Hrabia Monte Christo. Александр Дюма-сын
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabia Monte Christo - Александр Дюма-сын страница 4

Название: Hrabia Monte Christo

Автор: Александр Дюма-сын

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ojcze kochany!

      Starzec krzyknął i odwrócił się nagle, a zobaczywszy syna, osunął się w jego objęcia drżący i blady.

      – Co ci, ojcze? – zawołał młodzieniec zatrwożony. – Czyś chory?

      – Nie, nie, mój kochany Edmundzie, mój synu, moje dziecię, ale nie spodziewałem się ciebie… To radość, wzruszenie, żem cię zobaczył tak niespodziewanie. Ach! Boże wielki, zdaje mi się, że umrę…

      – Ale uspokój się, ojcze, przyjdź do siebie, to ja, naprawdę ja! Mówi się, że radość nikomu nie może zaszkodzić, to dlatego tu wszedłem bez uprzedzenia. No, ojcze kochany, uśmiechnij się i nie patrz takim obłąkanym wzrokiem. Wróciłem i od tej pory będziemy żyć razem szczęśliwi.

      – Ach, cudownie, mój chłopcze – odrzekł starzec. – Ale jakoż to będziemy żyć w szczęściu? Nie opuścisz mnie już więcej? Powiedz, jakież to szczęście?

      – Oby mi przebaczył Bóg Wszechmocny, że cieszę się szczęściem okupionym żałobą innej rodziny, ale ten sam Bóg mi świadkiem, że nie pragnąłem tego. Ot, samo przyszło i nie mogę go odtrącić. Umarł dzielny kapitan Leclère, ojcze, a ja, za wstawiennictwem pana Morrela obejmę najprawdopodobniej jego miejsce… Ojcze, rozumiesz? Być kapitanem w dwudziestym roku życia! Mieć sto ludwików pensji i udział w dochodach! Czyż marynarz tak biedny jak ja mógł kiedykolwiek spodziewać się takiego losu?

      – Prawda to, syneczku, prawda – rzekł starzec. – To rzeczywiście wspaniała odmiana.

      – Chciałbym za pierwsze pieniądze, które odbiorę, urządzić ci mały domek z ogródkiem, żebyś sobie sadził swoje powoje, nasturcje i kapryfolium… Ale cóż ci jest, mój ojcze? Wyglądasz, jakby ci słabo było?

      – Bądź spokojny, to przejdzie.

      Starcowi zabrakło jednak sił i zachwiał się.

      – Dalibóg – zawołał młodzieniec. – Wypij szklankę wina, to cię pokrzepi. Gdzie chowasz wino?

      – Dziękuję ci, nie szukaj, nie chcę – odrzekł starzec, usiłując powstrzymać syna.

      – Ależ tak, pozwól mi, pokaż tylko, gdzie jest.

      I jął otwierać szafy.

      – Próżno szukasz – wyszeptał starzec – wina nie ma.

      – Jak to? Nie masz wina? – zawołał Edmund, blednąc i wpatrując się to w zapadłe i blade niczym wosk policzki ojca, to w puste szafy. – Jak to, nie ma ani kropli? Czy ci zabrakło pieniędzy?

      – Nic, nic mi już nie brakuje, mam wszystko, bo mam ciebie, mój synu.

      – Przecież trzy miesiące temu, przed wyjazdem, zostawiłem ci 200 franków – wyjąkał młodzieniec, ocierając pot z czoła.

      – Tak, to prawda, Edmundzie. Zapomniałeś jednak, odjeżdżając, zapłacić małego długu sąsiadowi Caderousse. Upomniał się o niego, dodając, że jeśli nie zapłacę, uda się do pana Morrela. Pojmujesz więc, że z obawy, aby ci to nie zaszkodziło, zapłaciłem, cóżem miał zrobić?

      – Ach, mój Boże, byłem mu winien 140 franków – zawołał Dantès – i mając wszystkiego 200 franków, które ci zostawiłem, oddałeś 140?

