Название: Żal po stracie
Автор: Ewa Woydyłło
Издательство: PDW
Жанр: Здоровье
isbn: 9788308071762
isbn:
Niedawno przeczytałam światowy bestseller Homo deus. Krótka historia jutra Yuvala Noaha Harariego, jednego z najciekawszych myślicieli XXI wieku. Ogólne przesłanie książki jest tak optymistyczne, że jej autora spotyka mnóstwo oskarżeń o szalbierstwo intelektualne. Zarzuca mu się, że ukazuje zdarzenia historyczne jako wielokrotnie bardziej dotkliwe niż nieszczęścia i straty przeżywane przez pokolenia współczesne. Czytałam to dzieło, nie bacząc na krytykę, tylko odwołując się do tego, co sama wiem o historii, co widziałam na własne oczy wcześniej i co widzę obecnie w moim fragmencie świata. Zresztą ja też pisałam trochę podobnie, na przykład w książkach o depresji lub o pamięci, że sami sobie często odbieramy pogodę ducha, idealizując przeszłość lub rozpamiętując życie pod kątem doznanych strat i krzywd, zamiast doceniać i świętować dary, jakie zsyła nam los. Profesjonalnie, ale również prywatnie, wyznaję wiarę w ludzkiego ducha, dzięki któremu można (i trzeba) poradzić sobie ze wszystkim. Rozumiem to dosłownie.
Książka Harariego mogłaby być lekturą terapeutyczną dla zgorzkniałych pesymistów. Opisuje zjawiska i wydarzenia, które bezlitośnie dziesiątkowały ludzkość w minionych stuleciach. Zarazy, plagi, żywioły i niemożliwe do powstrzymania wojny sprowadzały na ludzi choroby, śmierć i nieszczęścia, wobec których byli kompletnie bezradni. Tymczasem obecnie, chociaż nadal spotykają nas choroby, śmierć i nieszczęścia, to prosta statystyka każe przyjąć optymistyczną ocenę współczesnego świata, w każdym razie naszego zakątka. Dla większości z nas życie stało się nieporównanie bezpieczniejsze, zdrowsze, dostatniejsze i przede wszystkim dłuższe. Nawet ponura liczba śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych w czasie każdego weekendu nie wybrzmiewa aż tak tragicznie, jak miliony ofiar dwóch wielkich wojen czy grypy zwanej hiszpanką w czasie wirusowej pandemii na początku zeszłego stulecia, czy epidemii czarnej ospy w XIV wieku.
A mimo to coraz więcej ludzi załamuje się psychicznie z powodu nerwic, depresji i pretensji do losu, że nie żyje im się szczęśliwiej, jeszcze dostatniej i jeszcze dłużej. A przecież, zauważa Harari, dzisiaj w większości krajów objadanie się jest dużo większym problemem niż głód. I najgroźniejsze choroby, będące obecnie głównymi zabójcami, czyli nowotwory i dysfunkcje układu krążenia, wynikają nie z bakteryjnych lub wirusowych zakażeń, lecz z siedzącego trybu życia oraz przesłodzonej i nadmiernie tłustej diety. Chciałoby się powiedzieć: „Ludzie, opamiętajcie się! Zobaczcie, co sami sobie robicie!”. Harari to właśnie mówi i właśnie to niektórzy mają mu tak bardzo za złe. Ja odwrotnie, powołuję się na jego książkę po to, aby zechciał ją przestudiować każdy, kto potrzebuje trochę więcej pogody ducha.
W świetle tych spostrzeżeń można powtórzyć umieszczone powyżej pytanie: Wielka strata czy mała strata? Jak ją oceniać? Czy można tę kwestię zobiektywizować, ustalając jakąś uniwersalną skalę strat oraz żalów, które im towarzyszą? Chyba jednak nie. Wiemy przecież, że bardziej boli własny skaleczony palec niż wiadomość o czyjejś złamanej nodze. Zauważmy też, że „pierwszy siwy włos na skroni” mógł przyprawić o szok i żal za gasnącą młodością lub po prostu za kasztanową czupryną, ale po pewnym czasie biega się ochoczo do fryzjera „zrobić sobie odrosty” nie tylko bez żalu, ale też bez poczucia jakiejkolwiek utraty. Znam osoby, które farbując włosy z powodu siwizny, wręcz się cieszą, ponieważ mogą co sezon wypróbowywać nowe ubarwienie. To się nazywa odrobiona lekcja.
