Название: Chamo sapiens
Автор: Jacek Fedorowicz
Издательство: PDW
Жанр: Юмор: прочее
isbn: 9788380322769
isbn:
Gdy zbliżało się zniesienie zakazu zatrudniania przybyszów z Rzeczypospolitej, nastrój w Europie Zachodniej pełen był radosnego oczekiwania. Z podobną radością czeka się na stado szarańczy, o którym się wie, że nie tylko wszystko zeżre, ale i zamieszka w kuchni na stałe. Szarańcza, owszem, ruszyła, ale powolutku, na razie tylko na Wyspy Brytyjskie, reszta Europy uważnie obserwuje, jaki będzie efekt angielsko-irlandzkiego eksperymentu: nauczą się Polacy angielskiego czy też Brytyjczycy będą musieli w końcu przejść na polski. We własnym interesie, żeby się dogadać ze sprzątaczką czy w sklepie, w hotelu, w taksówce, ale potem stopniowo u architekta, u lekarza, w banku czy wreszcie może w urzędach państwowych i w Buckingham Palace, gdy aktualnie panująca rodzina królewska postanowi zaaplikować sobie zastrzyk świeżej krwi. Zauważyłem, że Buckingham Palace coraz łakomiej patrzy na nasz Pałac Namiestnikowski i zasiedziałą w nim dynastię Kwaśniewskich.
W ostatnich miesiącach, które poprzedzały wstąpienie Polski do Unii, prasa krajowa dyskutowała zawzięcie o skutkach tego wstąpienia. Przede wszystkim zastanawiano się, co zdrożeje, i rzeczywiście, gdy tylko przepowiedziano, to to drożało natychmiast. Na wspaniały pomysł wpadły niektóre sklepy: kiedy pojawiło się w prasie przewidywanie, że po wstąpieniu może kiedyś tam, w perspektywie lat, zdrożeje cukier, w niektórych sklepach pojawiły się wielkie ogłoszenia: jednemu klientowi sprzedajemy jednorazowo tylko 10 kg cukru. Oczywiście natychmiast ludzie się rzucili, i dziś przeciętna polska rodzina ma zapas cukru na kilkanaście lat, co – jak obliczyli specjaliści – może, choć nie musi, dać oszczędności rzędu czterech złotych miesięcznie. Na pięcioosobową rodzinę. W tej sytuacji przedwczesne wydają się proroctwa niektórych publicystów, że Polska da Unii Europejskiej przede wszystkim wykształconą ludność.
Zastanawiałem się, co dobrego Polska dać może Europie w skali masowej, i doszedłem do wniosku, że to, co zawsze. Polska ma pewne bogactwo naturalne, które stawia Polskę na niezagrożonym pierwszym miejscu na świecie. Są nim po prostu Polki.
Polska ma największe na świecie zasoby surowca na najlepsze matki, babki, żony i kochanki. Mimo intensywnej eksploatacji, a czasem gospodarki rabunkowej wręcz, pokłady wydają się wciąż niewyczerpane. Lokalizacja złóż nie jest związana szczególnie z żadnym regionem. Poszukiwacze skarbów i w wiosce rybackiej, i w schronisku na Hali Gąsienicowej potrafią wykopać dorodne samorodki. Dodajmy na marginesie, że samo słowo „złoże” oddaje głęboko ukryty sens pierwotny w całej jego złożoności, bo przecież chodzi nie tylko o łoże, chodzi też o to, żeby czasem wstała z łoża i zrobiła śniadanie.
W czasach komunizmu oczywiście eksportowaliśmy Polki na Zachód i to za bezcen. Byle za dewizy. Dziś z satysfakcją możemy stwierdzić, że wiele surowca zostaje w kraju i podlega obróbce na miejscu. Zazwyczaj odbywa się to wiosną, ale inne pory roku też się nadają. Najbardziej znane polskie kopalnie to zespół pieśni i tańca Mazowsze oraz studia spikerskie telewizji.
