Chłopi, Część pierwsza – Jesień. Reymont Władysław Stanisław
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chłopi, Część pierwsza – Jesień - Reymont Władysław Stanisław страница 5

Название: Chłopi, Część pierwsza – Jesień

Автор: Reymont Władysław Stanisław

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ bo rozumieli, że taka szkoda i taka markotność musi się skończyć bitką, jako że do niej Boryna był skory zazwyczaj, ale stary klął tylko dzisiaj i poszedł do izby.

      – Hanka, a daj no jeść! – krzyknął na synową w otwarte okno i poszedł na swoją stronę.

      Dom był zwykły, kmiecy – przedzielony na przestrzał sienią ogromną; szczytem wychodził na podwórze, a frontem czterookiennym na sad i na drogę.

      Jedną połowę od ogrodu zajmował Boryna z Józią, a na drugiej siedzieli Antkowie. Parobek z pastuchem sypiali przy koniach.

      W izbie było już czarniawo, bo przez małe okienka, przysłonięte okapem i zagajone drzewami, mało przeciskało się światła, a i mroczało już na świecie, że tylko połyskiwały szkła obrazów świętych, co rzędem czerniły się na bielonych ścianach; izba była duża, ale przygnieciona czarnym pułapem i ogromnymi belkami pod nim, i tak zastawiona różnym sprzętem, że tylko koło wielkiego komina z okapem, co stał przy siennej ścianie, było niecoś swobodnego miejsca.

      Boryna się rozzuł i poszedł do ciemnego alkierza22, zamykając drzwi za sobą, odsunął z małej szybki deskę, że zachodnie światło krwawym brzaskiem zalało alkierz.

      Izdebka pełna była różnych rupieci i statków gospodarskich, na drążkach, w poprzek przewieszonych, wisiały kożuchy, czerwone pasiaste wełniaki, białe sukmany, to całe pęki motków szarej przędzy i zwinięte w kłęby brudne runa owiec i worki z pierzem. Wyciągnął białą sukmanę i pas czerwony, a potem długo czegoś szukał w beczkach napełnionych zbożem, to w kącie pod stosem starych rzemieni i żelastwa, aż usłyszawszy Hankę w pierwszej izbie, zaciągnął deskę na okienko i znowu coś długo grzebał w zbożu.

      A na ławie pod oknem już się dymiło jadło; od ogromnego tygla z kapustą rozchodził się zapach słoniny, jak i od jajecznicy, której niezgorsza miseczka stała obok.

      – Gdzie Witek pasł krowy? – zapytał, krając potężny glon chleba z bochna, jak przetak23 wielkiego.

      – Na dworskich zagajach i borowy go stamtąd wygonił.

      – Ścierwy, zmarnowali mi bydlę.

      – Przeciech, tylo krowa, to się zlachała w tym gonieniu, że się w niej cosik zapaliło.

      – Dziadaki, psiekrwie. Paśniki są nasze, w tabeli stoi kiej wół, a one cięgiem wyganiają i pedają, co24 ich.

      – Drugich też powyganiali, a chłopaka Walkowego tak zbił, tak zbił…

      – Ha! do sądu trza abo i do komisarza. Trzysta złotych warta, jak nic.

      – Pewnie, pewnie – przytakiwała rada niezmiernie, że ociec się udobruchali.

      – Powiedzcie Antkowi, że skoro ziemniaki zwiezą, to niech się wezmą do krowy, trza ją obłupić i poćwiertować. Przyndę od wójta, to wama pomogę. W sąsieku25 u belki ją powiesić – będzie przespiecznie26 ode psów lebo jenszej gadziny…

      Skończył wrychle27 jeść i wstał, bych się nieco przyogarnąć, ale takie ociążenie poczuł w sobie, takie ciągotki w kościach, taką senność, że jak stał, rzucił się na łóżko, by się z pacierz28 przedrzymać.

      Hanka poszła na swoją stronę i krzątała się po izbie, i coraz to wychylała się przez okno spojrzeć na Antka, który pożywiał się na ganku, przed domem; odsadził się od miski obyczajnie i z wolna ciągnął łyżkę za łyżką, skrzybiąc mocno o wręby i spozierając czasami przed się na staw – bo zachód już był i na wodzie czyniły się złotopurpurowe tęcze i płomienne koliska, przez które niby białe chmurki przepływały z gęgotem gęsi, rozlewając dziobami sznury krwawych pereł.

      Wieś zaczynała się mrowić i wrzeć ruchem; na drodze, z obu stron stawu, ciągle podnosiły się kurzawy i turkoty wozów, i porykiwania krów, które wchodziły do stawu po kolana, piły wolno i podnosiły ciężkie łby, aż cienkie strugi wody, niby bicze opali, opadały im z szerokich gębul.