Wracając do poważnych rozważań, zacznę od pewnego truizmu: mała strata własna wywołuje większy żal niż czyjaś wielka, i jeszcze to, że strata może się w pierwszej chwili wydawać wielka, a po pewnym czasie okazuje się coraz mniej warta żalu (jak z tym farbowaniem siwiejących włosów). Co więcej, w miarę przeżywania rozmaitych strat, zgub i rozstań, stopniowo się desensytyzujemy. Zawdzięczamy to specyficznej funkcji neurofizjologicznej naszego mózgu, który u zdrowych osobników pracuje zasadniczo na rzecz przetrwania. Desensytyzację można zastąpić bardziej potocznym słowem „uodpornienie”. Funkcja ta działa jak swoisty proces terapeutyczny polegający na stopniowym redukowaniu intensywności reakcji emocjonalnej na traumatyczne lub przykre przeżycia czy zjawiska wywołujące strach, grozę lub bezradność czy wstręt. Ten neurofizjologiczny mechanizm stopniowego oswajania z antagonistycznymi sytuacjami łagodzi także związane z nimi poczucie winy, rozdrażnienie, irytację oraz żal za czymś lub po czymś.
Ośmielam się postawić tezę, że całe nasze życie jest jednym długim przygotowaniem do śmierci – czyjejś, własnej, w ogóle do śmierci i umierania jako ostatniego etapu życia. Nie musimy o śmierci od samego początku myśleć ani rozmawiać, ponieważ owo przygotowanie to proces składający się z nieskończenie wielu nieuniknionych doświadczeń utraty. Wiedza o śmierci jest w ostateczności również nieunikniona. Pierwszym jej przeczuciem mogła być wspomniana na wstępie chwila paniki po ustaniu kołysania w ramionach piastunki. Mogło też być takim doświadczeniem nagłe zgaszenie światła i owładnięcie przez ciemność. Lub całkiem odwrotnie – gwałtowne rozbłyśnięcie żarówki, które kazało boleśnie zwęzić się jeszcze nie w pełni ukształtowanym źrenicom noworodka. Któż to wie? W gruncie rzeczy nieważne, CZYM będzie ta pierwsza strata – brakiem pieszczoty, brakiem ciszy, brakiem mroku czy brakiem światła... Życie na tym nie poprzestanie. To pewne, jak chyba nic innego w ludzkim losie, że od pierwszego tchnienia tracić będzie różne rzeczy on, człowiek, czyli ja, ty, my wszyscy, nieskończenie wiele razy.
Szeroki horyzont zakreślony przez dostęp do rozmaitych informacji o świecie dawnym i współczesnym pozwala własny skaleczony paluszek umieścić we właściwym miejscu skali cierpień. Tylko dziecku uchodzi zanoszenie się płaczem nad utraconym szpadelkiem czy misiem. Trudno przecież oczekiwać, by miało ono ów szeroki horyzont wynikający z nabywanej w ciągu lat wiedzy o świecie, w tym o wszystkich utraconych rzeczach, z powodu których ludzie od niepamiętnych czasów przeżywali i przeżywają swoje żale i żałoby. Wspomniałam o lekturze Harariego, aby podkreślić znaczenie szerokich horyzontów nie tylko z powodów poznawczych, lecz jeszcze bardziej z powodów emocjonalnych.
Proporcja między stratą wielką i niewielką może ulec zmianie, jeżeli potrafimy porównać nie tylko jedną swoją stratę z drugą swoją stratą, ale każdą swoją stratę z analogiczną, która przydarzyła się komuś innemu. I wcale nie chodzi o zanegowanie własnego żalu po stracie, tylko o to, by nie popaść w swoistą krótkowzroczność i nieracjonalne wyobrażenie o swojej wyjątkowości. Dlaczego? Ponieważ przez uznanie swojej straty za nadzwyczajną i niepowtarzalną łatwo uwierzyć, że jest ona niemożliwa do odżałowania. Zdarza się tak najczęściej dzieciom oraz tym niedzieciom, przekonanym, że zło lub przykrości, które ich spotykają, to jedyne prawdziwe nieszczęścia na świecie. Z takiej perspektywy własne przeżycia muszą wyglądać ekstremalnie i monstrualnie. Cierpienie po stracie jest zwykle również ekstremalne i monstrualne. Może prowadzić do samounicestwienia, głównie z powodu niemożliwości nawet wyobrażenia sobie, by z taką stratą móc się zmierzyć. A co dopiero dalej żyć.
Bo o ile każdą stratę, krzywdę, zawód, porzucenie, chorobę i nawet śmierć można w pierwszej chwili, a nawet w drugiej i kolejnej uznać za najprawdziwszy „koniec świata”, o tyle po tych pierwszych kilku chwilach (niech trwają nawet rok) już trzeba ją – tę krzywdę czy stratę – zobaczyć w odpowiednich proporcjach. Odpowiednich, czyli odpowiadających rzeczywistym losom realnych ludzi. A losy przecież podlegają niekiedy dramatycznym splotom, zawiłościom i wstrząsom. Czasem nawet nam się nie śni, jak niewyobrażalnie skomplikowanym. Właśnie w tym pomocny jest ów szeroki horyzont, czyli zobaczenie, jak ludzkość żyła i radziła sobie z losowymi zawiłościami niegdyś. I jak ludzie radzą sobie w podobnie trudnych lub znacznie trudniejszych sytuacjach również dzisiaj.
Pomoc w nabraniu dystansu do własnych СКАЧАТЬ