Название: Kiedy znów będę mały
Автор: Janusz Korczak
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– Zgadujmy, czy pierwszy tramwaj będzie parzysty, czy nie, czy mniejszy niż sto, czy większy.
Już gotowa zabawa.
Żołnierz, więc trzeba spojrzeć, czy ma naszywkę, czy nie, z piechoty czy artylerii.
Mechanik coś majstruje w skrzynce telefonu, robotnicy czyszczą kanał miejski. Zatrzyma się zaraz człowiek, bo może będzie ciekawe.
O wszystkim nowe myśli przychodzą do głowy.
I psów się dużo widziało. Ale ten nos liznął językiem – i znów:
– Psy nie potrzebują chustek do nosa, bo językiem nos przelizują; a ludzie tylko pociągają nosem. I bierze ochota sprobować13.
Sięgam do nosa językiem, a Mundek radzi:
– Nachyl nos palcem.
Ja mówię:
– Palcem to nie sztuka.
A on:
– No, sprobuj.
Przechodzi obok kobieta i mówi:
– Głupie dzieciaki, jęzory powywalali.
Myśmy się zawstydzili, bośmy zapomnieli zupełnie, że ludzie chodzą i patrzą.
Gdyby ta pani wiedziała, o czym rozmawiamy, toby się nie dziwiła, bo to była próba, jak bardzo ludziom chustki do nosa potrzebne, czy psy mają wiele dłuższe języki i jak sobie radzi człowiek bez nosa. Chcieliśmy sprawdzić, a jak kto nie słyszał rozmowy, zdaje mu się, że głupie.
Kiedy jeszcze byłem dorosły, spieszyłem się raz na pociąg. A tu wiatr z kurzem prosto w oczy. Nie wiem, czy walizkę trzymać, czy kapelusz, czy oczy zasłonić. Zły jestem i spieszę się, żeby nie spóźnić, bo bilet trzeba kupić, a może tłok przy kasie.
A tu chłopaki tyłem lecą – trzech było. Śmieją się, że wiatr ich pcha. Też coś tam między sobą mówili. A jeden mi prosto pod nogi. Chciałem się usunąć, a on o walizkę zawadził. Rugnąłem14 go, że wariuje, że ludziom przeszkadza. No tak, ale i ja mu przeszkodziłem. Kto go tam wie, w co się bawili, co sobie myśleli. Może był akurat balonem, okrętem, żaglowcem, a ja ze swoją walizą byłem mu rafą podwodną. Dla mnie wicher – przykrość, dla niego – uciecha. Przeszkadzają sobie dorośli i dzieci: ci tym, a ci tym.
Kiedy pierwszy raz byłem mały, lubiłem z zamkniętymi oczami chodzić po ulicy. Mówię: „Dziesięć kroków przejdę z zamkniętymi oczami”. Jak ulica pusta, zamknę oczy na dwadzieścia kroków i żeby nie wiem co, nie otworzę. Idę z początku zamaszyście, a już potem wolniej, ostrożniej. Nie zawsze się udawało. Raz wpadłem do rynsztoka. Wtedy jeszcze w rynsztokach woda płynęła, teraz jest już kanalizacja, kanały, rury są w ziemi. Więc wpadłem w rynsztok, nogę wywichnąłem – z tydzień mnie bolała. W domu nic nie mówiłem, bo co mówić, kiedy nie zrozumieją? Powiedzą, że po ulicy trzeba chodzić z otwartymi oczami. Przecież to każdy wie, ale raz dla odmiany można sprobować15.
Drugi raz łbem wyrżnąłem o latarnię – guza nabiłem, a dobrze, że czapka trochę ochroniła. Bo niech się tylko da jeden krok krzywo, cały kierunek się zmienia i albo w latarnię, albo w przechodnia. Gdy się wpadnie na kogo, jeden tylko odsunie i nic albo coś wesołego powie. A czasem jak zwierz się obruszy:
– Ślepy jesteś, nie widzisz?
I spojrzy złowrogo, jakby chciał pożreć.
Raz byłem już dużym chłopakiem – z piętnaście lat miałem. Idę, a dwie dziewczynki goniły się – bokiem jakoś leciały – i prosto na mnie. Za późno było wyminąć, więc nachyliłem się, rozstawiłem ręce – i bokiem obie naraz mi wpadły. Spojrzały wystraszone. Jedna miała oczy niebieskie, a druga czarne – roześmiane oczy. Chwilkę je zatrzymałem, żeby złapać równowagę i wyminąć. Jedna krzyknęła „Oj!”, a druga powiedziała „Przepraszam”. Ja powiedziałem „Proszę bardzo”. I obie mi wyfrunęły. Uciekły i odwróciły, i śmieją się, a jedna na jakąś panią wleciała. A ta pchnęła ją, że aż się zatoczyła. Tak ordynarnie.
Przecież dzieci potrzebne są na świecie i właśnie takie, jak są.
Mówię:
– Mundek, chcesz się ścigać z tramwajem?
Staliśmy akurat koło przystanku.
On mówi:
– Dobrze. Kto prędzej: tramwaj czy my. Do rogu.
– Do rogu.
Z początku łatwo, bo tramwaj nie miał rozpędu. Ale potem pędzimy już środkiem ulicy, koło chodnika – gdzie konie; dorożka nam przeszkodziła. Przegraliśmy.
On mówi:
– Ale ja pierwszy!
Ja:
– To nie sztuka, ty miałeś palto rozpięte.
On:
– A kto ci bronił? I ty mogłeś palto do tyłu podwinąć.
Ba, zapomniałem. Tyle lat się z tramwajem nie ścigałem, że wyszedłem z wprawy.
– No, dobrze – mówię – jeszcze raz; i ja się rozepnę.
Ale już nie chce. Mówi, że drą się buty. A ja bym tylko pędził. Cieszę się, że się nie męczę. Bo byłem zasapany i serce mi stukało, ale przystanąłem na chwilę, już wypoczęty. Bo dziecinne zmęczenie nie męczy.
Mówimy, jak się nauczyć wskakiwać do tramwaju. Wcale nie niebezpiecznie, tylko trzeba umieć. Trzeba biec za tramwajem, choćby z daleka. Kiedy się umie, trzeba biec przy tramwaju i ręką dotykać. A potem już sięgać. A dopiero później – ale nie w pełnym biegu, tylko kiedy rusza, wskoczyć i wyskoczyć. W miesiąc można się nauczyć. I lepiej do przyczepnego16, bo jak się nawet przewrócisz, nie wpadniesz pod koła. I trzeba się rozejrzeć, czy z tyłu nie jedzie samochód.
I dorośli też nogi łamią.
Zaczęliśmy mówić o wypadkach.
Powiadam:
– Za moich czasów nie było samochodów.
Spojrzał zdziwiony:
– Jak to nie było?
– No, nie było – mówię ze złością, że mi się wymknęło.
I zatrzymaliśmy się przy słupie z ogłoszeniami.
W СКАЧАТЬ
13
14
15
16