Potop, tom drugi. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Potop, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 37

Название: Potop, tom drugi

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ i brać zagonową208 do robót, do poprawiania zamków, budowania szop, magazynów.

      Widział też pan Kmicic, że w pobliżu Pułtuska srożej obchodzili się Szwedzi z ludźmi niż w Przasnyszu, i nie mogąc powodów zrozumieć, wypytywał o nie napotykaną po drodze szlachtę.

      – Im dalej ku Warszawie waść pojedziesz – odpowiedział jeden z jadących – tym ich sroższymi obaczysz ciemiężycielami. Gdzie świeżo przyjdą i jeszcze się nie ubezpieczą, tam są łaskawsi, rozkazy królewskie przeciw ciemiężycielom sami promulgują209 i kapitulację ogłaszają; ale gdzie się już czują pewni i gdzie w pobliżu zamki jakowe obsadzili, tam wnet wszystkie przyrzeczenia łamią, względów żadnych nie zachowują, krzywdzą, obdzierają, rabują, na kościoły, duchownych i na święte panienki nawet ręce podnoszą. Nic to tu jeszcze, ale co się w szczerej Wielkopolsce dzieje, na to słów w ludzkiej gębie brakuje…

      Tu począł opowiadać szlachcic, co działo się w Wielkopolsce, jakich zdzierstw, gwałtów i zabójstw dopuszczał się srogi nieprzyjaciel, jak palce do kurków wkręcano, mękami morzono, ażeby się o pieniądzach wywiedzieć, jak księdza prowincjała Braneckiego w samym Poznaniu zabito, a nad ludem prostym znęcano się tak okropnie, że włosy w czuprynie dębem na samą myśl stawały.

      – Przyjdzie do tego wszędzie – mówił szlachcic. – Kara boska… Sąd ostateczny bliski… Coraz gorzej i gorzej, a znikąd poratowania!…

      – Dziwne mi to – rzekł Kmicic – bo ja nietutejszy i humorów ludzkich w tych stronach nie znam, że tak waszmościowie znosicie cierpliwie owe uciski, szlachtą i ludźmi rycerskimi będąc?

      – Z czymże się porwiemy? – odpowiedział szlachcic – z czym?… W ich ręku zamki, fortece, armaty, prochy, muszkiety, a nam ptaszniczki210 nawet poodejmowano. Była jeszcze nadzieja w panu Czarnieckim, ale gdy on w więzach, a król jegomość na Śląsku, kto o oporze pomyśli?… Ręce są, jeno nie ma nic w rękach i głowy nie ma…

      – I nadziei nie ma! – rzekł głucho Kmicic.

      Tu przerwali rozmowę, bo nadjechali na oddział szwedzki wiodący wozy, drobną szlachtę i „rekwizycje”. Dziwny to był widok. Wąsaci i brodaci rajtarowie siedzieli na spasłych jak byki koniach; każden211 wsparty w bok prawą ręką, z kapeluszem na bakier, z dziesiątkami gęsi i kur natroczonych przy kulbace, jechał wśród tumanu pierza. Patrząc na ich wojownicze i dumne twarze, łatwo było poznać, jak im było pańsko, wesoło i bezpiecznie. A bracia212 drobna szła piechotą przy wozach, niejeden boso, z głowami pospuszczanymi na piersi, zhukana, trwożliwa, częstokroć biczami do pośpiechu naglona.

      Kmicicowi, gdy to ujrzał, wargi poczęły się trząść jak w febrze i jął powtarzać do owego szlachcica, z którym jechał:

      – Oj! ręce swędzą, ręce swędzą, ręce swędzą!

      – Cicho waść, na miłosierdzie boże! – odrzekł szlachcic – zgubisz siebie, mnie i dziatki moje!

      Nieraz jednak miał pan Andrzej przed sobą jeszcze dziwniejsze widoki. Oto czasem między oddziałami rajtarskimi spostrzegał idące z nimi mniejsze lub większe gromadki szlachty polskiej, ze zbrojną czeladzią, wesołe, śpiewające, pijane, a ze Szwedami i z Niemcami za pan brat.

      – Jakże to? – pytał Kmicic – jedną szlachtę prześladują i gnębią, z drugą w komitywę wchodzą? Muszą to być chyba zagorzali sprzedawczykowie owi obywatele, których między żołnierstwem widzę?

      – Nie tylko to sprzedawczykowie zagorzali, ale gorzej, bo heretycy – odpowiedział szlachcic. – Ciężsi oni od Szwedów nam katolikom; oni to najwięcej rabują, dwory palą, panny porywają, prywatnych uraz dochodzą. Cały kraj od nich w trwodze, bo całkiem bezkarnie im wszystko uchodzi, i łatwiej u komendantów szwedzkich na Szweda znajdziesz sprawiedliwość niż na swojego heretyka. Każdy komendant, byleś słowo pisnął, zaraz ci odpowie: „Nie mam ja go prawa ścigać, bo nie mój człowiek – idźcie do waszych trybunałów.” A jakie tam teraz trybunały, jaka egzekucja, gdy wszystko w szwedzkim ręku? Gdzie Szwed nie trafi, tam heretycy go doprowadzą, a na kościoły i duchownych głównie oni ich excitant213. Tak się mszczą na ojczyźnie matce za to, iż gdy w innych chrześcijańskich krajach słusznie za swoje praktyki i bezeceństwa byli prześladowani, ona im przytułek zapewniła i wolność ich bluźnierczej wiary…

      Tu szlachcic urwał i spojrzał niespokojnie na pana Kmicica.

