Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem - Józef Ignacy Kraszewski страница 6

СКАЧАТЬ z wami! Swobody zażyję, miodu się napiję – mówcie, proszę.

      – Po setny chyba raz dla was swoją historyę powtórzę – odezwał się stary popijając trochę, jakby sobie usta chciał zwilżyć.

      Wielem już ludzi tą gadką karmił, aż mi się samemu obrzydliwą stała. – Nic to, mogę ją jeszcze raz gwoli Ojcu powtórzyć.

      Pomilczawszy trochę, pogłaskał brodę stary i tak począł:

      – Jeszcze nieboszczyka króla Bolka ojciec dogorywał w Płocku, gdym ja, naówczas młodym będąc, nasłuchawszy się dużo od obcych księży o krajach różnych, zawziął wielką ochotę je zobaczyć. Żył naówczas ojciec stary i dwu braci moich, Nawój i Sędziwój. Siedliliśmy się naszym rodem z prastarych czasów wedle Krakowa, tam było gniazdo i ojcowizna Starżów. Ziemie na okół mieliśmy szerokie, i staliśmy między ziemiany na czele. Zapalono wici na wojnę, a zawołano – Starża! tysiące ludu szło naszego z toporami po staremu.

      Gdym się u nieboszczyka ojca prosił, aby mnie trochę puścił w świat, ofuknął się ani słuchać o tém nie chcąc. Było co robić koło domu. Mnie piekło skosztować i zła i dobra, a popatrzeć jak się to tam gdzieindziéj dziewało. Więc, ojcu się już nawet nie opowiedziawszy, pod pozorem łowów, na młodym koniu siwym, którego sobie sam ujeździł, zbroiczki nabrawszy trochę, puściłem się naprzód na dwór królewski, niby służby wojennéj szukając, że mi się w pokoju mierziło. Ztąd gdy Niemcy jechali precz do siebie, którzy byli z Magdeburga za jakąś sprawą posłani, z niemim się jako jeden z nich wykradł, naprzód do onego Magdeburga. Ale tu między żołnierstwem biskupiém, panami i różnym ludem żołdaczym, niedługom wyżył, niewielem téż zobaczył. Zaciągnąłem się do cesarskich, Henrykowych, wówczas kiedy już ów cesarz sam chwiał się na swoim tronie, o czémem ja młody nie wiedział. Majestat zdał się wielki i rycerstwa koło niego, pięknego, dużo się jeszcze zwijało – a ci mnie między siebie przyjęli. Henryka Bóg pokarał snać za to, że na Ojca chrześciaństwa całego się porwał, na rzymskiego biskupa i papieża, a teraz nań téż właśni synowie godzili, chcąc mu berło wydrzeć z dłoni. Mnie tam naówczas młodemu nie było w głowie kto panował, inom patrzał ktoby mnie zawiódł daleko, abym coraz nowe ziemie oglądał. Z cesarskiemim się więc po niemieckich ziemiach tłukł naprzód, różnego losu zażywając. Jeden syn co się był na cesarza Henryka porwał, zmarł jakoś, z pomsty Bożéj; wnet i drugi po nim Henryk także się podniósł przeciw ojcu. A miał z sobą i Papieża rzymskiego i Bawarów i innych wielu.

      Jam z ojcem cesarzem i Niemcami jego szedł, gdy nad Regenem pod miastem Racisboną, spotkaliśmy się z wojskiem synowskiém. W sierpniowy skwar zeszły się zastępy, a już syn między naszemi wielu miał swoich i cesarscy bić się nie chcieli, swoją krew przelewając.

      A toć wszyscy pono wiecie, jak potém cesarza syn więził i zamorzył, bo ze strapienia i zgryzoty zmarł Henryk stary.

      Nawet ciało jego potém z grobu Papież kazał wyrzucić. – Ze służby ojca poszedłem do syna, choć mi temu ojcobójcy służyć się nie bardzo chciało. Tegom jednak dopiął z tym synem, czego z ojcem nie mógłem, bośmy z nim pociągnęli na Włochy.

      Byłem onych dni krwawych w Rzymie, gdyśmy się ledwie motłochowi zburzonemu obroniwszy, Papieża pojmali i zmusili go, aby czynił po woli cesarskiéj. Stałem przy tém gdy go Paskal biskup rad nie rad, ze łzy na oczach koronować musiał, a łzy te jak groch na koronę cesarską z przekleństwem padały.

