Stara baśń, tom pierwszy. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara baśń, tom pierwszy - Józef Ignacy Kraszewski страница 4

Название: Stara baśń, tom pierwszy

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ i guzów, i wszystkich tych zabawek… bez których teraz żadna nie stąpi. Nic by to nie było – ciągnął dalej, patrząc więcej w ziemię niż na przybyłego kupca – ale wy… wy dróg się do nas uczycie, tajemnice nasze wywozicie stąd… i tak samo przyjść może napaść, jak przyszły świecidła.

      Hengo po kryjomu błyskiem oczu bystrym zmierzył starego Wisza i rozśmiał się.

      – Próżna to obawa – rzekł. – Nikt o napaściach nie myśli… Ja nie jeżdżę cudzego podpatrywać, ale swoje mieniać. Wy mnie przecie znacie, nie pierwszy raz jestem u starego Wisza… Ja przyjaciel wasz… Żonę miałem z waszej krwi, serbską córkę… a z niej oto tego chłopca, który choć języka waszego nie umie – przecie w nim trocha tamtej krwi zostało.

      Wisz, który na kamieniu siadł, a na leżący naprzeciw drugi wskazał Hendze – pokiwał tylko głową.

      – Żonę mieliście Serbkę znad Łaby – odezwał się – mówiliście mi o tym. Ale jakeście do niej przyszli38? Hę? Pewnie nie po jej woli?

      Roześmiał się Hengo.

      – Starzy jesteście – odparł – wam tego mówić nie trzeba. A gdzież to na świecie niewiast się o ich wolę pytają? Gdzie się inaczej żonę bierze jak ręką zbrojną? Tak jest u was, u nas i na całym świecie… Bo one woli nie mają.

      – Nie wszędzie – wtrącił stary. – Młodym woli nie dają, a stare u nas szanują. Choć im rozumu odmawiają, przecie duchy przez nie mówią i wiedzą one więcej niż wy… te – wiedźmy39 nasze…

      Potrząsnął głową; milczeli chwilę.

      – Na noc was o gościnę proszę – odezwał się Hengo. – Co mam z sobą w węzełkach, pokażę… Zechcecie co wziąć? dobrze – a nie będzie zgody? nie pogniewamy się o to.

      – O gościnę prosić nie trzeba – zawołał Wisz wstając. – Kto raz spał pod dachem naszym, zawsze ma pod nim spocząć prawo. My wam radzi. Kołacz40 i piwo, i mięso się znajdzie; baby strawę wieczorną już warzą. Chodźcie ze mną.

      Wisz wstał z kamienia i przodem go wiodąc, ku wrotom się skierował.

      II

      Gdy stary na kamieniu siedząc rozmawiał z przybylcem z tej ziemi, którą krajem „niemych”, języka narodu nieznających zwano – zza tynu41 i zagród głów ciekawych zaczęło się ukazywać mnóstwo.

      Rzadkością to było, ażeby w taką lasów głębinę i puszcz wnętrza docisnąć się śmiał obcy człowiek. Więc gdy się ukazali ludzie i konie nieznane, a parobczak począł psy zamykać – co żyło w zagrodzie, choć z dala i przez tynu wierzchołki, przez płotów szpary, biegło się dziwić obcemu.

      Widać było białe chusty niewiast zamężnych, włosy dziewcząt z wiankami zielonymi, głowy mężczyzn z długimi włosy i postrzyżone parobków, i dziecinne oczy przelękłe spośród gęstych kudełków, którymi się im czoła jeżyły. Podnosiły się one nagle i niknęły, ukazywały i pierzchały… Stare nawet baby drżąc wyglądały zza płota, a że się obcego lękały, rwały trawę i ziemię rzucając je na wiatr i pluły przed się, aby im jakiego nie rzucił czaru.

      Stara Wiszyna, a imię jej było Jaga – zobaczywszy, że się wiodą ku wrotom z gościem rudym, wystąpiła, usta zakrywając fartuchem, naprzeciw mężowi, dając mu gwałtowne znaki, aby z nią pomówił na osobności. Już się do wrót zbliżali, które im otwierać miano, gdy im zastąpiła drogę.

      – Po co tu obcego, Niemca wiedziecie? – szepnęła wylękła. – Możnaż to wiedzieć, co on z sobą niesie? Jakie on uroki rzucić może?

      – Ten ci to sam, Hengo znad Łaby, co to naszyjniki przywoził i szpilki, i noże… Przecie się nam nic nie stało… Nie ma się go co obawiać, bo kto za zyskiem goni, temu czary nie w głowie.

      – Źle mówicie, stary mój – odparła Wiszowa. – Gorsi to ludzie od tych, co z nożami i maczugami napadają. Ano wola twoja, nie moja…

      I szybko ustąpiła mrucząc, nie oglądając się już za siebie, aż weszła do dworu wewnątrz zagrody. A że na inne niewiasty w podwórku po kątach poprzytulane skinęła, pierzchnęły wszystkie, chowając się, gdzie która mogła. Parobków tylko kilku i dwu synów gospodarza zostało.