      – Ale waszmość powiadasz się być z Prus Książęcych, toś sam może luter?

      – Niech mnie Bóg od tego uchroni – odrzekł pan Andrzej. – Z Prus jestem, ale z rodu od wieków katolickiego, bo my do Prus z Litwy przyszli.

      – To chwała Najwyższemu, bom się zląkł. Mój mospanie, quod attinet214 Litwy, i tam dysydentów nie brak, i naczelnika swego potężnego w Radziwille mają, który tak wielkim zdrajcą się okazał, że chyba z jednym Radziejowskim215 w paragon wejść może.

      – Bogdaj mu diabli duszę z gardła wyciągnęli, nim Nowy Rok nadejdzie! – krzyknął z zawziętością Kmicic.

      – Amen! – odrzekł szlachcic – jeszcze i jego sługom, jego pomocnikom, jego katom, o których aż tu do nas wieści zabiegły, a bez których nie byłby on się ważył na zgubę tej ojczyzny.

      Kmicic pobladł i nie odrzekł ani słowa. Nie wypytywał też, nie śmiał pytać, o jakich to pomocnikach, sługach i katach ów szlachcic prawi.

      Jadąc wolno, dojechali późnym wieczorem do Pułtuska; tam wezwano Kmicica do biskupiego pałacu, alias216 zamku, żeby się komendantowi opowiedział.

      – Dostawiam konie wojskom jego szwedzkiej miłości – rzekł pan Andrzej – i mam kwity, z którymi do Warszawy po pieniądze jadę.

      Pułkownik Izrael (tak nazywał się ów komendant) uśmiechnął się pod wąsami i rzekł:

      – O, spiesz się waść, spiesz się, a weź z powrotem wóz, abyś miał na czym owe pieniądze odwozić.

      – Dziękuję za radę – odrzekł pan Andrzej – i tak rozumiem, że wasza miłość drwi sobie ze mnie… Ale ja po swoje pojadę, choćby mi do samego króla jegomości jechać przyszło!

      – Jedź, swego nie daruj! – rzekł Szwed. – Wcale grzeczna kwota ci się należy.

      – Przyjdzie taki czas, że mi zapłacicie! – odrzekł, wychodząc, Kmicic.

      W samym mieście trafił znów na uroczystości, bo uciecha z powodu wzięcia Krakowa trzy dni trwać miała. Dowiedział się jednak, że w Przasnyszu przesadzono może umyślnie tryumf szwedzki; pan kasztelan kijowski217 nie dostał się wcale do niewoli, ale uzyskał prawo wyjścia z wojskiem, bronią i zapalonymi lontami przy działach z miasta. Mówiono, że miał się udać na Śląsk. Niewielka to była pociecha, ale zawsze pociecha.

      W СКАЧАТЬ



<p>208</p>

brać zagonowa – drobna, uboga szlachta, utrzymująca się z własnej pracy na małym kawałku ziemi. [przypis edytorski]

<p>209</p>

promulgować (z łac. promulgo, promulgare: wyjawiać, obwieszczać) – ogłosić. [przypis edytorski]

<p>210</p>

ptaszniczka – lekka, małokalibrowa strzelba myśliwska przeznaczona do polowań na siedzące ptactwo; zwana też cieszynką. [przypis edytorski]

<p>211</p>

każden – dziś popr.: każdy. [przypis edytorski]

<p>212</p>

bracia – dziś popr.: brać; tj. szlachta. [przypis edytorski]

<p>213</p>

excito, excitare – podburzać, napuszczać; tu 3 os. lm cz.ter. excitant: podburzają. [przypis edytorski]

<p>214</p>

quod attinet (łac.) – co dotyczy. [przypis edytorski]

<p>215</p>

Radziejowski, Hieronim (1612–1667) – stronnik Szwedów, podkanclerzy, wygnany za spiskowanie przeciwko królowi. [przypis edytorski]

<p>216</p>

alias (łac.) – inaczej, albo też. [przypis edytorski]

<p>217</p>

kasztelan kijowski – Stefan Czarniecki herbu Łodzia (ok. 1599–1665), wybitny dowódca wojskowy, oboźny wielki koronny i kasztelan kijowski, starosta kowelski i tykociński, regimentarz, później także wojewoda ruski i kijowski oraz hetman polny koronny; brał udział w walkach ze Szwedami, z Chmielnickim i z Rosjanami; jego nazwisko pojawia się w Hymnie Polski. [przypis edytorski]