Название: Kiedy znów będę mały
Автор: Janusz Korczak
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
I zaraz pożałowałem.
– Ooo, jaki prawdomówny! Patrzcie, chłopcy, Prawdziwca znalazłem!
Chcę odejść, a on zatrzymuje.
– Poczekaj, czego się tak spieszysz?
Nie puszcza, idzie obok i poszturchuje.
Wziąłem i odepchnąłem. A on jeszcze więcej.
– Tylko się znowu tak nie pchaj, bo to nie twoja szkoła. Myśli, że jak go pani pochwaliła, że zrobił jeden błąd, to mu się już wolno rozbijać.
W pierwszej chwili nawet nie wiedziałem, co wygaduje. Potem dopiero zrozumiałem.
Już podchodzę do drzwi, a on nie puszcza.
– Małe dzidzi – mówi. – Spłakał się dzidziuś. Popłakała się panieneczka.
I brudną łapą chce mnie po twarzy.
Już się zamachnąłem. A on silny, ten Wiśniewski. Ale taki już byłem zły, że wszystko jedno: co będzie, to będzie. Jakby się bójka zaczęła, i on by też dostał.
A teraz pytam się, co by powiedział kierownik, gdyby przypadkiem przechodził i zobaczył. Rozumie się, ja winien. Przecież już raz zwojowałem, teraz znów. Już mnie będzie pamiętał. Niech się potem coś stanie, zaraz będzie mnie podejrzewał.
Bom7 łobuz:
– Już ja ciebie znam. Już ty nie pierwszy raz.
Kiedy byłem nauczycielem, przecież tak samo mówiłem.
Ale na szczęście pani wchodzi do klasy, żeby sprawdzić, czy wyszli.
– Wyjdźcie, chłopcy! Idźcie sobie polatać.
A on, ten bezwstydny, jeszcze się skarży:
– Proszę pani, chciałem wyjść, a on mnie nie puszcza.
Takie poczułem do niego obrzydzenie, że tylko splunąć.
– No, idźcie już, idźcie!
Przymrużył jedno oko, tak jakoś usta wykrzywił i jak błazen, szeroko rozstawiając nogi, wyszedł, a ja za nim.
Na podwórko już nie wychodzę, tylko czekam, żeby się pauza skończyła.
Podchodzi Mundek. Popatrzał chwilę – i cicho:
– Nie chcesz wyjść się pobawić?
Mówię:
– Nie.
Znów postał, popatrzył, czy chcę z nim rozmawiać.
Ten co innego; mówię mu: tak i tak.
– Nie wiem, czy mi przebaczył.
Pomyślał chwilę.
– Musisz się przepytać. W złości tak powiedział. Wejdź do kancelarii – pewnie zapomniał.
I były rysunki.
Pani mówi, żeby każdy rysował, co chce: liść jaki albo zimowy krajobraz, albo co chce.
Biorę ołówek: co by tu narysować?
A nigdy się nie uczyłem. Jak byłem duży, też nie bardzo umiałem. W ogóle za moich czasów niedobre były szkoły. Surowo było i nudno. Nic nie pozwalali. Tak było obco, zimno i duszno, że kiedy się później śniła, zawsze się spocony budziłem i zawsze szczęśliwy, że sen, a nie prawda.
– Nie zacząłeś jeszcze? – pyta się pani.
– Myślę, jak zacząć.
A pani od rysunków ma jasne włosy i miły uśmiech. Spojrzała mi w oczy i powiada:
– No, myśl sobie, może co ładnego wymyślisz.
I sam nie wiem dlaczego, ale powiedziałem:
– Narysuję szkołę, jaka była dawniej.
– A ty skąd wiesz, jaka była?
– Ojciec mi opowiadał.
Musiałem skłamać przecież.
– Dobrze – mówi pani – to będzie bardzo ciekawe.
Myślę:
„Uda się czy nie uda? Przecież chłopaki też niewielcy malarze”.
Rysuję niezgrabnie, ale nic – najwyżej będą się śmieli. Niech się śmieją.
Są obrazy, które się składają z trzech: jeden we środku, a dwa po bokach. Każdy inny, ale stanowią całość. Nazywa się tryptyk taki obraz.
Podzieliłem stronicę na trzy części. Na środku narysowałem pauzę. Jak chłopcy się gonią, a jeden coś zbroił, bo nauczyciel rwie go za ucho, a on się wyrywa i płacze. A ten go trzyma za ucho i taką jakby szpicrutą wali po plecach. Chłopak nogę podniósł w górę, zupełnie jakby wisiał w powietrzu. A inni patrzą: głowy pospuszczali, nic nie mówią, bo się boją.
To było we8 środku.
Na prawo narysowałem klasę: jak nauczyciel daje linią łapy9. Tylko jeden lizuch10 z pierwszej ławki się śmieje, a innym żal.
A na lewo dają już prawdziwe rózgi. Chłopiec leży na ławce, woźny trzyma za nogi. A nauczyciel kaligrafii, z brodą, podniósł rękę do góry i rózgę. Taki mroczny, jakby więzienny obraz. Takie ciemne tło dałem.
Na górze napisałem: „Tryptyk – dawna szkoła”.
Jak miałem osiem lat, ja do tej szkoły chodziłem. To była moja pierwsza szkoła początkowa11, nazywała się – przygotowawcza.
Pamiętam, jeden chłopiec dostał wtedy rózgi. Nauczyciel kaligrafii go bił. Tylko nie wiem, czy nauczyciel nazywał się Koch, a uczeń Nowacki, czy uczeń Koch, nauczyciel Nowacki.
Strasznie się wtedy bałem. Tak mi się jakby zdawało, że jak jemu skończą, to mogą mnie złapać. I wstydziłem się okropnie, bo go bili na goło. Wszystko mu poodpinali. I przy całej klasie, zamiast kaligrafii.
Brzydziłem się potem chłopca i nauczyciela. A potem, jak się tylko ktoś gniewał albo krzyknął, zaraz czekałem, że będą bili.
Ten Koch czy Nowacki nie był porządny. Kiedy był porządkowy, zamiast gąbkę zamoczyć pod studnią, wziął i na nią narobił. A potem jeszcze się chwalił, rozpowiedział wszystkim.
Nauczyciel СКАЧАТЬ
7
8
9
10
11