Название: Kariera Nikodema Dyzmy
Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz
Издательство: PDW
Жанр: Классическая проза
isbn: 9788311152465
isbn:
Zbliżała się już trzecia, gdy zatrzymali się znowu przed pałacem.
– Widzi pan – rzekł Kunicki, oddając lejce stajennemu – że moje Koborowo to obiekt niemały. Niemały i, dalibóg, pomyślany logicznie, i nastawiony na dobry i stały dochód. Jeżeli w praktyce tak nie jest, to już zasługa naszej biurokracji i chwiejnej polityki gospodarczej. Ale w tych warunkach można wiele, bardzo wiele zrobić, ale to już rzecz pańska i pański kłopot, kochany panie Nikodemie.
Obiad jedli we dwójkę, gdyż panie wyjechały samochodem do Grodna po zakupy. W Koborowie karmiono obficie i wykwintnie, toteż Dyzma przy czarnej kawie, na którą przeszli do gabinetu, czuł się niezwykle ociężały.
Natomiast żywy jak rtęć Kunicki nie ustawał w objaśnianiu gospodarki koborowskiej. Otwierał szafy, szuflady, wyciągał jakieś segregatory, rachunki, korespondencję i mówił bez przerwy. Nikodem bliski już był rozpaczy, gdy staruszek, zebrawszy w małych rączkach grubą plikę ksiąg i papierów, zakończył:
– Widzę, że pan jest już trochę zmęczony, należy się przecie wypoczynek po podróży. Zatem jeżeli pan pozwoli, wszystkie te materiały odeślę do pańskiego pokoju, a pan może je wieczorem przejrzy. Dobrze?
– Dobrze, z przyjemnością.
– A nie zdrzemnąłby się pan teraz, kochany panie Nikodemie, co?
– Wie pan, że rzeczywiście…
– No, to przyjemnej drzemki, przyjemnej drzemki, odprowadzę pana. A niech pan łaskawie zwróci uwagę na daty w korespondencji z Dyrekcją Lasów Państwowych. Przecie to skandal, żeby przetrzymywano sprawy po trzy miesiące bez odpowiedzi, bo… No, ale o tym potem. Niechże pan wypoczywa. Kolację mamy o ósmej.
Nikodem zdjął buty i rozciągnął się na kanapie, lecz zasnąć nie mógł. Myśli kłębiły się pod czaszką dokuczliwie, niemal boleśnie. Co robić? Co robić? Czy z miejsca zrezygnować ze wszystkiego i przyznać się staremu, czy próbować zorientować się w materiale tak beznadziejnie trudnym i skomplikowanym? Gdyby potrafił tego dokonać, mógłby się utrzymać w Koborowie ze dwa, może trzy miesiące… Bo dłużej żadną miarą nie wytrwa. Przecie stary po to go zaangażował, by on u ministra wyrobił te różne ustępstwa…
„Taki cwany piernik, a sam siebie nabrał… Jak by tu sobie poradzić? Szlag może trafić…”
Dwugodzinne wypoczywanie zmęczyło go jeszcze bardziej niż cały ranek i przedpołudnie, tak pracowicie spędzone. Wypalił kilkanaście papierosów i dym, napełniający pokój, zaczął go męczyć. Wstał i przeszedł do sąsiedniego gabineciku. Na biurku leżała cała plika ksiąg i dokumentów, z którymi się miał zapoznać.
Zaklął w duchu i zawrócił. Przypomniał sobie, że może otworzyć drzwi na taras i wyjść do parku.
Park, znakomicie utrzymany, musiał zajmować większą przestrzeń, gdyż Nikodem, wciąż idąc przed siebie, nie mógł dojrzeć jego końca. Wśród starych dębów, kasztanów, lip i klonów biegły we wszystkich kierunkach gładkie, jak krople wody do siebie podobne ścieżki i dróżki.
„Tu i zabłądzić łatwo” – pomyślał Dyzma i rozejrzał się. W każdym razie pałac jest w północnej stronie.
Tu i ówdzie pod wielkimi drzewami znajdowały się kamienne lub drewniane ławki. Po kilkunastu minutach przechadzki Nikodem wybrał jedną z nich, znajdującą się w gęstym cieniu, i usiadł. Natychmiast powróciły dręczące myśli: co robić, jak sobie dać radę, co wykombinować?
