Название: Sybirpunk – tom 1
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
isbn: 9788379645374
isbn:
Nie było to do końca prawdą. Natomiast jeśli zacznie grzebać w kufrze, to istniała duża szansa, że faktycznie mnie zastrzeli... A w każdym razie wezwie grupę interwencyjną, a wtedy się już nie wywinę.
W ogóle się nie wywinę, bo mnie aresztują i docelowo wsadzą. Albo i ześlą do kolonii karnej.
– Otwórzcie bagażnik – powtórzył służbista.
– Panie sierżancie, dogadajmy się jakoś. Przecież jak mundurowy z mundurowym, nie? Zamiast kredytować, to ja wolę opłacić gotówką na miejscu...
– Próbujecie przekupić funkcjonariusza? – zapytał.
Zawahałem się. To było jak obstawianie rzutu monetą.
– Tak? – zaryzykowałem.
– Przykro mi, ale nie mogę. Nawet teraz nas tamten skurwiel, o, nagrywa. – Sierżant nagle odezwał się zupełnie innym, prawie że ludzkim tonem, pokazując na przycupniętego na milicyjnym grawilocie drona. – Dziś wezmę, a jutro mnie z pracy wywalą.
– A jakby go na patrol wysłać? – zaproponowałem. – Niech monitoruje ruch na skrzyżowaniu. O, tam ktoś niebezpiecznie jedzie!
– Nie da się, dopóki nie zamknę tutaj interwencji. To co, proszę otworzyć bagażnik, obywatelu kierowco?
– Ale przecież... Człowieku, nie możesz mnie odholować!
– Muszę. No co ja poradzę? – Rozłożył ręce w geście bezradności. – Jeśli nie ma środków, to...
Puknął jeszcze raz w urządzenie, żeby pokazać mi, że płatność nie przechodzi.
Wysokie, przyjemne „bidiblip!” pieniędzy schodzących z konta odezwało się najbardziej zaskakującym dźwiękiem mojego życia, odkąd chcącemu zastrzelić mnie z przyłożenia typowi nie odpaliła spłonka w naboju.
Gliniarz popatrzył na ekran, pokiwał głową.
– ...? – zapytałem bezgłośnie.
– No cóż, wygląda na to, że mandat opłacono. I to nawet ze zniżką za płatność natychmiastową.
– ...?
– Dziękuję, towarzyszu kapitanie, życzę miłego dnia.
Oddał mi karty, zasalutował i pokazał pałką: jechać dalej.
Jak na autopilocie odpaliłem silnik, zamknąłem szybę i włączyłem się do ruchu. Korek oczywiście już się rozładowywał, samochody posuwały się jako tako naprzód... W głowie miałem pustkę, w lusterku wciąż widziałem radiowóz na migałkach i drona, startującego na kolejny połów.
Byle nie zrobić nic głupiego. Zniknąć w tłumie, rozpuścić się w masie pojazdów. Nie zwrócić na siebie uwagi, bo wtedy sprawdzą płatność i wyjdzie im nieuniknienie, że to był błąd systemu.
Bo to musiał być błąd systemu.
Wreszcie wytoczyłem się poza bramki graniczne śródmieścia, ruch minimalnie zelżał. Zjechałem ślimakiem, potem na rozjeździe na swój zjazd... Wreszcie włączyłem autopilota, który stąd powinien już sobie poradzić z nawigacją.
– Dom – rzuciłem krótko, ostrożnie puszczając kierownicę. Nadal nie ufałem tym nowoczesnym zabawkom... No ale takie czasy, co zrobisz.
Wyciągnąłem panel dostępu, wstukałem swoje hasło, pokazałem lewe oko, przycisnąłem mały palec lewej ręki i tak dalej. W końcu przegryzłem się przez milion reklam, uzyskując dostęp do panelu konta bankowego, gdzie powinno być mało, ze wskazaniem na nic, a było...
– O cie choroba! – Aż świsnąłem przez zęby.
Ilość pieniędzy, które powinny znajdować się na moim koncie, była nieledwie końcówką innej sumy. Większej. O wiele większej.
Lekko drżącym z emocji palcem przewinąłem historię rachunku, zatrzymałem się na ostatnim wpisie, dokonanym nieledwie pół godziny wcześniej. Dokładnie wtedy, kiedy gadałem z milicjantem... Szybkie przeliczenie: równo dwa procent od dwóch procent pieniędzy, na których odzyskanie umówiłem się z Daniłowem.
Szczegóły przelewu. Kontrahent widoczny, jakaś moskiewska filia banku, którego trzyliterowa nazwa nic mi nie mówiła. Tytułem... No tak.
Wypuściłem z sykiem powietrze, opadłem na oparcie fotela.
„Zaliczka na poczet”.
Zaliczka, nie zadatek. Różnica niby kosmetyczna, a taka kosmetyka potrafi niejednego puścić z torbami – bo zadatek jest bezzwrotny, a zaliczkę trzeba w razie niepowodzenia oddać.
Zasraniec Daniłow właśnie bardzo, ale to bardzo skutecznie mnie kupił, i teraz po prostu nie mogłem wycofać się z zaproponowanej mi roboty.
Przypadek? Zbieg okoliczności? Czy może celowe działanie? – zastanawiałem się. Czy mógł mieć dostęp do mojego konta, widzieć stan środków? Albo korzystać z monitoringu milicyjnego drona?
Raczej nie, bo mając takie możliwości, sam dawno już znalazłby swojego dłużnika.
Natomiast mógł obserwować moje konto i dostać powiadomienie o próbie wejścia na debet, którego oczywiście żaden bank nie przyznał mi od dobrych kilkunastu lat.
Tak czy inaczej, miał mnie w kieszeni – mamiąc marchewką pozostałych dziewięćdziesięciu ośmiu procent od dwóch procent, a jednocześnie w tle grożąc kijkiem konieczności zwrotu tego, czego nie miałem inaczej szansy zwrócić.
Mogłem albo wycofać się teraz, albo iść w to głębiej.
Wybór był prosty.
Szarpnąłem za kierownicę, kładąc merca w ostry trawers ku najbliższemu zjazdowi z trasy. Autopilot zabrzęczał ostrzegawczo, zapiszczały hamulce samochodu po mojej prawej, ktoś zatrąbił długo, przeciągle... Ale ja byłem już na ślimaku, kładąc się na drzwiach w wirażu.
Zajechałem pod stację benzynową w chmurze pyłu, zahamowałem gwałtownie pod dystrybutorem. Popatrzyłem na oznaczenia paliwa, na stojący nieco dalej automat. Z chrzęstem wrzuciłem wsteczny, wycofałem i przejechałem pod mieniący się neonowym blaskiem znaczek diesla klasy premium.
– Do pełna, pod korek! – rzuciłem mijając automatycznego serwisanta, który już zdejmował z uchwytu połączony z ramieniem pistolet nalewaka. – Umyj od razu szyby... I doładuj klimatyzację!
Odprowadzany pełnymi zawiści spojrzeniami innych klientów stacji, zmuszonych samodzielnie nalewać sobie paliwo z poobijanych dystrybutorów na ręcznie wsadzane karty kredytowe, żwawym krokiem wparowałem do sklepiku.
Przeszedłem się między półkami, próbując nie zwracać uwagi na wyjątkowo natrętne i doskonale trafiające w mój gust reklamy prezerwatyw i środków na potencję, wybrałem z półek kilka СКАЧАТЬ