Название: Słowik
Автор: Janusz Szostak
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788366252318
isbn:
– Winę za taki stan rzeczy ponosi też system, który ograniczał osadzonym kontakt z bliskimi przez cały czas pobytu w zakładzie karnym, a najbardziej na początku pobytu. Następnie po skazaniu wywozili człowieka najdalej, jak tylko mogli od domu, co też stanowczo ograniczało kontakt z bliskimi.
– Czuł się pan opuszczony przez bliskich?
– Zostałem opuszczony przez wszystkich, przez cały wachlarz ludzi, którzy mnie wcześniej otaczali. Rodzina była, ale przecież ja musiałem odpowiadać sam za siebie. Oni rozkładali ręce, bo co oni mogli? Skoro system tak działa, że wychowawca nie zauważa, że ja się nie nadaję do takiego więzienia i tym bardziej na taki pawilon. Sąd nie rozpoznaje, że ja powinienem dostać wyrok w zawieszeniu. Prokurator zgadza się w całości z ustaleniami policji. Potraktowano mnie jak stuprocentowego bandytę, a nie jak człowieka, który po raz pierwszy ma styczność z prawem i jakąkolwiek odpowiedzialnością karną. Po tym wszystkim zdałem sobie sprawę, że muszę sobie radzić sam, bo nikt o mnie nie zadba i zginę w tym więzieniu. Co rodzina może? Przyjechać na widzenie i to wszystko. Na nic nie mieli i nie mogli mieć wpływu. Nie mam o to do nich żalu ani pretensji. Taki był system i otaczająca wszystkich rzeczywistość.
– Twierdzi pan, że to komuna zrobiła z pana przestępcę. I wtedy też powiedział pan sobie: „Chcecie mieć przestępcę, to będziecie go mieli”. Czyli potem wybrał pan tę drogę całkowicie świadomie?
– W pewnym sensie tak było. Lecz tak naprawdę stało się to dopiero wtedy, gdy wyszedłem na wolność i zorientowałem się, że wszyscy moi znajomi w dalszym ciągu się uczą, mają poukładane życie. W szczególności ci, którzy byli wtedy ze mną w czasie tego wypadku. I nagle się okazało, że nie chcą się ze mną zadawać, a nawet znać takiego bandyty. Napiętnowanie mnie przez owych znajomych w dużym stopniu przyczyniło się do tego wszystkiego.
– Czuł się pan zdradzony, opuszczony przez dawnych kolegów?
– Jeżeli przyjeżdżasz do więzienia, jesteś bity, katowany, na izolatki sadzany bez większego powodu, to po wyjściu jesteś zraniony. Jesteś skrzywiony, wykolejony, zbuntowany. Wychodzisz i nie masz co robić. Ludzie, których zostawiłem za murami, zdążyli pokończyć szkoły, a niektórzy pójść na studia. Zaczęli układać sobie dorosłe życie. A ja, co mogłem robić? Bez szkoły, której mi nie dali skończyć, pójść do pracy bez wykształcenia? Życie mi trochę uciekło, było za późno na nadgonienie straconych lat. Jedyne, co miałem, co mi zostało z dawnego życia, to kąt, w którym mogłem się przespać. Świat odwrócił się do mnie plecami. Pracy szukałem, ale bez rezultatu, bo byłem karany. Czułem się osamotniony, naznaczony. Może nie przez najbliższą rodzinę, ale przez dalszą już tak, nie mówiąc o reszcie otoczenia. W zasadzie to nikt nawet nie chciał ze mną poważnie rozmawiać.
– Czy pobyt w więzieniu jest w stanie zresocjalizować młodego człowieka? Z pana historii wynika, że nie jest to możliwe. Czy za kratami prowadzone są jakiekolwiek działania wychowawcze?
– Tu trzeba byłoby kłamać albo prawdę mówić. Jeśli będę mówił prawdę, to należy mieć na uwadze, że siedzę teraz w więzieniu i mogę mieć z tego tytułu jakieś konsekwencje. Szczerze mówiąc, nie bardzo się tym już przejmuję.
Resocjalizacja, w latach gdy po raz pierwszy trafiłem za kraty, to było moim zdaniem puste słowo. Choćby dlatego, że młodego osadzonego, i to za naprawdę niewielkie wykroczenie, wysyłało się do jednostki, w której wyroki odbywają skazańcy najcięższego kalibru, i szufladkuje się go na jednym poziomie z nimi. To czego oczekuje tak zwany wymiar sprawiedliwości? Że młody skazany wyjdzie stamtąd biskupem? W dzisiejszych czasach jest o wiele lepiej, choć i teraz rzeczywistość rozmija się zdecydowanie z ideałem. Na pewno dzisiaj odsetek powrotów do przestępstwa jest zdecydowanie mniejszy.
