawiska, a wspomnienie daje tylko skielety – nic nie odtworzy tych myśli i wyrazów. Poźniej i poźniej i myśl i słowo sunie się po ziemi, jak czarny dym na słotę; ale w tych latach wybranych, jakże daleko niosą skrzydła po obszarach zaczarowanych, jak słodko leci myśl z z nadzieją, z uśmiechem i miłością?

      Nikt młodej niepowtórzy rozmowy – może aniołowie w niebie, a drudzy młodzi na ziemi. Ale nam starem sercem, starym wiekiem, zużytym i złamanym, gdzie wyżebrać duszy tyle ile jej ma młodość, zkąd wyżebrać jej skrzydeł? Tak! ona jedna ma skrzydła, może skrzydła Ikara, ale jak miło СКАЧАТЬ