      Hengo wszedł rozglądając się trwożliwie, choć męstwem nadrabiał.

      Chłopak jego z konia nie złażąc z nim wjechał w podwórze. Ludzie wszyscy stali, patrząc na nich ciekawie i szemrząc42 miedzy sobą.

      Wisz prowadził do świetlicy.

      Chata w zrąb na mech budowana, stara – w pośrodku się wznosiła, wyżej nad inne szopy – drzwi do niej wiodły z progiem wysokim, ale obyczajem starym bez zamka żadnego, bo ich nigdy nie zawierano43. Z sieni w lewo była izba wielka. Tok44 w niej ubity gładko, posypany był zielem świeżym, w głębi ognisko z kamieni stało, na którym nigdy ogień nie gasnął. Dym się dobywał z niego przez nieszczelny dach ku górze45. Ściany i belki, i wszystko szkliło się od niego czarno. – Dokoła przy ścianach ławy na pniach były przymocowane… W rogu stał duży stół, a za nim dzieża46 do mieszania chleba, białym płótnem okryta…

      Nad nią wisiały wianki już poschłe i wiązki różnego ziela.

      Na stole, ręcznikiem szytym zasłanym, chleb też nadkrojony leżał i nóż przy nim mały. U drzwi na ławie stał ceber47 z wodą i czerpakiem. W kącie, w głębi widać było żarna48 małe i kilka bodni49 chustami poosłanianych.

      Niewielkie okno zasuwane wewnątrz okiennicą stało teraz otworem, tyle światła wpuszczając, ile go do rozpatrzenia się w izbie było potrzeba. Gdy Wisz i Hengo przestąpili próg, stary podał rękę gościowi i pokłonił mu się mówiąc, a zarazem wskazując.

      – Oto chleb, oto woda, oto ogień i ława – jedzcie, pijcie, ogrzejcie się, spocznijcie i niech dobre duchy będą z wami.

      Hengo się niezgrabnie pochylił.

      – Błogosławieństwo temu domowi! – odezwał się krztusząc. – Niech go choroba omija i smutek.

      To mówiąc na ławie przysiadł, a Wisz ukroiwszy chleba kawałek rozłamał go z nim i do ust podnosząc zjadł, co też i obcy uczynił.

      Trwało to chwilę… gość już był uroczyście przyjęty i pozyskał prawa pewne. Niewiasty się nie ukazywały, ale że na cudzoziemca przez szpary patrzeć musiały, znać było z tego, że szepty i stłumione śmiechy dolatywały do uszu jego.

      – Teraz – odezwał się Hengo po chwili СКАЧАТЬ



<p>38</p>

przyjść do czegoś (daw.) – zdobyć coś, zyskać; tu: jakeście do niej przyszli: jak ją dostaliście. [przypis edytorski]

<p>39</p>

wiedźma – tu: kobieta doświadczona, znająca życie; od wiedzieć: ta, która wie. [przypis edytorski]

<p>40</p>

kołacz – bułka pszenna, białe, delikatne, jedzone często tylko od święta pieczywo. [przypis redakcyjny]

<p>41</p>

tyn – płot z gałęzi a. belek. [przypis redakcyjny]

<p>42</p>

szemrać – rozmawiać półgłosem, szeptać. [przypis edytorski]

<p>43</p>

zawierać – tu: zamykać. [przypis edytorski]

<p>44</p>

tok – podłoga z ubitej gliny; klepisko. [przypis edytorski]

<p>45</p>

dym się dobywał (…) przez nieszczelny dach – jest to opis tzw. kurnej chaty. [przypis edytorski]

<p>46</p>

dzieża – drewniane naczynie do rozczyniania mąki. [przypis redakcyjny]

<p>47</p>

ceber – duże naczynie wykonane z drewnianych deszczułek ułożonych pionowo jedna obok drugiej i spiętych razem dookoła obręczami; w dwóch dłuższych, przeciwległych deszczułkach znajdowały się otwory, przez które przekładano drąg, dzięki czemu naczynie mogły nieść dwie osoby; w cebrach noszono najczęściej wodę. [przypis edytorski]

<p>48</p>

żarna – przyrząd do ręcznego mielenia zboża, złożony z dwóch kamieni: dolnego, nieruchomego, często wgłębionego dla pomieszczenia ziarna oraz górnego, ruchomego, służącego do miażdżenia ziarna na mąkę. [przypis edytorski]

<p>49</p>

bodnia – duża drewniana beczka; od jej nazwy pochodzi określenie zawodu osoby zajmującej się wyrobem takich i podobnych naczyń, bednarza. [przypis redakcyjny]