Na zgliszczach Zakonu. Morawska Zuzanna
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na zgliszczach Zakonu - Morawska Zuzanna страница 3

Название: Na zgliszczach Zakonu

Автор: Morawska Zuzanna

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ pucharów i rozmową o wielkiej wyprawie, jaką mistrz Ulryk przeciw Polsce obiecywał.

      Ku temu właśnie zaprosił liczne grono rycerzy, przedstawił swoje plany posunięcia swoich granic na wschód, a ku temu wojnę z Władysławem Jagiełłą. Mówił też wciąż przybyłym:

      – Polska to kraj ludny i bogaty, ma dzielnych wojowników; prócz więc sławy z ich pokonania, weźmiemy łupy w ludziach, rzędach, koniach i rozmaitych bogactwach.

      „A też i ziemi można będzie szmat sobie uszczknąć” – myślał niejeden z niemieckich rycerzy, mający tak niewielką jej ilość, że częstokroć na wyżywienie przybocznego orszaku i psiarni nie wystarczała.

      Wielki zaś mistrz, wyszedłszy z biesiadnej izby, na chwilę zatrzymał się w sieni, jakby się namyślał. Po chwili szepnął coś jednemu z pachołków będących zawsze na rozkazy.

      Zauważył znać, że spotykanie osobiście przybyłych ubliżałoby jego godności, skierował się do izby sklepionej, wspartej na jednym tylko filarze, imponującej swoją powagą, prostotą i zawieszonymi trofeami zdobytymi na licznych wyprawach.

      Tu siadł w głębi na wywyższeniu, kazał na siebie zarzucić płaszcz z białym krzyżem, oparł się na mieczu, przybrał wyraz twarzy stosowny do swojej wielkości i patrząc na drzwi wchodowe, z niecierpliwością oczekiwał przybycia gościa.

      Jednocześnie z dziesiątego podwórca wybiegł do furty, przy której widzieliśmy Falsa, młody knecht i ukrywszy się we wnęce muru, przypatrywał się przybyłym, łowiąc uchem ich rozmowę.

      Po chwili potrząsnął głową, westchnął i szepnął w sobie:

      – Nie, nie. Nie oni.

      Zawrócił do wnętrza swego podwórza i zajął się przerwanym czyszczeniem miecza. Na twarzy jego młodzieńczej malowało się uczucie nieokreślone. Był to jakby doznany zawód, a zarazem pewne zadowolenie, z którego młodzian sam sobie może nie umiał zdać sprawy.

      Oblicze wielkiego mistrza mieniło się również rozmaitymi uczuciami. Obok wiecznie goszczącej pychy, wypełzała jeszcze chytrość, a zarazem radość z dopięcia wielkiego jakiegoś zamiaru. Układał też znać powitalne wyrazy, bo usta jego poruszały się szeptem, lewa ręka, spoczywająca na poręczy siedzenia, wykonywała palcami najrozmaitsze ruchy, prawą zaś gładził krótką, rzadką brodę lub wyciągał przed siebie, jakby wskazywał ułożone przez siebie plany.

      Zajęty tymi myślami nie liczył ubiegających chwil. A ubiegło ich niemało, nim gość zrzucił zbroję i zapylone drogą obuwie.

      Nareszcie Frydrych von Ulmen wszedł i uroczystym głosem oznajmił:

      – Jego książęca mość Karol, książę na Niderlandach, Fryzlandii i innych posiadłościach nadmorskich.

      Wszedł też zaraz młodzieniaszek o wątłej, lecz szlachetnej postawie. Bez zbroi i hełmu zdawał się jeszcze mniej okazałym, niż gdy siedział na koniu w pełnym rynsztunku. Twarz szczupła, blada, nie ozdobiona jeszcze zarostem, długie, jasne włosy, wejrzenie błękitnych, łagodnych oczu dawały mu pozór raczej natchnionego trubadura niż rycerza.

      – Witaj, Karolu, książę Niderlandów i Fryzlandii. Witaj, najdostojniejszy a dawno oczekiwany gościu – ozwał się Ulryk, szukając wzrokiem przybyłego.

