Название: Bracia Dalcz i S-ka
Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Jakiego? – Paweł obrzucił go lekceważącym spojrzeniem. – Więc nawet nie zadaliście tu sobie trudu, by dowiedzieć się, że ojciec stracił cały swój i wasz majątek?
– Boże! To niemożliwe! – chwycił się za głowę Zdzisław. – Zresztą skąd ty o tym wiesz! Skąd w ogóle możesz wiedzieć! Ojciec mógł popełnić samobójstwo z każdego innego powodu!…
– Oczywiście – uciął Paweł. – Na przykład miłość bez wzajemności. Mamo, każ podawać to śniadanie, bo doprawdy nie mam czasu. Muszę być w paru bankach i u stryja.
Pani Józefina nacisnęła guzik dzwonka, a Zdzisław chwycił brata za łokieć:
– Matka mówiła, że ojciec pisał do ciebie za granicę. No, przestańże być wreszcie z łaski swojej Pytią delficką74! O co, u ciężkiego diabła, chodzi?! Ojciec grał na giełdzie czy co, bo już nic nie rozumiem?!
– Przede wszystkim uspokój się i jeżeli ci to różnicy nie zrobi, przestań gnieść mój łokieć. Z tego, co mówisz, widzę, że ojciec nie zostawił żadnego wyjaśnienia, a wy sami nie interesowaliście się stanem waszych interesów.
– Ależ, Pawle! Nie znałeś ojca czy co? – załamał ręce Zdzisław. – Przecie ten despota75 nikomu nie pozwalał na kontrolę tego, co robi. Wszystko do ostatniej chwili tak zazdrośnie trzymał w ręku, że nikt, nawet stryj, nie wie, co się stało!
– Mówiłeś ze stryjem? – obojętnie zapytał Paweł.
– Mówiłem z tym jego Blumkiewiczem. Tam jest prawie panika.
– No, tam do paniki nie ma powodów.
– Czy przez to chcesz powiedzieć, że tu jest?…
Paweł spokojnie nałożył sobie szynki na talerz i spod oka spojrzał na brata:
– To zależy. Nie będę wszystkim poszczególnie opowiadał całej sprawy. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Osobiście widzę jeszcze możność uratowania, jeżeli nie wszystkiego, to pewnej części waszego majątku. Przedstawię to sam, gdy się zbierzecie razem. Porozum się, proszę, z Halinką i z Ludwiką, by tu przyszły. Chciałbym też, by był obecny Jachimowski. On jeden, zdaje się, ma głowę w porządku. Musimy się naradzić.
– Ludka jest cierpiąca i nie wychodzi z domu – zauważyła pani Józefina. – Chyba zbierzemy się u nich?
– To obojętne, byle nie tracić czasu.
– Tak, tak – potwierdził Zdzisław i wybiegł z pokoju, by telefonować.
– Czy i ja będę wam potrzebna? – zapytała pani Józefina.
– Naturalnie. Niech mama nawet wcześniej pojedzie do Jachimowskich i powtórzy im to, o co mamę prosiłem: o moim pobycie za granicą, ściślej w Londynie, i korespondencji z ojcem.
– Pawełku kochany, czy naprawdę da się coś uratować z tej katastrofy?
– Jeżeli oni zechcą zastosować się do moich wskazówek, to możesz być spokojna.
W godzinę później jechał taksówką na Kolonię Staszica, gdzie jego szwagier Jachimowski miał swoją willę. W hallu76 wyszedł na jego spotkanie chłopiec w sportowym ubraniu, mogący liczyć nie więcej niż lat szesnaście, lecz pozujący na dorosłego mężczyznę.
– Pan Paweł Dalcz? – zapytał. – Wuj pozwoli, że się przedstawię, Jan Jachimowski.
– Duży z ciebie chłopak – zdawkowo powiedział Paweł i poklepał go po ramieniu.
– Mama zaraz zejdzie. Babcia też jest u mamy, a tatuś telefonował, że zaraz przyjedzie razem z wujem Zdzisiem. Proszę, może wuj zapali papierosa? – Wskazał mu fotel i podsunął mosiężne pudełko z papierosami. – Wuj mieszka stale w Londynie?
– Nie. Mieszkam tam, gdzie mnie zatrzymują interesy. Ostatnio w Londynie.
– Nita w lecie wybierała się do Anglii. Na pewno będzie wuja zanudzała wypytywaniem.
– Nita? To twoja siostra?
– No tak – ze zdziwieniem potwierdził Janek.
– Mogłem zapomnieć – z uśmiechem usprawiedliwił się Paweł. – Gdy ją widziałem, uczyła się dopiero chodzić. Ma już chyba siedemnaście lat?
– Osiemnaście i nie tylko chodzi, lecz jest najlepszą lekkoatletką w biegach długodystansowych – odpowiedział nie bez przechwałki.
Na schodach ukazała się pokojówka:
– Pani prosi pana na górę.
W niedużym saloniku zastał matkę i siostrę, która, nie wstając, podała mu rękę i wytłumaczyła się zbolałym głosem:
– Wybacz, Pawle, ale jestem cierpiąca. Jak ty jeszcze świetnie wyglądasz! Aż tryska z ciebie zdrowie.
– Ale strasznie posiwiał – powiedziała pani Józefina.
– Gorączkowa praca na Zachodzie, interesy, giełda, wszystko, co może człowieka przyprawić o siwiznę – pokiwał głową i usiadł naprzeciw siostry.
– Daruj, Pawle, ale myślałam, że nie zajmujesz się żadnymi poważnymi sprawami. Do nas tu dochodziły z rzadka słuchy, że w ogóle nic nie robisz i że ci się źle powodzi.
– Masz rację. Przez kilka lat powodziło mi się nieszczególnie. A widzisz, Ludko, ludzie są tacy, że z czyichś niepowodzeń zawsze są gotowi robić im zarzuty, tak samo zresztą, jak z sukcesów zasługi. Dlatego tylko – zaśmiał się – nie popadam teraz w zarozumiałość, gdy mnie darzą zaufaniem i w każdym najniewinniejszym słowie dopatrują się mojej wielkiej mądrości.
Zapalił papierosa i założywszy nogę na nogę, dodał:
– Gdy dociągnę do miliona, uznają mnie za wyrocznię, gdybym zaś stracił wszystko, nazwą mnie niezdarą.
Zaległo milczenie i pani Ludwika przyglądała się mu z ciekawością:
– Więc teraz powodzi ci się dobrze? – zapytała.
– Komu się teraz dobrze wiedzie? – wzruszył ramionami. – Jestem i tak wdzięczny losowi, że udało mi się uniknąć tych strat, jakie spotkały większych ode mnie i bardziej doświadczonych bawełniarzy. No, kiedyż oni przyjdą? – Spojrzał na zegarek, który zabrał z szuflady ojca. – Tu, widzę, ludzie jeszcze nie nauczyli się cenić czasu.
– Zaraz będą – zaniepokoiła się pani Ludwika. – Może pozwolisz herbaty?
– Prosiłbym o kawę.
Zanim СКАЧАТЬ
74
75
76