Uratuj mnie. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uratuj mnie - Guillaume Musso страница 4

Название: Uratuj mnie

Автор: Guillaume Musso

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8215-065-0

isbn:

СКАЧАТЬ pierwszy rok opiekowała się dziećmi i miała dużo wolnego czasu, który wykorzystała na naukę angielskiego, nabranie poprawnego akcentu i uczęszczanie na zajęcia aktorskie. Ale wszystkie przesłuchania, przez które przeszła, zakończyły się jedynie propozycjami niewielkich ról w sztukach eksperymentalnych lub awangardowych wystawianych w maleńkich teatrach, na strychach i w salkach parafialnych.

      Potem imała się różnych zajęć: pracowała jako kasjerka na pół etatu w małym supermarkecie, sprzątaczka w obskurnym hotelu na Amsterdam Avenue, kelnerka w kawiarni.

      Miesiąc temu postanowiła wrócić do Francji. Colleen miała się niedługo wyprowadzić i zamieszkać z przyjacielem, a jej zabrakło odwagi i chęci, by poszukać nowej współlokatorki. Tak więc nadszedł czas, aby pogodzić się z porażką. Prowadziła ryzykowną grę i przegrała. Przez jakiś czas myślała, że jest sprytniejsza od innych, i nic sobie nie robiła z pułapek rutyny i zobowiązań. Dziś jednak czuła się zupełnie zagubiona, zdezorientowana i bez pomysłów. Poza tym skończyły się oszczędności, a wiza dziewczyny au pair wygasła już dawno temu, co stawiało ją w sytuacji cudzoziemki przebywającej na terenie Stanów nielegalnie.

      Samolot do Paryża odlatuje pojutrze, oczywiście jeśli pozwoli na to pogoda.

      Dalej, mała! I przestań się nad sobą litować!

      Z trudem wstała z parapetu i powędrowała w stronę łazienki. Zrzuciła koc, następnie bieliznę i wskoczyła do kabiny prysznicowej.

      – Aaaaa! – wrzasnęła, czując na plecach lodowaty strumień.

      Colleen kąpała się pierwsza i nie zostawiła ani kropli gorącej wody.

      Niezbyt to miłe, pomyślała Juliette.

      Mycie się w zimnej wodzie było wprawdzie torturą, ale niezdolna do chowania urazy, szybko znalazła usprawiedliwienie dla przyjaciółki: Colleen kończyła wspaniałe studia prawnicze i tego dnia szła na spotkanie w sprawie pracy do znanej w mieście kancelarii.

      Choć Juliette nie miała skłonności do narcyzmu, tego ranka stała przed lustrem trochę dłużej niż zwykle. Coraz częściej dręczyło ją pytanie: Czy jestem jeszcze młoda?

      Skończyła właśnie dwadzieścia osiem lat. Oczywiście, że jest jeszcze młoda, ale musiała przyznać, że to nie to samo co mieć dwadzieścia lat.

      Susząc włosy, podeszła do lustra, przyjrzała się swojej twarzy i w kącikach oczu zauważyła drobniutkie zmarszczki.

      Zawód aktorki, wystarczająco trudny dla mężczyzn, był jeszcze trudniejszy dla kobiet: one nie mogły pozwolić sobie na najmniejszą niedoskonałość w wyglądzie, podczas gdy mężczyznom dodawała ona uroku i charakteru, co zawsze ją denerwowało.

      Zrobiła krok w tył. Jej piersi były nadal bardzo ładne, choć może nie trzymały się tak wysoko jak dwa lata temu.

      Ależ skąd! Tak ci się tylko wydaje.

      *

      Juliette nigdy nie miała zamiaru poddawać swojego ciała jakimkolwiek zabiegom „ulepszającym”: wzmacniać uśmiech kolagenem, zacierać zmarszczki na czole zastrzykami z botuliny, poprawiać kształt kości policzkowych, fundować sobie dołek w brodzie lub nowy biust… Jeśli ktoś uznał to za naiwność, trudno. Ona wolała siebie taką, jaką była: naturalną, wrażliwą i marzycielską.

