Ogniem i mieczem, tom drugi. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 4

Название: Ogniem i mieczem, tom drugi

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ leży różnowzory kobierzec, jakby żywymi kwiatami usłany. Okap na kominie pokryty perskim tyftykiem, wszędy złote frędzle, jedwabie, aksamity, począwszy od ścian pułapu aż do poduszek, na których spoczywa jej głowa. Jasne światło dzienne, przesiąkając przez błony okienek, rozświeca wnętrze, ale i gubi się w tych purpurach, ciemnych fioletach i szafirach aksamitu, tworząc jakąś uroczą tęczową pomrokę. Kniaziówna dziwi się, oczom nie wierzy. Czy to czary jakie, czy nie wojska księcia Jeremiego odbiły ją z rąk kozackich i złożyły w którym z książęcych zamków?

      Dziewczyna złożyła ręce.

      – Święta-Przeczysta! spraw, aby tak się stało, aby pierwsza twarz, która się we drzwiach ukaże, była twarzą obrońcy i przyjaciela.

      Wtem przez ciężką lamową kotarę doszły do niej płynące z daleka dźwięki teorbanu44 i jednocześnie jakiś głos począł nucić do wtóru znaną pieśń:

      Oj, cei lubosti

      Hirsze od słabosti!

      Slabost' perebudu,

      Zdorowże ja budu,

      Wirnoho kochania

      Po wik ne zabudu45.

      Kniaziówna podniosła się na łożu, ale w miarę jak słuchała, oczy jej otwierały się coraz szerzej z przerażenia; wreszcie krzyknęła strasznie i rzuciła się jak martwa na poduszki.

      Poznała głos Bohuna.

      Ale krzyk jej przedostał się widocznie również przez ściany świetlicy, bo po chwili ciężka kotara zaszeleściała i sam watażka46 ukazał się w progu.

      Kurcewiczówna zakryła oczy rękoma, a zbielałe i trzęsące się jej wargi powtarzały jakby w gorączce:

      – Jezus Maria! Jezus Maria!

      A jednak widok, który ją tak przeraził, byłby uradował niejedne oczy dziewczęce, bo aż łuna biła od ubioru i twarzy tego mołojca47. Diamentowe guzy jego żupana migotały jak gwiazdy na niebie, nóż i szabla skrzyły się od klejnotów, żupan ze srebrnej lamy i czerwony kontusz podwoiły piękność jego smagłego oblicza – i tak stał przed nią, wysmukły, czarnobrewy, przepyszny, najpiękniejszy ze wszystkich mołojców Ukrainy.

      Ale oczy miał zamglone jakby gwiazdy tumanem przysłonięte i patrzył na nią prawie z pokorą, a widząc, że strach nie ustępuje z jej twarzy, począł mówić niskim i smutnym głosem:

      – Nie bój się, kniaziówno!

      – Gdziem jest? Gdziem jest? – pytała poglądając na niego przez palce.

      – W bezpiecznym miejscu, daleko od wojny. Nie bój się, duszo ty moja miła. Ja cię tu z Baru przywiózł, żeby się tobie krzywda nie stała od ludzi albo od wojny. Już tam nikogo w Barze nie żywili Kozacy, tyś jedna żywa wyszła.

      – Co tu waćpan robisz? Dlaczego mnie prześladujesz?

      – Ja ciebie prześladuję! Mój Boże miły! – i watażka ręce rozłożył, i począł głową kiwać jak człowiek, którego wielka niesprawiedliwość spotyka.

      – Ja się waćpana boję okrutnie.

      – I czemu się boisz? Jeśli każesz, ode drzwi się nie ruszę: ja rab48 twój. Mnie tu na progu siedzieć i w oczy ci patrzyć. Ja ci zła nie chcę: za co ty mnie nienawidzisz? Hej, Boże miły! Ty się w Barze nożem pchnęła na mój widok, choć ty mnie dawno znała i wiedziała, że ja cię bronić idę. Toć ja nie obcy człowiek dla ciebie, ale druh serdeczny, a ty się nożem pchnęła, kniaziówno!

      Blade policzki kniaziówny oblały się nagle krwią.

      – Bom wolała śmierć niż hańbę – rzekła – i przysięgam, że jeśli mnie nie uszanujesz, to się zabiję, choćbym też i duszę zgubić miała.

      Z oczu dziewczyny strzelił ogień – i widział watażka, że nie ma co żartować z tą krwią Kurcewiczowską, książęcą, bo w uniesieniu dotrzyma tego, czym grozi, a drugim razem lepiej nadstawi noża.

      Więc nie odrzekł nic, tylko postąpił parę kroków pod okno i siadłszy na ławie pokrytej złotą lamą, zwiesił głowę.

      Przez chwilę trwało milczenie.

