Kiedy znów będę mały. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak страница 6

Название: Kiedy znów będę mały

Автор: Janusz Korczak

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ chcesz, to sam sobie kłam – mówię.

      I zaraz pożałowałem.

      – Ooo, jaki prawdomówny! Patrzcie, chłopcy, Prawdziwca znalazłem!

      Chcę odejść, a on zatrzymuje.

      – Poczekaj, czego się tak spieszysz?

      Nie puszcza, idzie obok i poszturchuje.

      Wziąłem i odepchnąłem. A on jeszcze więcej.

      – Tylko się znowu tak nie pchaj, bo to nie twoja szkoła. Myśli, że jak go pani pochwaliła, że zrobił jeden błąd, to mu się już wolno rozbijać.

      W pierwszej chwili nawet nie wiedziałem, co wygaduje. Potem dopiero zrozumiałem.

      Już podchodzę do drzwi, a on nie puszcza.

      – Małe dzidzi – mówi. – Spłakał się dzidziuś. Popłakała się panieneczka.

      I brudną łapą chce mnie po twarzy.

      Już się zamachnąłem. A on silny, ten Wiśniewski. Ale taki już byłem zły, że wszystko jedno: co będzie, to będzie. Jakby się bójka zaczęła, i on by też dostał.

      A teraz pytam się, co by powiedział kierownik, gdyby przypadkiem przechodził i zobaczył. Rozumie się, ja winien. Przecież już raz zwojowałem, teraz znów. Już mnie będzie pamiętał. Niech się potem coś stanie, zaraz będzie mnie podejrzewał.

      Bom7 łobuz:

      – Już ja ciebie znam. Już ty nie pierwszy raz.

      Kiedy byłem nauczycielem, przecież tak samo mówiłem.

      Ale na szczęście pani wchodzi do klasy, żeby sprawdzić, czy wyszli.

      – Wyjdźcie, chłopcy! Idźcie sobie polatać.

      A on, ten bezwstydny, jeszcze się skarży:

      – Proszę pani, chciałem wyjść, a on mnie nie puszcza.

      Takie poczułem do niego obrzydzenie, że tylko splunąć.

      – No, idźcie już, idźcie!

      Przymrużył jedno oko, tak jakoś usta wykrzywił i jak błazen, szeroko rozstawiając nogi, wyszedł, a ja za nim.

      Na podwórko już nie wychodzę, tylko czekam, żeby się pauza skończyła.

      Podchodzi Mundek. Popatrzał chwilę – i cicho:

      – Nie chcesz wyjść się pobawić?

      Mówię:

      – Nie.

      Znów postał, popatrzył, czy chcę z nim rozmawiać.

      Ten co innego; mówię mu: tak i tak.

      – Nie wiem, czy mi przebaczył.

      Pomyślał chwilę.

      – Musisz się przepytać. W złości tak powiedział. Wejdź do kancelarii – pewnie zapomniał.

      I były rysunki.

      Pani mówi, żeby każdy rysował, co chce: liść jaki albo zimowy krajobraz, albo co chce.

      Biorę ołówek: co by tu narysować?

      A nigdy się nie uczyłem. Jak byłem duży, też nie bardzo umiałem. W ogóle za moich czasów niedobre były szkoły. Surowo było i nudno. Nic nie pozwalali. Tak było obco, zimno i duszno, że kiedy się później śniła, zawsze się spocony budziłem i zawsze szczęśliwy, że sen, a nie prawda.

      – Nie zacząłeś jeszcze? – pyta się pani.

      – Myślę, jak zacząć.

      A pani od rysunków ma jasne włosy i miły uśmiech. Spojrzała mi w oczy i powiada:

      – No, myśl sobie, może co ładnego wymyślisz.

      I sam nie wiem dlaczego, ale powiedziałem:

      – Narysuję szkołę, jaka była dawniej.

      – A ty skąd wiesz, jaka była?

      – Ojciec mi opowiadał.

      Musiałem skłamać przecież.

      – Dobrze – mówi pani – to będzie bardzo ciekawe.

      Myślę:

      „Uda się czy nie uda? Przecież chłopaki też niewielcy malarze”.

      Rysuję niezgrabnie, ale nic – najwyżej będą się śmieli. Niech się śmieją.

      Są obrazy, które się składają z trzech: jeden we środku, a dwa po bokach. Każdy inny, ale stanowią całość. Nazywa się tryptyk taki obraz.

      Podzieliłem stronicę na trzy części. Na środku narysowałem pauzę. Jak chłopcy się gonią, a jeden coś zbroił, bo nauczyciel rwie go za ucho, a on się wyrywa i płacze. A ten go trzyma za ucho i taką jakby szpicrutą wali po plecach. Chłopak nogę podniósł w górę, zupełnie jakby wisiał w powietrzu. A inni patrzą: głowy pospuszczali, nic nie mówią, bo się boją.

      To było we8 środku.

      Na prawo narysowałem klasę: jak nauczyciel daje linią łapy9. Tylko jeden lizuch10 z pierwszej ławki się śmieje, a innym żal.

      A na lewo dają już prawdziwe rózgi. Chłopiec leży na ławce, woźny trzyma za nogi. A nauczyciel kaligrafii, z brodą, podniósł rękę do góry i rózgę. Taki mroczny, jakby więzienny obraz. Takie ciemne tło dałem.

      Na górze napisałem: „Tryptyk – dawna szkoła”.

      Jak miałem osiem lat, ja do tej szkoły chodziłem. To była moja pierwsza szkoła początkowa11, nazywała się – przygotowawcza.

      Pamiętam, jeden chłopiec dostał wtedy rózgi. Nauczyciel kaligrafii go bił. Tylko nie wiem, czy nauczyciel nazywał się Koch, a uczeń Nowacki, czy uczeń Koch, nauczyciel Nowacki.

      Strasznie się wtedy bałem. Tak mi się jakby zdawało, że jak jemu skończą, to mogą mnie złapać. I wstydziłem się okropnie, bo go bili na goło. Wszystko mu poodpinali. I przy całej klasie, zamiast kaligrafii.

      Brzydziłem się potem chłopca i nauczyciela. A potem, jak się tylko ktoś gniewał albo krzyknął, zaraz czekałem, że będą bili.

      Ten Koch czy Nowacki nie był porządny. Kiedy był porządkowy, zamiast gąbkę zamoczyć pod studnią, wziął i na nią narobił. A potem jeszcze się chwalił, rozpowiedział wszystkim.

      Nauczyciel СКАЧАТЬ



<p>7</p>

bom łobuz – dziś: bo jestem łobuzem. [przypis edytorski]

<p>8</p>

we środku (reg. pot.) – dziś popr.: w środku. [przypis edytorski]

<p>9</p>

dawać linią łapy – bić linijką w dłonie, kara stosowana dawniej w szkole. [przypis edytorski]

<p>10</p>

lizuch a. lizus (pot.) – ktoś, kto się „podlizuje”, czyli jest przesadnie miły wobec nauczycieli i innych osób, które mają nad nim władzę, od których zależy. [przypis edytorski]

<p>11</p>

szkoła początkowa – dziś używana nazwa: szkoła podstawowa. [przypis edytorski]