Название: Czternaście dni Honoraty
Автор: Elżbieta Wojnarowska
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-66503-39-7
isbn:
Na razie czuła niepokój. Mijany pejzaż był jej znany, ale nagle wydał jej się nawet zbyt znany. Przecież nie jechała tędy od wielu lat, a miała wrażenie, jakby jechała tędy zaledwie wczoraj.
Czuła się jak pianista, który tak długo ćwiczy utwór, aż w końcu gra go z pamięci, nawet nie myśląc o nutach. Utwór tak wrasta w pianistę, że staje się częścią jego umysłu, niemal nim samym. Gra nabiera emocji grającego, a jego interpretacja staje się jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna. I choć wykonawca autorem utworu nie jest, to jednak w jakimś sensie tworzy go na nowo, poprzez siebie.
Czy Honorata tworzy na nowo swoje dzieciństwo i młodość? Na nowo je interpretuje? Kto wie, ale miała wrażenie, że jej umysł jest kompletnie zamulony zapachami idącymi z pól.
– Ona jednak coś tu musiała rozsypać… – wkurzyła się znowu na córkę.
Potem, jak już się to wszystko skończy, Franka, zaprzeczając jej podejrzeniom, będzie się dziwić i pytać: „Ale jak to? Dlaczego? Jak mogłaś się w to wplątać? Nie przeczuwałaś? Niczego nie przewidziałaś?”. „No, nie, właśnie nie” – odpowie jej Honorata zdumiona.
Nie. Nie miała pojęcia, w co się pakuje. I że w ogóle do czegokolwiek dojdzie.
Tymczasem jechała Drogą Swarzędzką. Autem, 60 km na godzinę. Zachmurzyło się porządnie. Honorata spojrzała parę razy z niechęcią na niskie, ciemne chmury, z których miało lada moment lunąć. I być może zacząć walić piorunami, bo już słychać było nadciągające głuche pomruki zbliżającej się burzy.
Honorata nienawidziła burzy. I bała się piorunów. Jak jej były pies. Pies zniknął, już wylądował w mrokach jej pamięci, a teraz znów się pojawił, jęcząc i wyjąc głośno ze strachu, przyprawiał Honoratę o gęsią skórę. Pociemniało na dobre. I rozpadało się na dobre. Rzęsiście. Światło reflektorów ślizgało się beznamiętnie po mokrym asfalcie. Droga nagle stała się nieprzyjemnie smętna i nużąca. A miało być tak pięknie – zirytowała się w duchu Honorata.
Wkrótce zjechała na Drogę Chłapowską. Ale musiała zwolnić. Fale, wręcz potoki wody, rozbryzgiwały się o przednią szybę, wprawiając Honoratę we wściekłość, z trudem tłumioną.
To ma być jej relaks? Przez jakiegoś Ziemka wpakowała się prosto w burzę, czego tak bardzo nie znosiła. Zupełnie jak jej były pies.
Włączyła wycieraczki. Rozjeżdżały wciąż zalewaną strugami przednią szybę. Ale nie na wiele to się zdało. Widoczność była kiepska.
Honorata jeszcze bardziej zwolniła, klnąc głośno. Jechała wolno, prawie się tocząc. Co chwilę mrok rozjaśniała seria błyskawic, niczym wystrzały z karabinu maszynowego.
Wyminął ją jadący szybciej samochód.
Było to nowe, czarne BMW. Po chwili zniknęło jej z pola widzenia i rozmazało się w deszczowym zmierzchu…
Honorata jechała jeszcze jakiś czas w koszmarnej ciemności. Straciła rachubę, ile to mogło trwać, parę minut, a może pół godziny? Gdzieś górą wciąż przetaczały się grzmoty. Wtem jej światła oświetliły wrak czarnego BMW rozbitego o drzewo. Zatrzymała swój samochód. Na poboczu obok rozbitego auta siedziało dwóch mężczyzn.
Honorata wyskoczyła z samochodu, narzuciła na głowę żakiet i brnąc w ulewnym deszczu, dobiegła do mężczyzn.
– Panowie są ranni? – Pochyliła się nad siedzącymi.
Byli najwyraźniej w szoku.
Jeden siedział nieruchomo, patrzył przed siebie niewidzącymi oczami, drugi trząsł się, miał rozbiegane oczy i rozedrgane dłonie. Ten pierwszy w końcu podniósł oczy na Honoratę.
– Nie – powiedział wolno i wyraźnie. – Nic nam nie jest.
– Dzwonili panowie po pomoc drogową i na policję? – Honorata dopytywała się nerwowo, nie widząc w ich rękach telefonu.
– Nie – poinformował ją znowu ten pierwszy.
Drugi miał tak przerażony wyraz twarzy, że nie mógł wykrztusić słowa.
Honorata, wciąż z mokrym żakietem na głowie, podeszła do rozbitego BMW i zajrzała do środka.
Na przednim siedzeniu, obok fotela kierowcy, leżała nieprzytomna kobieta z zakrwawioną głową. Wydawało się, że nie żyje. Honorata próbowała otworzyć drzwi samochodu, aby się do niej dostać, ale były zatrzaśnięte.
– Czy przyjedzie pogotowie? – zwróciła się do mężczyzn nerwowo.
Zdenerwował ją brak reakcji z ich strony. Ale w miarę jak rosło jej zdenerwowanie, rosła też w niej spokojna pewność, co należy zrobić.
– Wsiądą panowie do mojego auta? – zapytała ponownie.
I znów nikt nie udzielił jej odpowiedzi. Pobiegła więc do swojego samochodu, wyjęła z torebki komórkę i zadzwoniła, gdzie należało. Następnie zajrzała do bagażnika. Miała tam kiedyś swój stary koc, który leżał tam od lat, nie sądziła, aby Franka odważyła się go wyrzucić, i faktycznie leżał w kącie. Wyjęła go i okryła nim przemoczonych mężczyzn.
Honorata nie lubiła takich sytuacji. Bardzo nie lubiła. Nieprzewidzianych. Nagłych. Zakłócających normalny tok wydarzeń. A od wczoraj wciąż wydarzało jej się coś niespodziewanego. I ona musi reagować, chcąc nie chcąc.
Patrzyła, jak pierwszy z mężczyzn wyjmuje papierosa i usiłuje zapalić go pod kocem, a potem jak puszcza kłęby dymu szybko i zaciekle.
Honorata poukładała sobie jakoś to swoje życie, biegło ono monotonnym, ale znanym, ustalonym torem, i czuła się z tym dobrze. Nie musiała być za nikogo odpowiedzialna, nawet za siebie, tę funkcję od dawna przejęła Franka.
A teraz oto Honorata siedzi cała przemoczona w swoim, nie tylko swoim, bo już i Franki samochodzie, patrząc na siedzących obok na poboczu ludzi, nie mogąc jechać, dokąd zamierzała. Czuła się uwięziona przez sytuację, a tego bardzo, ale to bardzo nie lubiła.
Po chwili rozległy się syreny, nadjechała policja i pogotowie ratunkowe, a zaraz potem pomoc drogowa.
Honorata nie lubiła policji. Bardzo nawet nie lubiła. Ponieważ pracowała w policji.
Tymczasem sama musiała po nich zadzwonić. To wydało się jej kompletnie surrealistyczne. Jak przygłupi, złośliwy sen.
Niestety panowie Columbo w kilku wersjach i w wielu egzemplarzach, w dodatku w czasie nieznośnej burzy, pojawili się teraz w zasięgu jej wzroku. Nie był to sen, oj nie, z całą pewnością СКАЧАТЬ