Historycznie rzecz biorąc, dawniej eksportowaliśmy też na wschód. Do dobrego tonu należało mieć Laszkę za żonę. Przypominam Mickiewicza: a pod burką Laszka synowa. Dziś to już przeszłość, sąsiedzi na wschodzie generalnie zmienili zainteresowania. Zamiast Laszki interesuje ich głównie flaszka, rozmnażają się w związku z tym dość opieszale, co nam stwarza coraz większe poczucie bezpieczeństwa.
x x x
Czy ktoś pamięta, że materiały z repertuaru Komika Weterana zostały podzielone na działy i że dygresja polityczna wdarła się w dział Monologów Komunikacyjnych? Jeżeli pamięta, to informuję, że tak właśnie było, ale dygresja się skończyła, kolejna nastąpi niebawem, a na razie wracamy do problemów podróżnych i pokrewnych.
W ciągu całego długiego życia zebrałem trochę oszczędności. Kilkanaście lat temu postanowiłem przeznaczyć je na inwestycję, która zapewni mi dochód, w razie gdybym stracił pracę, a system emerytalny by padł. Żebym miał coś, co by na mnie zarabiało samo. Długo myślałem i wreszcie wymyśliłem, że kupię fotoradar. Dobry pomysł, prawda?
Przeszedłem się po sklepach AGD – nie mieli. W sklepie z częściami samochodowymi mało mnie nie pobili, że chcę szkodzić kierowcom. W sklepie Saturn nakrzyczeli na mnie, że co pan idiotów z nas robi? Idiotów? No jasne! Trzeba było od razu do Media Marktu i rzeczywiście: bardzo dobrze mnie potraktowali, powiedzieli, że poślą zamówienie i żebym się dowiadywał, tylko jeden z młodszych sprzedawców wywołał mnie na bok i powiedział, że jemu coś się tak wydaje, że prywatna osoba nie może mieć fotoradaru. Ja byłem na to przygotowany, mówię: „Może, bo jeżeli antyradar można mieć, tylko używać nie wolno, to z radarem musi być tak samo. Ja chcę tylko mieć”.
Tak naprawdę miałem zamiar jednak troszeczkę przekroczyć prawo, chciałem zbierać pieniądze, ale postanowiłem, że to, co zbiorę, nazwę funduszem na ratowanie stoczni. Z prasy wiedziałem, że jak się zbiera na ratowanie stoczni, to za to nic nie grozi i nie trzeba się potem rozliczać.
Żeby nie tracić czasu, zacząłem szukać odpowiedniego miejsca, najpierw blisko domu, ale niestety na naszej ulicy było już sześć fotoradarów w odstępach trzydziestometrowych, na następnej ulicy to samo, tak łażąc po mieście, znalazłem się wreszcie na peryferiach i nagle widzę: szosa wylotowa. Szeroka, nowa, dookoła żadnych zabudowań, nawierzchnia równa jak stół, bez zakrętów, wszyscy jadą tak na oko 140 co najmniej, na horyzoncie biała tabliczka przekreślona na czerwono, podchodzę bliżej, tak, znak drogowy „koniec obszaru zabudowanego”. Patrzyłem na to wzruszony, w najśmielszych marzeniach lepszego miejsca nie mógłbym sobie wyobrazić. Tam nawet rowerzyści musieli przekraczać dozwolone 50 na godzinę, bo – zapomniałem powiedzieć – jeszcze z górki tam było.
Teraz tylko trzeba ustalić, gdzie konkretnie postawię mojego żywiciela. Wczułem się w kierowcę takiego już superostrożnego. Jedzie, widzi daleko znak, więc wie, że to jest ciągle obszar zabudowany, jedzie pięćdziesiątką i wypatruje, gdzie fotoradar mógłby być ukryty, ale tam ani przystanku PKS, ani drzewa, ani nawet krzaczka nie ma, więc uspokojony naciska gaz jeszcze długo przed tym znakiem odwołania obszaru zabudowanego, 60, 80, 100 na liczniku i jak już ma minąć znak, pstryk, bo fotoradar jest w znaku!
Tak wymyśliłem! W znak go wmontuję od tyłu, będzie fotografował przez dziurkę. Pobiegłem do domu, wróciłem z bormaszyną, dokładnie przyjrzałem się znakowi, tam jest wymalowana taka jak gdyby sylwetka miasta, dwie wieże, trzy domki, trzeci domek od lewej okrąglutki taki, myślę sobie, w nim wywiercę, podchodzę, patrzę… dziura СКАЧАТЬ