Nocna droga. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nocna droga - Kristin Hannah страница 6

Название: Nocna droga

Автор: Kristin Hannah

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия: Kolekcja 20-lecia

isbn: 9788381395717

isbn:

СКАЧАТЬ szafy i popatrzyła na skromny zestaw ubrań, którymi dysponowała. Taki mały wybór...

      Jak się ubierały tutejsze dzieciaki? Czy na Sosnowej Wyspie będzie tak jak w Brentwood albo w Hills, gdzie uczniowie prezentowali awangardowe stroje niczym modele i modelki na wybiegach? Albo we wschodnim Los Angeles, gdzie klasy wypełniali kiepscy naśladowcy gwiazd rocka i stylu grunge?

      Ktoś zastukał tak cicho, że Lexi ledwo usłyszała. Szybko zasłała łóżko i dopiero potem otworzyła drzwi.

      Stała tam Eva, trzymając jasnoróżową bluzę z motylem błyszczącym od strasu. Na skrzydełkach w kształcie fasolek fiolet kontrastował z żółcią i koniczynową zielenią.

      – Kupiłam to dla ciebie wczoraj w pracy. Pomyślałam, że każda dziewczynka powinna mieć coś nowego w pierwszym dniu liceum.

      Lexi nie widziała jeszcze tak brzydkiej bluzy, odpowiedniej raczej dla czterolatki niż czternastolatki, ale od razu ją polubiła. Nigdy przedtem nie dostała prezentu na pierwszy dzień szkoły.

      – Idealna – powiedziała ze ściśniętym gardłem. Mieszkała u ciotki dopiero cztery dni, a z każdą godziną czuła się coraz bardziej jak u siebie w domu. Tak szybko się zadomawiała, że aż strach. Wiedziała, czym grozi przywiązanie do jakiegoś miejsca. I osoby.

      – Nie musisz jej wkładać, jeżeli nie chcesz. Pomyślałam tylko...

      – Nie mogę się doczekać, kiedy ją włożę. Dziękuję, Evo.

      Ciotka obdarzyła ją radosnym uśmiechem, od którego zrobiły jej się bruzdy na policzkach.

      – Mówiłam Mildred, że ci się spodoba.

      – Podoba mi się.

      Eva skinęła nieznacznie głową, wycofała się do korytarza i zamknęła za sobą drzwi. Lexi włożyła różową bluzę i spłowiałe dżinsy Target. Zapakowała do starego plecaka zeszyty, papier i długopisy, które Eva poprzedniego wieczoru przyniosła z pracy.

      Kiedy weszła do kuchni, starsza pani stała przy zlewie wyszykowana do pracy – w niebieskim firmowym fartuszku Walmartu, cytrynowożółtym akrylowym sweterku i dżinsach – popijała kawę.

      Ich spojrzenia spotkały się, pokonując niewielką, uporządkowaną przestrzeń. W brązowych oczach Evy czaiło się zatroskanie.

      – Pani Watters bardzo się starała, żeby umieścić cię w liceum na Sosnowej Wyspie. To jedno z najlepszych w całym stanie, ale szkolny autobus nie przejeżdża przez most, więc będziesz musiała pojechać rozkładowym. W porządku? Czy już ci o tym mówiłam?

      Lexi pokiwała głową.

      – Spoko. Nie martw się, Evo. Od lat jeżdżę autobusami.

      Nie dodała, że nieraz spała na brudnych autobusowych siedzeniach, kiedy nie miały z mamą dokąd pójść.

      – No, to załatwione. – Eva dopiła kawę, opłukała filiżankę i zostawiła ją w zlewie. – Na pewno nie chcesz się spóźnić pierwszego dnia szkoły. Podwiozę cię. Idziemy.

      – Mogę podjechać autobusem...

      – Nie pierwszego dnia. Specjalnie wzięłam drugą zmianę.

      Lexi poszła za ciotką do samochodu. Kiedy jechały w stronę wyspy, rozglądała się po okolicy. Przedtem widziała tylko mapy, ale cienkie linie i oznaczenia dają niewielkie pojęcie o rzeczywistości. Wiedziała na przykład, że Sosnowa Wyspa liczy dziewiętnaście kilometrów długości i sześć i pół kilometra szerokości; że można się na nią dostać promem kursującym do centrum Seattle albo mostem, który łączył ją z hrabstwem Kitsap na stałym lądzie. Przy końcu mostu w Port George ląd należał do Indian. Sosnowa Wyspa, jak Lexi mogła się teraz naocznie przekonać, nie.