– Jednak jakieś doświadczenia z procesem wychowawczym w więzieniach na pewno pan ma?
– Opowiem o najbardziej wyrazistym przykładzie dotyczącym mnie. Przesiedziałem 13 lat na tak zwanych oddziałach N, dla najbardziej niebezpiecznych osadzonych, w tym 10 lat sam w izolatce. Nikt się mną nie interesował, ani psycholog więzienny, ani wychowawca. Nie było nawet jednej pogadanki ze mną na temat resocjalizacji. Nikt się mnie nie zapytał, czy mam kontakt z rodziną, czy rodzina mnie odwiedza, czy ktokolwiek mnie odwiedza. Na „enkach” siedzisz w celi dwa na trzy metry, w której masz dwie kamery. Jedną nad łóżkiem, a drugą w toalecie. Siedzisz jak małpka w klatce, czujesz się jak obiekt doświadczalny na obserwacji. Niczego ci nie wolno. Dopiero dzień przed moim planowanym wyjściem na wolność wezwał mnie wychowawca i zapytał, czy mam się gdzie podziać po opuszczeniu murów więzienia. Ja wyszedłem na wolność prosto z „enek”, mimo że te „enki” zdjęto mi kilka miesięcy wcześniej. To był fenomen.
– Czemu tak się stało?
– Gdy zdjęli mi status niebezpiecznego osadzonego, miałem pięć miesięcy do końca odsiadki. Poszedłem do dyrektora i mówię: „Puści mnie pan do normalnych ludzi, pójdę na spacer, tak jak wszyscy chodzą. Pójdę do kościoła, bo się Święta Wielkanocne zbliżają”. A on mi odpowiada: „Ja pana nigdzie nie puszczę. Pan będzie miał tylko czerwony mundurek zabrany, a dalej pan siedzi na enkach”. Ja ich prosiłem tylko o to, żeby zastosowali się do podjętej już przez sąd decyzji o zdjęciu mi statusu niebezpiecznego. Przez te pięć miesięcy dalej siedziałem sam na tych „enkach”, ze wszystkimi rygorami obowiązującymi w tym miejscu, i stamtąd wyszedłem na wolność. Z dnia na dzień przestałem być tak zwany niebezpieczny.
– Jakie ma pan obecnie doświadczenia z resocjalizacją w areszcie?
– Teraz siedzę w areszcie ponad dwa lata. Pewnego razu idę do wychowawcy i mówię mu: „Bardzo pana przepraszam, mam dziecko w wieku szkolnym, nastolatka. Spodziewam się, że mój syn przyjdzie na widzenie. Czy mógłby pan udzielić mi o pół godziny dłuższego widzenia, żebym mógł dłużej z nim porozmawiać. Wiem, że w pana kompetencjach leży rozpatrzenie takiej prośby, dlatego bardzo pana o to proszę”. A on mi mówi: „Ale za co ja mam panu dać dłuższe widzenie?”. Odpowiadam mu, że siedzę w areszcie śledczym, więc nie mam możliwości pracować, nie mam jakichkolwiek możliwości zasłużyć sobie na to, poza swoim nienagannym zachowaniem. Dostałem odpowiedź: „Nie widzę podstaw”.
Ten system nie działa. To jest kołchoz. Nikt do ciebie nie podchodzi indywidualnie. Jak jesteś tymczasowo aresztowany, to więzienie teoretycznie oferuje ci wszystko, a w praktyce nic. Wychowawca jak chce, to może ci napisać, że chodzisz na świetlicę, że udzielasz się kulturalnie. A udzielać się można kulturalnie tylko tak, że czytasz książki z biblioteki więziennej, w których co druga kartka jest wyrwana, bo co biedniejsi osadzeni robią sobie z nich skręty z resztek tytoniu zmieszanych z herbatą. Nie ma rozmów, nie ma pogadanek, nikt cię o nic nie pyta, nikt nic nie tłumaczy.
Nawet gdy nie jesteś już tymczasowo aresztowany i odbywasz karę, na przykład w systemie programowego oddziaływania, to polega to na tym, że administracja więzienia tylko obserwuje twoje zachowanie i wystawia ci oceny. Jak masz dłuższy wyrok, to możesz choćby chodzić do szkoły. No, to już jest jakaś tam resocjalizacja. Ale kiedyś, za komuny, gdy chodziłeś do jakiejś szkoły w więzieniu, to po wyjściu miałeś zawód i mogłeś z niego korzystać, pracować w tym zawodzie. Teraz chodzisz do szkoły, bo chodzisz. To się w życiu za murami nie przydaje. System resocjalizacji jest naprawdę bardzo skąpy, a w zasadzie go nie ma.
Z СКАЧАТЬ