      Starzec skinął głową.

      – Tym sposobem, mając tylko 60 franków, żyłeś przez trzy miesiące – wyszeptał Dantès.

      – Wszak wiesz, jak mało potrzebuję – odrzekł starzec.

      – Ach, Boże, Boże! Ojcze, daruj mi, przebacz – rzucając się do nóg ojca, zawołał Dantès.

      – Cóż ty wyprawiasz?

      – Ach! Rozdarłeś mi serce.

      – Nic to, przecie jesteś tu, ze mną – rzekł starzec, uśmiechając się łagodnie. – Teraz możemy o tym zapomnieć, bo wszystko dobrze się skończyło.

      – Tak, jestem przy tobie – rzekł młodzieniec. – Jestem przy tobie i mam przed sobą piękną przyszłość, i nawet trochę pieniędzy. Patrz, ojcze, masz, weź je i poślij prędko kogoś po wszystko, czego ci trzeba.

      To mówiąc, wysypał na stół z kieszeni ze dwanaście ludwików, sześć złotych pięciofrankówek i trochę drobnych monet.

      Twarz starca rozjaśniła się.

      – I czyjeż to? – spytał.

      – Ależ moje!… twoje!… nasze!… Weź, każ kupić żywności, bądź szczęśliwy, jutro znajdzie się ich więcej.

      – Powoli, powoli – rzekł starzec i łagodny uśmiech ukazał mu się na twarzy. – Jeśli pozwolisz, będę się ostrożnie obchodził z twoją kiesą. Gdyby zobaczono, że tak wiele naraz rzeczy kupuję, powiedziano by niezawodnie, że musiałem czekać z kupnem na twój powrót…

      – Rób więc, jak chcesz, ojcze. Przede wszystkim jednak przyjmij sobie służącą, nie chcę dłużej, żebyś tu sam tak żył. Mam w skrzyneczce na dnie statku trochę przemyconej kawy i wybornego tytoniu – jutro ci przyniosę. Ale pst! ktoś nadchodzi!

      – To Caderousse, musiał się już dowiedzieć, żeś przyjechał i przychodzi zapewne pogratulować ci szczęśliwego powrotu.

      – Doskonale! Znowu człowiek, który co innego ma na ustach, a co innego w sercu – szepnął Edmund – ale mniejsza o to, wszak to nasz sąsiad, który nam kiedyś pomógł w potrzebie, trzeba go dobrze przyjąć.

      Istotnie, kiedy Edmund kończył z cicha mówić te słowa, w drzwiach wiodących na schody ukazała się czarniawa i brodata twarz Caderousse'a. Był to człowiek mniej więcej dwudziestopięcioletni i trudnił się krawiectwem; trzymał właśnie w ręku kawał sukna, który zamierzał skroić na klapę surduta.

      – Ejże, wróciłeś więc, Edmundzie? – zawołał z czysto marsylskim akcentem, ukazując w szerokim uśmiechu zęby białe niby kość słoniowa.

      – Jak widzisz, sąsiedzie, i gotów jestem ci usłużyć, w czym rozkażesz – rzekł Dantès, niezręcznie ukrywając pod pozorami uprzejmości wyraźną niechęć.

      – Dziękuję, dziękuję! Chwała Bogu, nic mi nie trzeba, a za to inni czasem potrzebują czegoś ode mnie.

      Dantès drgnął, a Caderousse ciągnął dalej.

      – Nie odnoszę tego do ciebie, mój kawalerze; pożyczyłem ci pieniądze, tyś mi oddał; to się zdarza między dobrymi sąsiadami, a my jesteśmy kwita.

      – Nigdy nie jesteśmy skwitowani wobec tych, którzy nam wyświadczają przysługę, bo jeśli nawet przestaliśmy być im dłużni pieniądze, należy im się jeszcze wdzięczność.

      – Po co tu o tym gadać? Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Ot, pomówmy lepiej o twej podróży. Wybrałem się właśnie do portu, aby zaopatrzyć СКАЧАТЬ