      Sądząc po domach, jakie tu stały, mieszkańcy wyspy byli zamożni. Ich posiadłości zasługiwały na miano rezydencji.

      Skręciły z autostrady na boczną drogę i wjechały na wzgórze, prosto pod liceum mieszczące się w kilku przysadzistych budynkach z czerwonej cegły, skupionych wokół masztu z flagą. Jak wiele szkół, do których uczęszczała Lexi, liceum na Sosnowej Wyspie rozrosło się szybciej, niż przewidywano. Wokół głównego kampusu powstał krąg przenośnych modułów. Eva zatrzymała się na pustym pasie autobusowym i spojrzała na Lexi.

      – Te dzieciaki nie są ani trochę lepsze od ciebie. Pamiętaj o tym.

      Dziewczynka poczuła przypływ sympatii dla znękanej troskami kobiety, która ją przygarnęła.

      – Poradzę sobie – odparła. – Nie martw się o mnie.

      Eva kiwnęła głową.

      – Powodzenia – rzekła po chwili.

      Lexi nie liczyła na powodzenie w nowej szkole, ale nic nie odpowiedziała, tylko zmusiła się do uśmiechu i wysiadła z auta. Kiedy machała ręką na pożegnanie, szkolny autobus zatrzymał się za Evą i zaczęli się z niego wysypywać uczniowie.

      Lexi ze zwieszoną głową ruszyła przed siebie. Tyle razy była „tą nową”, że nauczyła się kamuflażu. Najlepsza taktyka to wtopić się w tłum, zniknąć. W tym celu należało wbić wzrok w ziemię i szybko przebierać nogami. Zasada pierwsza: nie zatrzymuj się. Zasada druga: nie podnoś wzroku. Przewidywała, że jeżeli zastosuje się ściśle do tych zasad, to już w piątek będzie po prostu jedną z dziewczyn w pierwszej klasie, a potem spróbuje się z kimś zaprzyjaźnić. Tylko że to nie będzie łatwe. Co mogła mieć wspólnego z tutejszymi rówieśnikami?

      Kiedy doszła do Budynku A, sprawdziła jeszcze raz plan lekcji. Tak. Sala 104. Wmieszała się w gromadę – wszyscy się tu chyba znali – i poddała się prądowi żywej rzeki. W klasie uczniowie wsuwali się na swoje miejsca, prowadząc ożywione rozmowy.

      Zatrzymała się, i to był błąd. Podniosła głowę, żeby się rozejrzeć, w klasie zrobiło się cicho. Gapili się na nią, a potem zaczęły się szepty. Ktoś się roześmiał. Lexi była boleśnie świadoma swoich wad – szerokie czarne brwi, krzywe zęby, mocno kręcone włosy, obciachowe dżinsy i jeszcze bardziej obciachowa bluza. Tutaj każdy podrostek nosił aparat ortodontyczny i w wieku szesnastu lat dostawał nowy samochód.

      W głębi klasy jakaś dziewczyna pokazała ją palcem i zachichotała. Siedząca obok niej koleżanka pokiwała głową. Lexi wydawało się, że słyszy „ładny motylek”, a potem: „sama go zrobiła?”.

      Wstał jakiś chłopak i w klasie znów zapadła cisza.

      Lexi wiedziała, kto to jest. W każdej szkole był ktoś taki – przystojny, popularny, wysportowany chłopak, który dostawał to, czego zapragnął, nawet się specjalnie nie starając. Kapitan drużyny futbolowej i przewodniczący klasy. A ten – w jasnoniebieskiej koszulce od Abercrombiego i workowatych dżinsach, złotowłosy, uśmiechnięty i pewny siebie – wyglądał jak Leonardo DiCaprio.

      Szedł w jej stronę. Po co? Czy stała za nią jakaś inna, ładniejsza dziewczyna? Czy zamierzał zrobić coś, co ją upokorzy, a jego przyjaciół rozśmieszy?

      – СКАЧАТЬ