      Prawdziwy problem polegał na tym, że straciła pewność siebie. Stopniowo musiała porzucić wszystkie nadzieje: że zostanie aktorką, że spotka wielką miłość. Jeszcze trzy lata temu myślała, że wszystko jest możliwe; może być Julią Roberts albo Juliette Binoche. Potem zmęczyła ją codzienność. Wszystkie zarobione pieniądze pakowała w czynsz. Nie pamiętała już, kiedy kupiła sobie jakąś kieckę, a jadała najczęściej ravioli z puszki i makaron.

      Nie stała się ani Julią Roberts, ani Juliette Binoche. Za pięć dolarów za godzinę serwowała cappuccino w kawiarni, a ponieważ nie wystarczało to na opłaty za mieszkanie, w weekendy imała się różnych innych zajęć.

      W myślach nadal pytała lusterko: Czy mogę jeszcze kogoś oczarować? Wzbudzić w kimś pożądanie?

      Bez wątpienia – ale jak długo jeszcze?

      Patrząc sobie prosto w oczy, rzuciła na głos ostrzeżenie:

      – Niedługo przyjdzie taki dzień, że żaden mężczyzna się za tobą nie obejrzy…

      Póki co, ubieraj się szybko, jeśli nie chcesz się spóźnić.

      Wciągnęła rajstopy i dwie pary skarpetek, czarne dżinsy, koszulę w paski, gruby sweter i blezer z supełkowej włóczki.

      Rzuciła okiem na zegar i wpadła w panikę, widząc, która jest godzina. Lepiej się pospieszyć. Szef nie jest taki słodki, i nawet jeśli to ostatni dzień jej pracy, niepogoda nie może usprawiedliwić spóźnienia.

      Zbiegła ze schodów, łapiąc z wieszaka czapkę i szalik i zatrzaskując za sobą drzwi tak, by nie zgilotynować nimi kota, nieustraszonego Jeana-Camille’a, który zwabiony zapachem śniegu, wystawił nos na zewnątrz.

      Kiedy z kolei ona wystawiła na dwór swój nos, omiótł ją lodowaty podmuch. Nigdy jeszcze nie widziała tak spokojnego Nowego Jorku.

      W ciągu paru godzin Manhattan zamienił się w gigantyczną stację sportów zimowych. Śnieg nadawał ulicom metropolii widmowy wygląd i paraliżował ruch. Na chodnikach i skrzyżowaniach utworzyły się wielkie zaspy. Po ulicach, zazwyczaj hałaśliwych i zatłoczonych, posuwały się tylko terenowe samochody z napędem na cztery koła, kilka żółtych taksówek i nieliczni przechodnie, opatuleni, jakby wybierali się na narty.

      Odnajdując na moment zapach dzieciństwa, Juliette otworzyła usta i złapała w nie parę płatków śniegu. O mało nie upadła i dla utrzymania równowagi rozpostarła szeroko ramiona. Na szczęście stacja metra była niedaleko. Wystarczy uważać, żeby się nie pośliz…

      Za późno. Zanim zdążyła dokończyć, runęła jak długa i zaryła nosem w śnieg.

      Obok przeszli dwaj studenci, nie udzielając jej pomocy i śmiejąc się złośliwie. Juliette poczuła się upokorzona i była bliska płaczu.

      Zdecydowanie ten dzień nie zaczął się najlepiej.

      2

      A my nadal jesteśmy ze sobą złączeni,

      Ona na wpół żywa, a ja na wpół martwy.

      Victor Hugo

      Parę kilometrów stąd, trochę dalej na południe, potężny landrover przejeżdżał przez opustoszały parking przy cmentarzu na Brooklyn Hill.

      Plastikowa karta umieszczona w narożniku przedniej szyby pojazdu zawierała informację o nazwisku i zawodzie właściciela:

      Doktor Sam Galloway

      szpital Świętego Mateusza

      Nowy СКАЧАТЬ