Название: Chłopi, Część pierwsza – Jesień
Автор: Reymont Władysław Stanisław
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– Po głosie ino, po gadaniu.
– Cóż ta we świecie słychać? Wędrujecie cięgiem?
– Moiściewy, a cóż by! – A to źle, a to i dobrze, a to i różnie, jak we świecie. A wszyscy piszczą, a narzekają, jak przyjdzie dziadowi co dać abo i drugiemu, ale na gorzałę mają.
– Prawdę rzekliście, bo ano tak i jest.
– Ho, ho! tyle roków się człek telepie po tej świętej ziemi, to się i wie różnie.
– A gdzieście to podzieli tego znajdę, co was prowadzał łoni? – zapytała wójtowa.
– Poszedł se ścierwa, poszedł, wyłuskał on mi dobrze torbeczki… Miałem coś grosza od ludzi ochfiarnych, com go niósł na wotywy do Częstochowskiej Panienki, to mi jucha podebrał i poszedł we świat! Cichoj, Burek! bo to pewnikiem wójt! – pociągnął sznurkiem i pies warczeć przestał.
Zgadł, bo wójt wszedł, bat rzucił w kąt i od progu wołał:
– Żono, jeść, bom głodny kiej wilk – jak się macie, Macieju; a wy czego, dziadu?…
– Ja do was, Pietrze, wedle tej mojej sprawy, co ma być jutro.
– Ja zaś se poczekam, panie wójcie. Każecie w sieniach – dobrze i tam będzie, a ostawicie przy ogniu, że to stary jestem, ostanę, a dacie tę miseczkę ziemniaków abo i chleba skibkę, to pacierz za was zmówię jeden abo i drugi… jakbyście dali gotowy grosz abo i dziesiątkę…
– Siedźcie se, dostaniecie i kolację, a chcecie, to zanocujcie…
I wójt siadł do miski, okrytej parą świeżo utłuczonych ziemniaków i polanych obficie skwarkami, w drugiej donicy stało zsiadłe mleko.
– Siadajcie, Macieju, z nami, zjecie, co jest – zapraszała wójtowa, kładąc trzecią łyżkę.
– Bóg zapłać. Przyjechałem z boru, tom se już dobrze podjadł…
– Bierzcie się ano za łyżkę, nie zaszkodzi wam, teraz już wieczory długie…
– Długi pacierz i duża miska, jeszcze bez to niktoj nie pomarł – rzucił dziad.
Boryna wzdragał się, ale w końcu, że słonina mocno raziła mu nozdrza, przysiadł się do ławki i pojadał z wolna, delikatnie, jak obyczaj kazał.
A wójtowa raz wraz wstawała i dokładała kartofli, to mleka przylewała.
Dziadowski pies się kręcił i skamlał zdziebko do jadła.
– Cichoj, Burek, gospodarze ano jedzą… i ty dostaniesz, nie bój się… – uspokajał go dziad i wciągał nozdrzami smakowitą woń, a przygrzewał ręce przy ogniu.
– To Jewka was podobno zaskarżyła – zaczął wójt, podjadłszy nieco.
– A ona ci! Żem to jej zasług nie wypłacił! Zapłaciłem, jak Bóg w niebie, i jeszczem ponadto z dobrego serca księdzu za chrzciny dał worek owsa…
– Ona powieda, że ten dzieciak to…
– W imię Ojca i Syna! Wściekła się czy co?
– Ho, ho, stary z was, a jeszcze majster! – Wójtowie poczęli się śmiać.
– Staremu prędzej się przytrafi, bo praktyk ci jest i znający! – szeptał dziad.
– Cygani jak ten pies, anim ją tknął. Jeszcze by, taki tłumok… taka pode płotem zdychała, a skamlała, coby ją za samą warzę a kąt do spania wziąć, bo na zimę szło. Nie chciałem, ale nieboszka pedo38: „Weźmiem, przyda sie w domu, co mamy przynajmować? będzie swoja pod ręką…” Nie chciałem ja, jako że zimą roboty nijakiej, a jedna gęba więcej do miski. Ale nieboszka pedo: „Nie turbuj się, umie pono wełniaki i płótno tkać, zasadzę ją i niechta se ścibie, zawżdy coś uścibie.” No i ostała, odpasła się ino i zarno się postarała o przychówek39… A kto w spółce, to już różnie gadali…
– Ona skarży na was.
– Zakatrupię ścierwę, cygana pieskiego!
– Ale do sądu trza wam iść.
– Pójdę. Bóg zapłać, żeście mi powiedzieli, bo wiedziałem ino, że o zasługi – ale zapłaciłem, na co świadków mam! A pyskacz zapowietrzony, a dziadówka! Loboga, tyle umartwienia, że jaż chyba udzierżyć nie udzierżę – a to mi i krowa padła, że dorznąć musiałem, roboty nie pokończone, a tu człowiek sam kiej ten palec.
– U wdowca to kiej między wilkami owca – powiedział znowu dziad.
– O krowiem słyszał, mówili mi już na polu…
– To dworska sprawa, bo pono borowy wygnał z zagajów. Najlepsza krowa! Ze trzysta złotych wartała, zegnała się, bo ciężka była, zapaliły się w niej wątpia, żem dorznąć musiał… Ale dworowi tego nie daruję… Podam do sądu.
Ale wójt zaczął mu tłumaczyć i przekładać, żeby się wstrzymał, jako w pierwszej złości zawsze się źle radzi, bo stał za dworem, a w końcu, żeby zwrócić rozmowę w inną stronę, mrugnął na żonę i powiedział:
– Bobyście się, Macieju, ożenili i miałby kto gospodarstwa pilnować.
– Kpicie czy co?… A dyć na Zielną skończyłem pięćdziesiąt i osiem roków. Co wama też w głowie, jeszcze tamta dobrze nie ostygła…
– Weźcie kobitę do swego wieku, a zaraz się wam zgoi wszystko – dodała wójtowa i jęła sprzątać ze stołu.
– Dobra żona głowy mężowej korona – dorzucił dziad, obmacując miski, które przed nim postawiła wójtowa.
Żachnął się Boryna, ale zamedytował głęboko, że mu to samemu do głowy nie przyszło. Boć jaka się tam kobieta nadarzy, a zawżdy z nią lepiej niźli samemu biedować…
– Która i głupia jest, i niemrawa, która znów kłótnica, która do chłopskich kołtunów sięgająca, która paparuch a latawiec po muzykach i karczmach, a zawżdy chłopu z nią lepiej i wygoda – ciągnął dziad, pojadając.
– Dopiero by na wsi wydziwiali – powiedział Boryna.
– Hale – ludzie wama zwrócą krowę abo i co poradzą, abo i kiele gospodarstwa chodzić będą, abo się nad wami użalą – zagadała gorąco wójtowa.
– Albo i ciepłą pierzynę narządzą – zaśmiał się wójt. – A we wsi tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca.
– Ale, widzisz go, rozpustnik… czego mu się zachciewa…
– A Zośka Grzegorzowa na ten przykład, śmigła, СКАЧАТЬ
38
39