Wtem usłyszał gwizdanie, a po chwili szybkie kroki tuż za sobą. Obejrzał się. Wąską alejką szedł młody, niezwykle elegancko ubrany mężczyzna, z połyskującym monoklem w oku. Tuż za nim biegł na krzywych nóżkach miniaturowy ratlerek o głowie nietoperza. Piesek dostrzegł Dyzmę i zaczął ujadać. Wówczas młody człowiek zatrzymał się, zmierzył Nikodema wzrokiem i skierował się ku niemu. Mógł mieć około trzydziestki, szczupły, wysoki. Wzrost jego przedłużała nieproporcjonalnie długa szyja, zakończona bladą, malutką a okrągłą twarzą, przypominającą twarze chorowitych dzieci. Wyniosły i pogardliwy wyraz rysów stanowił na niej taki sam kontrast, jak i tkwiące w czerwonych obwódkach ogromne niebieskie oczy, patrzące z jadowitą ironią. Pod ich spojrzeniem Dyzma zmieszał się, tym bardziej że młody człowiek stanął przed nim i przyglądał się impertynencko.
„Ki diabeł” – pomyślał Dyzma.
Ten zaś wyciągnął w jego kierunku bardzo długi palec wskazujący i zapytał skrzeczącym głosem:
– Kto pan jest?
Nie wiedząc, co zrobić, Dyzma wstał.
– Jestem administratorem, nowym administratorem…
– Nazwisko?
– Dyzma, Nikodem Dyzma.
Piesek ujadał, skacząc pokracznie wokół nóg swego pana.
– Tak? Dyzma?… Słyszałem, hrabia Ponimirski. Siadaj pan. Cicho, Brutus! Uważasz, panie Dyzma, nazwałem tak psa, bo to nie ma żadnego sensu, a ciekaw jestem, dlaczego pies ma nazywać się z sensem? Siadaj pan!
Dyzma usiadł. Ten hrabia sprawiał na nim jakieś niesamowite wrażenie, w którym były i strach, i obrzydzenie, i ciekawość, i współczucie.
– Słyszałem – ciągnął hrabia, oblizując językiem ruchliwe i bezkrwiste wargi – słyszałem. Podobno ten łajdak sprowadził tu pana, bo pan jesteś jakąś figurą. Uważam za swój obowiązek, jako dżentelmen, ostrzec pana przed złodziejską personą mego kochanego szwagierka.
– Ale o kim pan hrabia mówi? – zdziwił się Dyzma.
– O kim? No, przecie o tym chamie, o Leonie Kuniku.
– O panu Kunickim?
– Do stu piorunów! – wrzasnął hrabia – jaki znowu Kunicki? Jaki Kunicki? Skąd Kunicki?! Kunicki to dobre szlacheckie nazwisko, które ta pijawka przywłaszczyła sobie! Ukradł, rozumiesz pan? Ukradł. Nazywa się po prostu Kunik! Sam sprawdziłem. Syn maglarki Genowefy Kunik i niewiadomego ojca. Tak, łaskawco, hrabianka Ponimirska, wnuczka księżnej de Rehon, jest dziś sobie panią Kunikową.
– Nie rozumiem – ostrożnie zaczął Dyzma – znaczy, że pan hrabia jest szwagrem pana Kunickiego.
Ponimirski zerwał się na równe nogi, jak ugodzony strzałą. Bezkrwista twarz stała się nagle czerwona.
– Milcz pan! Milcz, ty, ty!
– Ależ ja bardzo przepraszam – przestraszył się Dyzma.
– Nie waż się pan w mojej obecności nigdy nazywać tego szuję inaczej niż Kunik, łajdak Kunik, hochsztapler Kunik! Żaden Kunicki! Moim szwagrem jest parszywy lichwiarz i oszust Kunik, chamski bastard Kunik! Ku-nik! Ku-nik! Powtórz pan zaraz: Ku-nik! No!
– Kunik – wybełkotał Dyzma.
Ponimirski СКАЧАТЬ