      Gdzieś, od drugiego końca stawu, słychać było trzask kijanek29 bab piorących i głuchy, monotonny łopot cepów30 w jakiejś stodole.

      – Antek, urąb no pieńków, bo sama nie poradzę – prosiła nieśmiało i z obawą, bo nic to nie było u niego skląć abo i zbić z leda powodu.

      Nie odrzekł nawet, jakby nie słyszał, że ona nie śmiała powtórzyć i już sama poszła udziabywać trzaski z pni – i milczał zły, zmęczony całodzienną pracą srodze, i patrzył teraz na staw, na drugą stronę, w duży dom, świecący białymi ścianami i szybami okien, bo zachód bił w niego. Pęki czerwonych georginii wychylały się zza kamiennego płotu i paliły jaskrawo na tle ścian, a przed chałupą, w sadzie, to między opłotkami uwijała się wysoka postać, ale twarzy rozeznać nie można było, bo co chwila ginęła w sieni, to pod drzewami.

      – Śpią se kiej dziedzic, a ty, parobku, rób – mruknął ze złością, bo ojcowe chrapanie rozlegało się aż na ganku.

      Poszedł na podwórze i raz jeszcze przyjrzał się krowie.

      – Juścik, ojcowa krowa, ale i nasza strata – rzekł do żony, która, że to Kuba przywiózł ziemniaki z pola, rzuciła łupanie drzewa i szła do woza.

      – Doły jeszcze nie wyporządzone, to trza zesuć31 na klepisko.

      – Kiej ociec mówili, żebyś na klepisku krowę z Kubą obdarł i wyporządził.

      – Zmieści się i krowa, zmieszczą się i ziemniaki – szeptał Kuba, otwierając wierzeje stodoły na roścież.

      – Ja ta nie jestem drzyk, cobym krowę obłupiał ze skóry – rzucił Antek.

      I już nie mówili, słychać było tylko grochot zsypywanych na klepisko ziemniaków.

      Słońce zgasło, wieczór się robił, świeciły jeszcze zorze łunami zakrzepłej krwi i ostygłego złota i posypywały na staw jakby pyłem miedzianym, że wody ciche drgały rdzawą łuską i szmerem sennym.

      Wieś zapadała w mrokach i w głęboką, martwą ciszę jesiennego wieczora. Chałupy malały, jakby się przypłaszczały do ziemi, jakby się tuliły do drzew sennie pochylonych, do płotów szarych.

      Antek z Kubą zwozili ziemniaki, a Hanka z Józią uwijały się koło gospodarstwa, bo gęsi trza było zagnać na noc, to świnie nakarmić, bo z kwikiem cisnęły się do sieni i wsadzały żarłoczne ryje do cebratek32, gdzie stało picie dla bydląt, to krowy wydoić, bo właśnie Witek przygnał resztę z pastwiska i zakładał im za drabiny po garści siana, żeby spokojniej stały przy dojeniu.

      Jakoż Józia zabrała się doić pierwszą z brzegu, gdy Witek wylazł СКАЧАТЬ



<p>22</p>

alkierz – ustronny pokoik, często w narożniku budynku; garderoba. [przypis edytorski]

<p>23</p>

przetak – rodzaj sita. [przypis edytorski]

<p>24</p>

pedają, co – powiadają, że. [przypis edytorski]

<p>25</p>

sąsiek – wydzielona część spichlerza, w której składowano w skrzyniach ziarno. [przypis edytorski]

<p>26</p>

przespiecznie – bezpiecznie. [przypis edytorski]

<p>27</p>

wrychle – szybko. [przypis edytorski]

<p>28</p>

pacierz – tu: miara czasu (tyle, ile potrzeba na odmówienie pacierza). [przypis edytorski]

<p>29</p>

trzask kijanek – kijanka był to przyrząd drewniany, za pomocą którego kobiety prały bieliznę i ubrania w rzece, uderzając kijanką materiał zanurzony w wodzie. [przypis edytorski]

<p>30</p>

cep – proste narzędzie służące do młócenia zboża, zbudowane z dwóch połączonych ze sobą rzemieniem lub łańcuchem kijów, z których dłuższy (dzierżak) służył jako uchwyt, a krótszy (bijak) do uderzania w zboże, ułożone na twardym podłożu; dzięki umiejętnemu uderzaniu (bijak powinien spadać płasko, a nie na sztorc) oddziela się ziarno od plew i słomy. [przypis edytorski]

<p>31</p>

zesuć – zsunąć. [przypis edytorski]

<p>32</p>

cebratka – wiaderko (zdrobn. od cebro). [przypis edytorski]