Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек страница 19

СКАЧАТЬ swoją,

      Każ jej na wietrze wiać,

      Austria musi wiecznie trwać!

      Ostatnim prezentem był biały hiacynt w doniczce.

      Kiedy po rozpakowaniu wszystko to znalazło się już na łóżku, pani baronowa von Botzenheim nie mogła opanować łez wzruszenia. Kilku wygłodzonym symulantom pociekła ślina z ust. Towarzyszka pani baronowej podpierała siedzącego Szwejka i także roniła łzy. Było cicho jak w kościele, gdy wtem Szwejk złożył ręce i przerwał uroczystą ciszę:

      – Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje… pardon, wielmożna pani, to nie tak, chciałem tylko powiedzieć: Panie Boże, Ojcze Niebieski, błogosław te dary, które z szczodrobliwości Twojej spożywać będziemy. Amen.

      Po tych słowach sięgnął po jedno z kurcząt i łapczywie zaczął je obgryzać, podczas gdy doktor Grünstein spoglądał na niego z przerażeniem.

      – Ach, jak mu smakuje, żołnierzykowi – ze wzruszeniem szeptała stara baronowa doktorowi Grünsteinowi. – On jest niezawodnie już zdrów i może wyruszyć w pole. Bardzo się cieszę, że przyniosłam mu w porę te rzeczy.

      Potem chodziła od łóżka do łóżka i rozdawała papierosy i czekoladki. Wreszcie zawróciła ku łóżku Szwejka, pogłaskała go po głowie, szepnęła: – Behüt euch Gott! – i z całą świtą wyszła z sali.

      Zanim doktor Grünstein powrócił z dołu po odprowadzeniu baronowej, Szwejk porozdawał kurczęta, które zostały pożarte przez pacjentów z taką szybkością, że zamiast kurcząt znalazł doktor Grünstein tylko kupkę kości ogryzionych tak czyściutko, jakby kurczęta za życia wpadły do gniazda sępów, a ich ogryzione kości leżały parę miesięcy na spiekocie słonecznej.

      Znikł też likier wojenny i trzy butelki wina. Poprzepadały w żołądkach tabliczki czekolady i sucharki. Ktoś wypił w pośpiechu nawet buteleczkę lakieru do paznokci, która znajdowała się w neseserze, i nadgryzł pastę do zębów, dołączoną do szczoteczki.

      Doktor Grünstein, powróciwszy na salę, przybrał od razu postawę bojową i wygłosił długą mowę. Kamień spadł mu z serca, że pani baronowa już sobie poszła. Kupa ogryzionych kości utwierdziła go w mniemaniu, że wszyscy są niepoprawni.

      – Żołnierze! – zaczął swoje przemówienie. – Gdybyście mieli trochę rozsądku, to byście wszystko zostawili i powiedzieli sobie, że jeśli to pożremy, to pan oberarzt nie będzie nam wierzył, iż jesteśmy ciężko chorzy. Sami wystawiliście sobie świadectwo, iż nic sobie nie robicie z mojej dobroci. Płuczę wam żołądki, robię wam lewatywy, staram się utrzymać was na bezwzględnej diecie, a wy przeładowujecie sobie brzuchy. Czy chcecie dostać kataru żołądka? Mylicie się! Zanim wasze żołądki spróbują strawić to wszystko, wyczyszczę wam je tak dokumentnie, że do końca życia o tym nie zapomnicie i jeszcze dzieciom swoim opowiecie, jakeście się razu pewnego poobżerali kurczętami i innymi smakołykami i jak to wszystko nie utrzymało się w was nawet przez kwadrans, bo wam wypompowano żołądki na poczekaniu. Dalej więc, jeden za drugim za mną, abyście nie zapomnieli, że nie jestem żaden osioł jak wy, ale jednak nieco sprytniejszy niż wy wszyscy razem. Prócz tego zapowiadam wam, że jutro sprowadzę na was komisję, bo wylegujecie się tu już zbyt długo, a żadnemu z was nic nie jest, jeśli potraficie w ciągu paru minut zapaskudzić sobie żołądki tak ładnie, jakeście to właśnie zrobili. Dalej, naprzód marsz!

