Название: Mistrz i Małgorzata
Автор: Михаил Булгаков
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788311151024
isbn:
Iwan wpadł do klatki schodowej, pędem wbiegł na piętro, od razu znalazł mieszkanie i niecierpliwie zadzwonił. Niedługo przyszło mu czekać: otworzyła mu jakaś dziewczynka, może pięcioletnia, i o nic nie pytając, natychmiast dokądś odeszła.
W dużym, zapuszczonym do niemożliwości przedpokoju, pod wysokim, brudnym sufitem słabo świeciła mała żarówka, na ścianie wisiał rower bez opon, stał obity blachą olbrzymi kufer, a na półce nad wieszakiem leżała zimowa czapka, której długie ucha zwisały z półki. Za jednymi drzwiami mocny męski głos z radia z gniewem wykrzykiwał coś wierszem.
Bezdomny ani trochę się nie speszył, w nieznanym otoczeniu ruszył korytarzem na wprost, myśląc: „On, oczywiście, ukrył się w łazience”. Na korytarzu było ciemno. Obijając się o ściany, dostrzegł słabiutką smużkę światła pod drzwiami, namacał klamkę i niezbyt mocno szarpnął. Haczyk wyskoczył, poeta znalazł się w łazience i pomyślał, że mu się udało.
Jednak udało mu się nie tak bardzo, jak oczekiwał. Wionęło wilgotnym ciepłem i w blasku węgli tlących się w piecyku Iwan dostrzegł duże balie wiszące na ścianie oraz wannę, całą w okropnych czarnych plamach poobijanej emalii. Właśnie w tej wannie stała goła obywatelka, dokładnie pokryta mydlaną pianą i z myjką w dłoniach. Krótkowzroczne oczy wbiła w intruza, a bez wątpienia nie poznawszy go w piekielnym oświetleniu, odezwała się cicho i wesoło:
– Kiriuszka! Niech pan przestanie dokazywać! Zwariował pan? Fiodor Iwanowicz zaraz wróci. Won stąd natychmiast! – I zamachnęła się na Iwana myjką.
Nieporozumienie było oczywiste, a jego powodem był bez wątpienia Iwan Bezdomny. Jednak przyznać się do tego nie chciał i zawoławszy z przyganą: „Och, rozpustnica!”, zaraz nie wiadomo po co znalazł się w kuchni. Nikogo tam nie było, a na blacie w półmroku stało z dziesięć zgaszonych prymusów. Jeden promień księżyca, przenikający przez zakurzone, od lat niemyte okno, skąpo oświetlał kąt pomieszczenia, gdzie w kurzu i pajęczynie wisiała zapomniana ikona, zza której wystawały dwie ślubne świece. Pod dużą ikoną była przypięta malutka – papierowa.
Nikt nie wie, jaka myśl zawładnęła Iwanem, ale zanim podążył do wyjścia, zabrał jedną z tych świec, a także papierową ikonę. Z tymi przedmiotami opuścił nieznane mieszkanie, coś mamrocząc, zawstydzony tym, co przed chwilą przeżył w łazience, mimowolnie usiłując się domyśleć, kim mógłby być ów bezczelny Kiriusza i czy nie do niego należy okropna czapka uszatka.
W pustym, smętnym zaułku poeta rozejrzał się w poszukiwaniu zbiega, ale nigdzie go nie było. Wówczas zdecydował stanowczo:
– Oczywiście, jest nad rzeką! Naprzód!
Należałoby zapewne spytać Iwana Nikołajewicza, czemu przypuszcza, że profesor jest właśnie nad rzeką, a nie gdzieś w innym miejscu? Kłopot jednak w tym, że spytać nie było komu. Okropny zaułek był zupełnie pusty.
Zaraz potem można było zobaczyć Bezdomnego na granitowych stopniach nabrzeża rzeki Moskwy.
Zdjąwszy ubranie, Iwan powierzył je jakiemuś sympatycznemu brodaczowi, który palił skręta, siedząc obok podartej białej tołstowki[3] i rozsznurowanych znoszonych trzewików. Pomachawszy rękami, żeby trochę ochłonąć, Iwan skoczył na główkę do wody. Była tak zimna, że zaparło mu dech i błysnęła nawet myśl, że być może nie da rady wypłynąć. Jednak udało mu się wynurzyć, więc sapiąc i parskając, z okrągłymi z przerażenia oczami zaczął płynąć w śmierdzącej ropą czarnej wodzie między zygzakami nadbrzeżnych świateł.
