Название: Diuna
Автор: Frank Herbert
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887533
isbn:
– z Księgi o Muad’Dibie pióra księżnej Irulany
Częściowo skryty w cieniu globus plastyczny wirował popychany migocącą od pierścieni pulchną dłonią. Globus tkwił na zmiennokształtnym stojaku pod jedną ze ścian pozbawionego okien pokoju, którego pozostałe ściany stanowiły różnobarwną mozaikę rulonów, księgofilmów, taśm oraz szpul. Pomieszczenie rozjaśniało światło ze złotych kul wiszących w przenośnych polach dryfowych.
Pośrodku pokoju stało elipsoidalne biurko o zielonkaworóżowym blacie ze skamieniałego drzewa elakka. Otaczały je stałokształtne fotele dryfowe, z których dwa były zajęte. W jednym siedział ciemnowłosy, mniej więcej szesnastoletni młodzieniec o okrągłej twarzy i ponurym spojrzeniu. W drugim smukły, niewysoki mężczyzna o zniewieściałych rysach. Zarówno młodzieniec, jak i mężczyzna patrzyli na globus i na prawie schowanego za nim gospodarza.
Zza globusa dobiegł chichot. Chichot przeszedł w basowy głos, który zahuczał:
– Oto i ona, Piterze: największa pułapka w historii ludzkości. I książę w nią wpadnie. Czyż nie jest wspaniałe to, co robię ja, baron Vladimir Harkonnen?
– Z całą pewnością, baronie – powiedział mężczyzna melodyjnym tenorem.
Pulchna dłoń spoczęła na globusie, wstrzymując jego obrót. Teraz wszystkie oczy w pokoju skupiły się na nieruchomej powierzchni i spostrzegły, że jest to rodzaj globusa wykonywanego dla bogatych kolekcjonerów lub gubernatorów planet Imperium. Nosił znamię imperialnego rękodzieła. Linie południków i równoleżników sporządzono z cieniutkiego jak włos platynowego drutu. Czapy polarne wyłożone były wspaniałymi mlecznymi diamentami.
Pulchna dłoń przesunęła się, wodząc po detalach powierzchni.
– Proszę was, obserwujcie – zahuczał bas. – Obserwuj uważnie, Piterze, i ty też, mój kochany Feydzie-Rautho. Od sześćdziesiątego stopnia szerokości północnej po siedemdziesiąty południowej… jakie rozkoszne zmarszczki. A ich barwa… Czyż nie przywodzi wam na myśl słodkich karmelków? I nigdzie nie ujrzycie błękitu jezior, rzek ani mórz. A te urocze czapy polarne… jakże malusieńkie. Czyż ktoś mógłby się pomylić co do tego miejsca? Arrakis! Zaiste unikalna. Wspaniałe tło dla unikalnego zwycięstwa.
Uśmiech zaigrał na ustach Pitera.
– I pomyśleć, baronie, że Padyszach Imperator wierzy, że oddał księciu twą przyprawową planetę. Ależ to żałosne.
– Bezsensowna uwaga – zahuczał baron. – Mówisz to, by skonfundować małoletniego Feyda-Rauthę, a nie widzę potrzeby konfundowania mojego bratanka.
Młodzieniec o ponurej twarzy poprawił się w fotelu i wygładził fałdę na swych czarnych trykotach. Wyprostował się, usłyszawszy dyskretne pukanie do drzwi za swoimi plecami.
Piter odkleił się od fotela, podszedł do drzwi i uchylił je na tyle tylko, by przez szparę przejąć tuleję pocztową. Zamknął drzwi, rozwinął rulon i przebiegł go wzrokiem. Zachichotał. Raz i drugi.
– No i co? – zapytał Vladimir.
– Głupiec odpowiedział nam, baronie!
– A kiedy to Atryda przepuścił okazję do wielkopańskiego gestu? Co pisze?
– Jest w najwyższym stopniu ordynarny, baronie. Zwraca się do ciebie per „Harkonnen”, żadnych Sire et Cher Cousin, żadnych tytułów, nic.
– To dobre nazwisko – odburknął baron, którego głos zdradzał niecierpliwość. – Więc co pisze drogi Leto?
– Pisze: „Odrzucam propozycję spotkania. Wielekroć doznałem twojej zdrady, co dla nikogo nie jest tajemnicą”.
– I? – ponaglił Vladimir.
– Pisze też: „Są jeszcze w Imperium wyznawcy sztuki kanly”. Podpisał: „Leto, książę na Arrakis”. – Wybuchnął śmiechem. – Na Arrakis! O rany! A to ci heca.
– Cicho bądź, Piterze – powiedział baron i śmiech umilkł gwałtownie. – A więc kanly? – spytał. – Wendeta, co? I używa tego pięknego, starego, mającego tak bogatą tradycję słowa, by nie było wątpliwości, o co mu chodzi.
– Wyciągnąłeś dłoń do zgody – rzekł Piter. – Formy zostały dochowane.
– Za dużo mówisz jak na mentata, Piterze – powiedział baron. „Muszę się go szybko pozbyć – pomyślał. – Jak na swoją użyteczność żyje już za długo”.
Spojrzał przez pokój na swego mentata i asasyna, dostrzegając cechę przez większość ludzi zauważaną od pierwszego wejrzenia: oczy – ocienione szczeliny błękitu w błękicie, zupełnie pozbawione białek.
Uśmiech wykwitł na twarzy Pitera. Przypominała maskę z grymasem pod owymi oczami jak dziury.
– Ależ baronie! Świat nie widział piękniejszej zemsty. Nie można przymykać oczu na plan najbardziej wyrafinowanej intrygi: zmusić Leto do zamiany Kaladanu na Diunę. I to bez pozostawienia mu wyboru, bo tak rozkazuje Imperator. Ależ z ciebie żartowniś, baronie!
– Gęba ci się nie zamyka, Piterze. – Głos Vladimira był zimny.
– Ale jestem szczęśliwy, baronie. Podczas gdy ty… ty jesteś po prostu zazdrosny.
– Piterze!
– Aha, baronie! Czyż to nie godne ubolewania, że sam nie byłeś w stanie wymyślić tej wybornej intrygi?
– Któregoś dnia każę cię udusić, Piterze.
– Ależ niewątpliwie, baronie. Enfin! Ale dobry uczynek nigdy nie pójdzie na marne, co?
– Naćpałeś się verity lub semuty, Piterze?
– Baron jest zaskoczony, ilekroć ktoś mówi prawdę nie ze strachu – powiedział asasyn. Jego ściągnięta twarz przypominała karykaturalną maskę zamyślenia. – Ach, ach! Ale widzisz, baronie, jako mentat wiem, kiedy wyślesz do mnie kata. Będziesz zwlekał dopóty, dopóki jestem przydatny. Wcześniejszy ruch byłby marnotrawstwem, a ja jestem wciąż bardzo pożyteczny. Wiem, czego się nauczyłeś na tej cudownej Arrakis: nie marnować niczego. Nieprawdaż, baronie?
Vladimir nie spuszczał wzroku z Pitera.
Feyd-Rautha wiercił się w fotelu. „Zwaśnieni durnie! – myślał. – Stryj nie potrafi otworzyć ust do swego mentata, żeby nie wywołać awantury. Czy im się wydaje, że nie mam nic lepszego do roboty, niż wysłuchiwać ich kłótni?”
– Feydzie – rzekł baron – zapraszając cię tu, przykazałem ci, żebyś słuchał i się uczył. Uczysz się?
– Tak, stryju. – Głos młodzieńca był przezornie służalczy.
СКАЧАТЬ