Dzieje grzechu. Stefan Żeromski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dzieje grzechu - Stefan Żeromski страница 24

Название: Dzieje grzechu

Автор: Stefan Żeromski

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ rzuciła się na prawo i zraniła po raz trzeci.

      Najgłębiej! Pokój Łukasza był pusty. Przez półotwarte drzwi widniały pręty łóżka obnażonego z pościeli. Pchnęła lekko te drzwi i zajrzała. Obłapił ją za nogi i spętał jęk tego pokoju. Pustka! Bezbrzeżny mrok przedmiotów spojrzał w nią jakoby wyłupane, krwawe oczodoły.

      Ugodziło ją teraz pod serce żegadło zbójeckie.

      Skierowała swe kroki do mieszkania i weszła. Rzuciła spojrzenie na twarz obojga rodziców. Matka była zmieszana, pobladła. Dolna szczęka jej twarzy drgała kiedy niekiedy, a oczy były ciemne i głuche pod zsuniętymi brwiami. Ojca trwożne, jakby szpiegowskie spojrzenie, bolesny wywiad detektywa, przesunęło się po wchodzącej.

      Jak na nieszczęście była w mieszkaniu zamężna siostra. Opowiadała coś rozwlekle i głupio.

      Ewa czuła radość w tonie jej mowy. Poznawała dobrze, że Aniela wie, co się z nią, Ewą, stało. Rozumiała, że owo opowiadanie zimne i głupkowate siostra Aniela umyślnie przedsięwzięła i że będzie się ono wlokło do nieskończoności, gdyż na jej to cześć jest uczta.

      Zaśmiał się w niej szatan.

      Obrzuciła wszystkich wejrzeniem i spokojnie zdjęła kapelusz. Zwracając się do matki spytała:

      – Obiad prędko?

      – Cóż ci tak pilno? – wtrąciła natychmiast Aniela.

      – Pilno mi.

      – Hm…

      – Łukasz Niepołomski wyprowadził się? – spytała Ewa zwrócona wciąż do matki.

      – Wyprowadził się – odpowiedziała stara pani.

      – Wyjechał zupełnie z Warszawy?

      – Wyjechał z Warszawy.

      – Czy był tu z pożegnaniem?

      – Był.

      – Kiedy wyjechał?

      – Dzisiaj.

      – A dokąd?

      – Nie wiem tego.

      – Nie mówił mamie?

      – Nie mówił.

      – Cóż miał mamie mówić takie rzeczy? Co to kogo obchodzi, gdzie taki facet jedzie… – wtrąciła Aniela.

      Teraz Ewa zwróciła się do niej z niespodziewanym dla samej siebie pociskiem słów:

      – Wściekasz się, co? Gryzie cię widok, że ci już piersi obwisły, żeś już kwoka łażąca tam tylko, gdzie Władek każe, żeś już półklępie, baba – a ja wciąż jeszcze ta sama! Smutne to, rzeczywiście. Żal mi cię, kwoko. Już zębów nie można suszyć po całych dniach do każdego lokatora po kolei. Jak mąż spojrzy, ciareczki po plecach latają. Już piersi wystawiać na nic się zdało, oczami strzyc – to samo. Nikt już nie leci na takie wdzięki…

      – Zwracam uwagę – ozwał się nagle pan domu, milczący zazwyczaj czasu trwania sytuacji naprężonych – zwracam uwagę… Jedno słowo Niepołomskiego i Kraft turnie mię w ciągu jednej godziny.

      – Komuż ojciec zwraca uwagę? – spytała Aniela z bezczelnością osoby wyzwolonej, samoistnej, obcodomowej i moralnej.

      – Zwracam uwagę tych wszystkich, komu na tym zależy, żebym miał miejsce tak krwawo zdobyte… – mówił wciąż tonem niezwykłym. Twarz miał zmalałą do wielkości ściśniętego kułaka, pomarszczoną i pełną arcyśmiesznej grozy.

      – Już tam ojciec, oczywiście, „wisi na włosku”, już tam pewnie pod ojcem „doły kopią”.