      – Ho! ho! – zaśmiał się przerywając Ojciec Maur – wyście to i Rzym nasz widzieli. A znacież jaka u nas o tym Rzymie Ewangelia chodzi? – mówił wesoły klecha. – Pewno nie? Ja ją na pamięć umiem. Chcecie to posłuchajcie…

      Stary Zaprzaniec przerwał swe opowiadanie, z ukosa patrząc na mnicha. Ten powstawszy z ławy, minę uczynił niby pobożną, w rzeczy szyderską, i jakby w kościele do czytania Ewangelii się zabierał, głosem grubym rozpoczął:

      „In illo tempore dixit Papa Romanis…1 Onego czasu rzekł Papież do Rzymian. Gdy przyjdzie syn człowieczy, do tronu majestatu naszego, rzeczcie mu naprzód: Przyjacielu, czego przychodzisz? A jeżeli trwać będzie pukając, a nic nie dając wam, wyrzućcie go precz w ciemności zewnętrzne. I stało się, że przybył jeden klecha. —

      Mnich z pobożnością niby wielką zabierał się ciągnąć daléj, gdy młody rycerz, na uboczu stojący, poruszył się i odezwał cicho.

      – Ojcze przewielebny, nie godzi się nam słuchać rzeczy tych, które na pośmiewisko sprawy biskupa rzymskiego podają. Popadlibyśmy w grzech znaczny. Duchowni sobie żarty stroić mogą, bo to tam ich sprawy, nam świeckim ludziom, nie przebaczyłby spowiednik.

      Mnich się zwrócił ku niemu, z nieco szyderskiém wejrzeniem.

      – Chwali ci się to – odparł siadając, – że boicie się grzechu! Ano, Ewangelia moja była piękna, i nie posłyszycie jéj już, bo więcéj nie powiem.

      Spojrzał ku staremu, od którego się może czego innego spodziewał, ale i ten brwi nachmurzył, głowę zwiesił i widocznie mu szyderstwo z rzeczy świętych nie w smak było.

      – A wy co na to? – zapytał go Maur.

      – I jam nie rad słuchać nic co mi sumienie obciążyć może – rzekł Zaprzaniec. – Dobrze powiedział młody, sprawy to wasze, nam nic do nich.

      O. Maur śmiać się począł.

      – I wam się to chwali – rzekł, – na próbę brałem, a wyszliście z niéj dobrze. Wam tego słuchać nie przystało, boście świeccy, dzieci i sługi nasze, mnie wolno, bom ja u siebie doma a tak dobry jako i ci, których na biskupów święcą.

      Potarł szeroką dłonią głowę – milczeli wszyscy. Ojciec Maur widząc, że mu się z jego żartem nie powiodło, wnet zagaił.

      – Ano – mówcie daléj, mówcie, coście tam w tym Rzymie i gdzie daléj widzieli. Ja choć sobie z Rzymu drwię, ziemię tę italską kocham mocno. Niema życia jeno tam, alem się nad Tybr próżno prosił, posłali mnie na lody i śniegi.

      Zaprzaniec spocząwszy daléj mówił.

      – Byliby nam Normandowie z Kapui bieżąc na obronę Papieża uszu i grzbietu natarli, gdyby się prędzéj pospieszyli. Przyszli za późno, gdy Henryk już cesarską koronę wdział i co chciał to na Papieżu utargował. Powracaliśmy do Niemiec, gdy Papież za nami pognał odwołaniem tego co mu siłą było wydarto i nasi biskupowie cesarzowi z rozkazu jego opierać się zaczęli.

      Byłem ci i ja na weselu cesarskiém, a potém znowu we Włoszech, gdyśmy szli wojować, a papież musiał uchodzić z Rzymu przed nami. I takem drugi raz w życiu ów gród osobliwy oglądał.

      Długoby to opowiadać było, cośmy się z cesarzem tym nawłóczyli po świecie i natłukli dopóki pokój z Papieżem nie stanął. Cesarz téż zmarł właśnie gdym się z nim na Franków wybierał.

      – Bo się ich zląkł – wtrącił Maur. – U nas tego czasu ruszyło się co żyło, a byliby go i was w miazgę starli, pod chorągwią św. Dyonizego!

      Stary głową potrząsnął.

      – Kto wie coby tam było – rzekł. – Mnie się téż СКАЧАТЬ



<p>1</p>

In illo tempore dixit Papa Romanis… – ewangelia ta satyryczna u Du Méril'a Poësies latines avant le XII siècle. p. 407. [przypis autorski]