Kiedy mokry Iwan wbiegł po stopniach tam, gdzie pod opieką brodacza zostawił ubranie, okazało się, że nie ma nie tylko ubrania, ale i brodacza. Dokładnie tam, gdzie leżał stosik ubrań, były pasiaste kalesony, podarta tołstowka, świeca, ikona i pudełko zapałek. Iwan w bezsilnej złości pogroził komuś pięścią i przyodział się w to, co mu pozostawiono.
Teraz zaprzątały go dwie myśli: pierwsza – że zniknęła legitymacja Massolitu, z którą nigdy się nie rozstawał, i druga, czy uda mu się w takim stroju bez przeszkód przejść przez Moskwę? Jakkolwiek by na to patrzeć, w kalesonach?… Powiedzmy, że co komu do tego, ale przecież byłoby lepiej, gdyby go nikt nie zaczepił czy nie zatrzymał.
Iwan oderwał guziki od nogawek kalesonów w nadziei, że być może dzięki temu ujdą za letnie spodnie, zabrał ikonę, świecę oraz zapałki i ruszył z nowym postanowieniem:
– Do Gribojedowa! Bez wątpienia on tam jest.
Tymczasem miasto rozpoczęło wieczorne życie. W kłębach kurzu przelatywały, dzwoniąc łańcuchami, ciężarówki, na ich skrzyniach brzuchami do góry leżeli jacyś mężczyźni. Wszystkie okna w domach były pootwierane. W każdym oknie pod pomarańczowym abażurem paliło się światło i ze wszystkich okien, ze wszystkich drzwi, ze wszystkich bram, z dachów i ze strychów, z piwnic i podwórek wyrywał się ochrypły ryk poloneza z opery Eugeniusz Oniegin.
Obawy Iwana sprawdziły się co do joty: przechodnie zwracali na niego uwagę, śmiali się i oglądali. Postanowił więc opuścić główne ulice i posuwać się zaułkami, gdzie ludzie nie są tak natrętni i jest mniej szans, że przyczepią się do bosego człowieka, dręcząc go pytaniami o kalesony, które uparcie nie chciały być podobne do spodni.
Iwan tak właśnie zrobił, zagłębił się w tajemniczą sieć arbackich zaułków i zaczął przemykać pod ścianami, lękliwie spozierając, co i raz oglądając się za siebie, chwilami kryjąc się w bramach i unikając oświetlonych skrzyżowań oraz eleganckich willi zagranicznych dyplomatów.
Na całej tej trudnej drodze nieustannie męczyła go wszechobecna orkiestra, z której akompaniamentem ciężki bas śpiewał o swojej miłości do Tatiany.
1 Griwiennik – moneta o nominale 10 kopiejek.
2 Obecnie ulica Hercena znów nosi swoją dawną nazwę Bolszaja Nikicka.
3 Tołstowka – nazwana od nazwiska wielkiego pisarza, długa, często plisowana, wypuszczana męska bluza, zwykle ściągana paskiem.
Rozdział 5
W Gribojedowie
Wiekowy piętrowy dom w kremowym kolorze stał przy pierścieniu bulwarów w głębi zapuszczonego skweru, oddzielonego od ulicy ozdobnym żeliwnym ogrodzeniem. Niewielki placyk przed domem był wyasfaltowany i w okresie zimowym zalegała na nim zaspa z łopatą, natomiast latem zamieniał się w znakomity restauracyjny ogródek pod markizą z płótna żaglowego.
Budynek miał być „Domem Gribojedowa” dlatego, że rzekomo kiedyś jego właścicielką była ciotka pisarza Aleksandra Siergiejewicza Gribojedowa. Była właścicielką czy nie – dokładnie nie wiemy. Jak się wydaje, żadnej ciotki kamienicznicy Gribojedow nie miał… Jednak dom tak nazywano. Co więcej: pewien moskiewski łgarz opowiadał, że jakoby СКАЧАТЬ