Название: Na zgliszczach Zakonu
Автор: Morawska Zuzanna
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Blade światło lampek i świec woskowych, rozstawionych na ołtarzu świątyni, gasił złoty promień czerwcowego słońca, wdzierający się przez wąskie okna.
Twarze wysokiej rady Zakonu, najznakomitszych komturów, jako i twarze rycerzy, nie wypoczęte jeszcze po długiej w noc pijatyce, nie mogły się również dostroić do uroczystości. Przedstawiały nudę. Usiłowanie pokonania rozszerzających się ust do ziewania wprawiało lica w jakiś skurcz, nadając im wyraz wprost wstrętny.
Niejeden też pytał ze zdziwieniem:
– Co to za uroczystość?
– Miał nas prowadzić po zdobycze, a wprowadza do ubogiej świątyni.
– Nie przybyliśmy przecie, aby być świadkami obłóczyn zakonnika!
Szemranie to było uzasadnione.
Nie tylko bowiem cudzoziemscy rycerze, lecz żaden z braci, żaden z wysokich urzędników Zakonu nie pamiętał takiej uroczystości. Wstępowali do Zakonu na mocy krótkiej przysięgi, a raczej zobowiązania. Przyjmowano każdego, kto się wielkiemu mistrzowi wydawał, że będzie dla Zakonu pożyteczny. Swoboda zaś obyczajów, życie dostatnie, częste walki i łupy pociągały tłumy ludzi, po największej części Niemców, szukających w owym czasie przygód, a nie przebierających w środkach ich znalezienia.
Przysięga, wprowadzona po wojnach krzyżowych podczas powstawania Zakonu w XII wieku, została zupełnie zaniechana. Zresztą, nie było teraz prawie rycerzy-zakonników służących Najświętszej Maryi Pannie i świętemu Jerzemu, byli tylko rycerze Zakonu, noszący godło krzyża, rozgłaszający szczytne powołanie jego obrońców. Uroczystość tę Ulryk postanowił wznowić: raz, że widział w młodym księciu odmienną od wszystkich naturę; po wtóre, iż z odebraniem przysięgi utrwali panowanie nad przyobiecanymi mu ziemiami.
Ten zaś, dla którego tę uroczystość urządzono, gotował się do niej z całą gorącością i zapałem młodzieńczym. W tej właśnie chwili szedł w otoczeniu urzędników Zakonu i komturów, obok niego szedł komtur z Elbląga, Henryk Leuchter. Siwy był i znać na barkach jego dużo już lat spoczywało. Przypomniał sobie chwilę, kiedy mając lat czternaście, był główną osobą takiej uroczystości, i twarz jego przybrała jakiś błogi wyraz, który wszakże znikł w tej chwili, a dziwny, nieokreślony uśmiech siadł na jego pomarszczonym obliczu. Spojrzał spod oka na idącego obok młodzieńca i jeszcze więcej się uśmiechnął.
Szli przez dziesiąty podwórzec, który łączył zamek z kościołem. Knechci pod dozorem Bibera, w odświętnych niebieskich kaftanach z krzyżem czarnym wyszytym na piersiach, stali w dwóch szeregach, między którymi młody książę przechodził.
Najciekawszym wszakże okiem wpatrywał się w niego młody knecht, który tak się zapomniał, że wystąpił z szeregu, aby się lepiej gościowi przypatrzyć.
– Jakub! – rozległ się gromiący głos Bibera, a Fals, będący najbliżej, uszczypnął go przez bufiasty rękaw kaftana.
Ale Jakub, jakby nie słyszał i nie czuł danego znaku, jeno wyciągnąwszy szyję, zawiesił wzrok swój na twarzy młodego księcia. A wzrok to musiał być wielce natarczywy, bo Karol podniósł oczy i spotkał się z wejrzeniem knechta. I oto dwaj młodzieńcy zajmujący tak różne stanowiska uśmiechnęli się do siebie przyjaźnie.
Książę wczoraj już zauważył wlepiony w siebie wzrok młodego knechta, a znać twarz ta zrobiła na nim miłe wrażenie, bo dziś powitał ją jak znajomą.