      Gdy przyszła kolej na Szwejka, doktor Grünstein spojrzał na niego i jakaś reminiscencja w związku z dzisiejszą tajemniczą wizytą zmusiła go do zapytania:

      – Czy wy znacie panią baronową?

      – To moja macocha – odpowiedział spokojnie Szwejk. – W niemowlęcym wieku porzuciła mnie, a teraz odnalazła…

      Doktor Grünstein rzekł zwięźle:

      – Potem dajcie Szwejkowi jeszcze lewatywę.

      Wieczorem było w baraku smutno. Przed paru godzinami wszyscy mieli w żołądkach różne dobre i smakowite rzeczy, a teraz mają w nich tylko słabą herbatę i kromkę chleba.

      Numer dwudziesty pierwszy ozwał się spod okna:

      – Wierzycie, koledzy, że wolę raczej kurczę smażone niż pieczone?

      Ktoś mruknął: – Dajcie mu koca! – ale wszyscy byli tak osłabieni po niefortunnej wyżerce, że nikt się nie chciał ruszyć. Doktor Grünstein dotrzymał słowa. Przed południem przyszło kilku lekarzy wojskowych z osławionej komisji.

      Kroczyli poważnie wśród szeregów łóżek i nic nie było słychać prócz tego:

      – Pokażcie język!

      Szwejk wysunął język tak daleko, że twarz jego wykrzywiła się w głupi grymas, a oczy się zamknęły.

      – Posłusznie melduję, panie stabsarzt, że już więcej języka nie mam.

      Zaczęła się interesująca fachowa dyskusja między Szwejkiem a komisją. Szwejk twierdził, że uwagę o języku zrobił tylko dlatego, aby na niego nie padło podejrzenie, iż ukrywa część języka. Natomiast członkowie komisji różnili się zasadniczo w swoich zdaniach o Szwejku.

      Połowa lekarzy była zdania, że Szwejk jest ein blöder Kerl, podczas gdy druga połowa uważała, iż jest to łotr, który sobie z wojska pokpiwa.

      – Do stu tysięcy piorunów! – ryknął na Szwejka przewodniczący komisji. – Choćby sam diabeł ci pomagał i tak się na tobie poznamy.

      Szwejk spoglądał na całą komisję z boskim spokojem niewinnego dziecięcia.

      Naczelny lekarz sztabowy podszedł jak najbliżej do Szwejka:

      – Chciałbym ja wiedzieć, wy morska świnio, co wy teraz myślicie?

      – Posłusznie melduję, że ja w ogóle nie myślę.

      – Himmeldonnerwetter! – wrzeszczał jeden z członków komisji pobrzękując szablą. – Patrzcie go, on nic nie myśli! A czemuż to nic nie myślicie, wy słoniu syjamski?

      – Posłusznie melduję, że ja dlatego nic nie myślę, ponieważ żołnierzom w wojsku jest to zakazane. Kiedy przed laty służyłem w 91 pułku, to nasz pan kapitan zawsze mawiał: „Żołnierzowi nie wolno myśleć. Za niego myśli jego przełożony. Jak tylko żołnierz zacznie myśleć, to już nie jest żołnierzem, ale marnym, wszawym cywilem. Myślenie nie prowadzi…”

      – Stulcie pysk! – przerwał Szwejkowi rozwścieczony przewodniczący komisji. – Już o was słyszeliśmy. Der Kerl meint, man wird glauben, er sei ein wirklicher Idiot. Nie jesteście idiota, Szwejku, ale przebiegły jesteście, sprytny gałgan, ulicznik jesteście, wszawy łajdak, rozumiecie?

      – Posłusznie melduję, że rozumiem.

      – Już wam mówiłem, żebyście stulili pysk. Słyszeliście?

      – Posłusznie melduję, że słyszałem, że mam stulić pysk.

      – Himmelherrgott, СКАЧАТЬ