      – Milcz! Moja rzecz… Kopią doły czy nie kopią – moja rzecz. A ty milcz!

      – Tylko patrzeć, rychło przyjdzie wylany, tylko patrzeć… – mówiła matka zwracając się jedynie do Anieli, jakby tylko ta Aniela była w pokoju, a obok niej nie było nikogo.

      – Ale będzie pretekst… – perorowała tamta z bystrością i logiką. – To dlatego, że się Niepołomski wyprowadził… „Jedno słówko Niepołomskiego i Kraft…”.

      Stary pan jadł suchą, przedobiednią kromkę chleba, obojętnie i systematycznie. Przełknąwszy piąty czy szósty kęsek rzekł wyniośle:

      – Wtedy dopiero będzie wiadomo, co się wykonało. Ale wtedy dopiero, gdy już będzie za późno. Wtedy dopiero nadejdzie żal, lamenty, awantury i inne opery.

      – Cóż to wszystko ma znaczyć, filozofie spod Bachusa? Co to ma znaczyć? – zaczęła nastawać matka, odkładając na bok wszelkie względy i zabierając się do ataku.

      – Powiedziałem!

      – Powiedz wyraźnie! Wyraźnie, niech wszyscy słyszą!

      – Powiedziałem wyraźnie. Proszę o zupę. Nie mam czasu na interwiewy. Biuro nie czeka.

      Wniesiono zupę. Ewa nalała sobie talerz i szybko jeść zaczęła. Widziała, jedząc, błysk noża leżącego obok talerza. Ręka jej drgała, żeby go pochwycić i pchnąć w piersi siostrę Anielę. W głowie miała milczący wrzask namiętności skupionych w jedno. Coś w niej rozrywało się z wolna, jak powróz, na którym zawisł ciężar tysiąca pudów. Z pośpiechem, ale spokojnie zjadła obiad, włożyła kapelusz i nie żegnając się z nikim wyszła lekkimi krokami.

      Niby przypadkowo wyszedł za nią tuż-tuż ojciec. Pokasłując i pomrukując dreptał obok, plątał się to z prawej, to z lewej strony. W bramie coś tam zaczął mówić. Ewa nie słyszała, nie była w stanie słyszeć, co mówi do niej ten stary człowiek. Udawała, że turkot uliczny przeszkadza odróżniać słowa. Rzuciła spojrzenie w sposób przykry. Powzięła w siebie, jak przez mgłę, wzrok rozmarzony, oczy zaczerwienione, pełne łez i uśmiech-żal.

      Ale w niej nie było miejsca na przyjęcie tych uczuć.

      Doznała podwójnej przykrości na widok twarzy i oczu tego człowieka, obcego jej w tym momencie. Powiedziała jakieś zdanie, szereg szybkich wyrazów, o których nie wiedziała, czym właściwie były, i odeszła w swoją stronę.

      Niosły ją nogi ulicami. Posuwała się, nie widząc ludzi ni rzeczy. Praca jej ducha polegała na opanowywaniu wybuchów świadomości. Wybuchy te można by przyrównać do nagłych ciosów halnego wiatru, który bije skrzydłami w ciszę nie wiadomo skąd, a z nagła ustaje nie wiadomo dlaczego i jakim sposobem. Serce zamierało doznając wciąż ścierpnięcia śmierci. Ręce szukały oparcia. Z chaosu wyłaniał się żal czysty – okrutne, martwe, ślepe uczucie. Był on niby systemat bezzębnych, tępych pił ze stali, który niestrudzonym tarciem na tafle rozpłatać potrafi całkowitą bryłę marmuru, bezkształtny, dziewiczy kloc, stworzony przez wieki wieków we wnętrznościach ziemi. A w pracy tego żalu, jak w pracy pił bezzębnych, była głęboka mądrość, niby mądrość ukryta w słowach duńskiego królewicza wpatrującego się w ogniłą czaszkę śmieszka Yoricka.

      W СКАЧАТЬ