Knecht zaś, stanąwszy na swym miejscu, szepnął znów swoje:
– Nie, nie!
I odetchnął, jakby mu kamień spadł z serca. Wtem ozwały się dzwony. Najpierw jeden, zwykły, zwołujący na nabożeństwo, potem po kolei odzywało się coraz więcej. Spiżowe tony przepełniały przestworze, strasząc lud, gęsto koło zamku i miasta Malborka osiadły. Dzieci, miast wybiec na drogę na odgłos tych dzwonów, tuliły się do matek, a ludność cała chyłkiem zamykała wrota, kryjąc się do swoich siedzib.
Dźwięk tych dzwonów wywarł również nieokreślony lęk na tego, którego uroczystość ogłaszały. Młody książę, wszedłszy do kościoła, nie doznawał tego błogiego uczucia, jakiego się spodziewał. Owszem, lękiem i niepokojem zadrgało jego serce. Z tym wszystkim ukląkł na wskazanym sobie miejscu, na wprost wielkiego mistrza, w takiej odległości, ażeby mógł słyszeć jego słowa.
Ulryk zaś pytał:
– Karolu von Leuwardenie, książę Niderlandów, Fryzlandii i wielu ziem nadmorskich, czy pragniesz wejść do przemożnego Zakonu Krzyżaków?
– Pragnę! – odrzekł dźwięcznym głosem młodzieniec.
– Nim wykonasz ostateczną przysięgę, dowiedz się najpierw, jakie są obowiązki wstępującego – ozwał się Ulryk. Po chwili zaś, powiódłszy okiem po zebranych, mówił: – Jeżeli mniemasz mieć w tym zakonie spokojne i przyjemne życie, jesteś w wielkim błędzie, bo właśnie kiedy chcesz jeść, to musisz pościć; kiedy chcesz pościć, to musisz jeść; kiedy chcesz spać, musisz czuwać; a kiedy chcesz czuwać, musisz spać. Od żadnej też posługi rycerskiej wymawiać się nie możesz, a zawsze iść tam, gdzie ci każą. Musisz ojca, matkę, siostrę, braci, przyjaciół niżej postawić, a spełniać jeno to, czego dobro Zakonu wymaga. Za to wszystko Zakon ofiarowuje ci jeno chleb i wodę, skromny habit i zbroję rycerza i niczego więcej domagać się nie możesz, bo tak twoja osoba, jak i wszelka twoja majętność, jest własnością Zakonu!
Tak rycerze przybyli w gościnę, jak rycerze stowarzyszeni z Zakonem, z wielką uwagą słuchali przemowy Ulryka. Żaden z nich bowiem o tych obowiązkach i ścisłej regule nie słyszał. Po wszystkich też twarzach przebiegło zdziwienie, zastąpione wkrótce szyderczym uśmiechem, przechodzącym w powstrzymywany śmiech, który, zdawało się, lada chwila wybuchnie głośną wesołością. Nawet sędziwy Henryk, komtur ze Świecia, który przez chwilę wrócił myślą do składanej przez siebie przysięgi, nie mógł powstrzymać się od sarkastycznego a pogardliwego uśmiechu.
Ulryk wszakże umiał utrzymać powagę chwili i dalej głosił rotę przysięgi:
– Przyrzekam i ślubuję, że czystość myśli i ciała zostanie jednym z mych przymiotów; będę posłuszny Bogu, a potem mistrzowi Zakonu podług reguły i obyczaju tegoż Zakonu; a chcę być posłusznym i wszelkie jego rozkazy wypełniać aż do śmierci5.
Przysięgę tę powtarzał z wielkim przejęciem młody książę, a obecni szeroko rozwarli oczy ze zdumienia, dając sobie znaki nawzajem, jakby się pytali: co to znaczy?
Jeden tylko Bonifacjusz równie był przejęty, jak i przysięgający. Twarz jego wyrażała boleść, zdawało mu się bowiem, że traci ukochanego wychowańca, którego jak własnego syna umiłował.
Tymczasem przeznaczeni ku temu szatni Zakonu obnażyli СКАЧАТЬ
5