      – Bądź ty spokojna – rzekł. – Póki ja trzeźwy, póki mnie gorzałka-matka głowy nie zapali, poty ty dla mnie jak obraz w cerkwi. A od czasu jak ja ciebie w Barze znalazł, przestałem pić. Przedtem ja pił, pił, biedę moją gorzałką-matką zalewał. Co było robić? Ale teraz do ust nie wezmę ni słodkiego wina, ni palanki.

      Kniaziówna milczała.

      – Popatrzę na cię – mówił dalej – oczy krasnym liczkiem ucieszę, taj pójdę.

      – Wróć mnie wolność! – rzekła dziewczyna.

      – Albo ty w niewoli? Ty tu pani. I gdzie chcesz wracać? Kurcewiczowie wyginęli, ogień pożarł wsie i grody, kniazia w Łubniach49 nie ma, idzie on na Chmielnickiego, a Chmielnicki na niego, wszędy wojna, krew się leje, wszędy pełno Kozaków i ordyńców50, i żołnierstwa. Kto cię uszanuje? Kto się ciebie użali, kto cię obroni, jeśli nie ja?

      Kniaziówna oczy ku górze wzniosła, bo wspomniała, że przecie jest ktoś na świecie, kto by przygarnął i użalił się, i obronił – ale nie chciała wymówić jego nazwiska, by lwa srogiego nie drażnić – jednocześnie zaś głęboki smutek ścisnął jej serce. Czy jeszcze żyje ten, za którym tęskniła jej dusza? Będąc w Barze, wiedziała, że żyje, bo zaraz po wyjeździe Zagłoby doszło jej uszu nazwisko pana Skrzetuskiego wraz z wieściami o zwycięstwach groźnego księcia. Ale od tej pory ileż to już upłynęło dni i nocy, ile mogło się zdarzyć bitew, ile dosięgnąć go niebezpieczeństw! Wieści o nim mogły ją teraz dochodzić tylko przez Bohuna, którego pytać nie chciała i nie śmiała.

      Więc głowa opadła jej na poduszki.

      – Zali51 mam więźniem tu pozostać? – pytała z jękiem. – Com ja waćpanu uczyniła, że chodzisz za mną jak nieszczęście?

      Kozak podniósł głowę i począł mówić tak cicho, że zaledwie było go słychać:

      – Co ty mnie uczyniła, ne znaju, ale to znaju, że jeśli ja tobie nieszczęście, to i ty mnie nieszczęście. Żeby ja ciebie nie pokochał, byłby ja wolny jak wiatr w polu i na sercu swobodny, i na duszy swobodny, a sławny jak sam Konasewicz Sahajdaczny52. Twoje to liczko mnie nieszczęście, twoje to oczy mnie nieszczęście; ni mnie wola53 miła, ni sława kozacza! Co mnie były krasawice, póki ty z dziecka na pannę nie wyrosła! Raz ja wziął galerę z najkraśniejszymi mołodyciami54, bo je sułtanowi wieźli – i żadna serca nie zabrała. Poigrały Kozaki-bratyСКАЧАТЬ



<p>44</p>

teorban – lutnia basowa, duży strunowy instrument muzyczny, podobny do bandury. [przypis redakcyjny]

<p>45</p>

Oj, cei lubosti… Po wik ne zabudu (z ukr.) – Oj, ta miłość Gorsza od słabości! Słabość przetrzymam, Wyzdrowieję, A wiernej miłości Na wieki nie zapomnę. [przypis redakcyjny]

<p>46</p>

watażka – dowódca oddziału kozaków lub bandy rozbójników. [przypis redakcyjny]

<p>47</p>

mołojec (ukr.) – młody, dzielny mężczyzna; zuch. [przypis redakcyjny]

<p>48</p>

rab (daw.) – niewolnik, sługa. [przypis redakcyjny]

<p>49</p>

Łubnie – miasto na Połtawszczyźnie, na śr.-wsch. Ukrainie, rezydencja książąt Wiśniowieckich. [przypis redakcyjny]

<p>50</p>

ordyniec – członek ordy tatarskiej. [przypis redakcyjny]

<p>51</p>

zali (starop.) – czy. [przypis redakcyjny]

<p>52</p>

Konaszewicz-Sahajdaczny, Petro herbu Pobóg (1570–1622) – hetman i wybitny wódz kozacki, walczył po stronie Rzeczypospolitej w wojnie polsko-rosyjskiej 1609–1618, organizował kozackie wyprawy łupieżcze do Stambułu, dowodził Kozakami w bitwie pod Chocimiem. [przypis redakcyjny]

<p>53</p>

wola (z ukr.) – wolność, swoboda. [przypis redakcyjny]

<p>54</p>

mołodycia (daw. ukr.) – dziewczyna. [przypis redakcyjny]