      Odległość bowiem, w jakiej stanął, i wyniosłe sklepienie izby czyniły go jeszcze mniejszym i niklejszym.

      Frydrych, mimo odległości, na jakiej znajdowały się drzwi wchodowe od wielkiego mistrza, uchwycił bystrym okiem wzrok jego, uśmiechnął się też ironicznie, jakby chciał powiedzieć:

      – Ów najdostojniejszy wygląda raczej na pachołka niż na udzielnego księcia ziem rozległych.

      „A może to i dziedzictwo podobne do osoby?” – pomyślał w sobie.

      Karol zaś posuwistym krokiem, dotykając kamiennej posadzki lekkim obuwiem z nadto długimi, spiczastymi nosami, zbliżył się do wielkiego mistrza, a przyłożywszy prawą dłoń do serca, skłonił się dwornie i mówił:

      – Składam należny hołd wielkiemu mistrzowi, a Zakonowi całe moje dziedzictwo i wszelką majętność, błagając waszą miłość o przyjęcie mnie do Zakonu i policzenie między rycerzy krzewiących wiarę świętą i stających w obronie krzyża.

      – Życzenie wasze, najmiłościwszy książę, będzie spełnione, lecz nim odbierzemy przysięgę i pasować was będziemy na rycerza, rozgośćcie się w naszej ubogiej siedzibie i odpocznijcie po trudach podróży.

      – Podróż mnie nie umęczyła. Chęć jak najszybszego otrzymania z rąk waszych prawa służenia w obronie krzyża Chrystusowego i pokonywania niewiernych dodawała mi siły i niweczyła wszelkie trudy – mówił młodziutki książę z zapałem, wznosząc oczy ku wysokim sklepieniom izby, jakby szukał tam znaku, w którego obronie pragnął walczyć.

      Lecz sklepienie wiążąc misternie zakończone łuki, przedstawiało jeno chłodną potęgę, nie dając żadnej otuchy, przeniósł więc wzrok na wielkiego mistrza i spotkał się z krzyżem czarnym, nakreślonym na jego płaszczu. Pierś młodzieńca podniosła się westchnieniem, Ulryk zaś mówił z pobłażliwym uśmiechem:

      – Wszystko jest przygotowane na tę wielką uroczystość. Wszelako musicie, najmiłościwszy książę, zapał wasz powstrzymać, póki nie zwołamy rady i dostojników, ażeby byli przytomni waszej przysiędze i pasowaniu na rycerza Zakonu – zakończył wielki mistrz z wielką godnością, dając jakiś znak porozumiewawczy swemu marszałkowi.

      Ten, postąpiwszy kilka kroków, skłonił się przed gościem i rzekł:

      – Pozwoli wasza książęca mość, że mu wskażę jego siedzibę.

      Karol westchnął poddając się wyrokowi przyszłego przełożonego. Skłonił przed nim głowę i cofając się wyszedł do obszernej sieni.

      Frydrych powiódł go po szerokich kamiennych schodach, a otworzywszy zaraz pierwsze drzwi na prawo, rzekł z ukłonem:

      – Oto jest mieszkanie waszej książęcej mości… – I zatrzymawszy się nieco, dodał: – Protektora i przyszłej ozdoby naszego zakonu.

      Znalazłszy się jednak za drzwiami, uśmiechnął się sam do siebie, splunął i rzekł:

      – Na pozór niewart garści kłaków!

      Ulryk po odejściu gościa wykrzywił również pogardliwym uśmiechem swe szerokie oblicze, rzucił płaszcz stojącym za jego plecami pachołkom, a idąc ku drzwiom leniwym krokiem, myślał:

      „Śmierdziel, gołowąs… Chociaż z książąt panujących, diabli wiedzą, co z niego za pożytek i co pod tą układną postacią kryje…”

      Zastanowił się chwilę i miast wyjść z komnaty, zawrócił ode drzwi i szedł na powrót wolnym, ociężałym krokiem, jakby się nad czymś namyślał.

      Mówił też w sobie:

      „Myślał, СКАЧАТЬ