Название: Słowik
Автор: Janusz Szostak
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788366252318
isbn:
Gdy Henryk N. zwany Dziadem postanowił napisać książkę „Świat według Dziada” (2002), to „Słowik” był już po swoim debiucie. Jego książka „Skarżyłem się grobowi” ukazała się w 2001 roku, gdy pruszkowski boss, poszukiwany międzynarodowym listem gończym, ukrywał się jeszcze w Hiszpanii.
W lutym 2003 roku nastąpiła ekstradycja „Słowika” do Polski. Książka, którą napisał w Hiszpanii, była tu już od dwóch lat. Ukazała się też publikacja książkowa „Dziada”, przy której wydaniu miał rzekomo pomagać „Słowik”.
– Heniek pozazdrościł Andrzejowi i też chciał napisać książkę – tłumaczy mi Zygmunt, były wspólnik „Dziada”. – W tym celu Jolka, żona Heńka, spotykała się z Moniką, żoną „Słowika”, który tą drogą doradzał z Hiszpanii, jak wydać książkę. Jolka jeździła potem do więzienia do Heńka i przekazywała mu wszystko. Najpierw mieli te swoje książki wydać u jednego wydawcy. A „Słowik” miał pomóc „Dziadowi” przy pisaniu i redagowaniu książki. Ale gdy „Dziad” przeczytał książkę „Słowika”, zrezygnował z tej współpracy. Nie bardzo podobały mu się sposób i styl pisania Andrzeja. Miał swój pomysł na życie i używał innego języka niż „Słowik”. W końcu do pomocy przy pisaniu książki wziął sobie kogoś innego. Ale wcześniej wszystko było konsultowane przez żonę „Słowika”. Grypsy krążyły od „Dziada” do „Słowika”. Wszystko, co w tej książce się znajdzie, było na bieżąco konsultowane. Ale „Słowik” się z tego nie pucował [nie przyznawał – przyp. aut.] kolegom z „Pruszkowa”.
Do tego wątku wrócę jeszcze w tej książce.
Nie do końca jestem pewien, czy „Słowik” przyzna się, że wspierał mnie w pisaniu tej książki. Do pewnego czasu tak było, potem zamilkł na długo. Jednak zdążył napisać do mnie list, który miał być wstępem do tej publikacji. Przytaczam go w całości:
Dlaczego to wszystko? Zatem zaspokoję Państwa ciekawość.
Po pierwsze, powodowała mną frustracja, która jest ze mną od początku przemian systemowych, gdy wszyscy politycy robią kapitał polityczny na przestępcach poprzez podwyższanie kar, a nie ma prawdziwej resocjalizacji, która w naszym kraju jest tylko pustym słowem, a nie rzeczywistością.
Nasz kraj jest w centrum Europy, a polskie więziennictwo daleko odbiega od norm ogólnie przyjętych w krajach europejskich. Mogę to porównać choćby na przykładzie Hiszpanii, gdzie przebywałem w areszcie. Polskie zakłady karne i areszty obecnie nawet w połowie nie dorównują tamtejszym warunkom socjalnym i mentalnym, a przypominam, że byłem tam osadzony 20 lat temu.
Napisałem tę książkę także dlatego, aby Czytelnicy mogli dowiedzieć się, na czym polegało moje życie wprost ze źródła, a nie z opowieści kłamców i kłamczyń, którzy na moich plecach chcieli dorobić się pozycji bądź pieniędzy.
Podsumowując cały materiał, dochodzę do wniosku, że to niekoniecznie jest wszystko, co mam do przekazania. Jest jeszcze wiele tematów, które miałbym ochotę poruszyć, lecz chyba jest odrobinę zbyt wcześnie, aby to ujawnić.
Ale naprawdę przyjdzie na to czas i to już wkrótce.
Z pozdrowieniami
Andrzej Z. „Słowik”
Nie zdradzę wszystkich szczegółów powstawania tej książki. Nie było to jednak proste i niekiedy przypominało konsultacje „Dziada” ze „Słowikiem” za pomocą grypsów i za pośrednictwem żon.
Rozdział 2
Skazany na gangsterkę
W 2001 roku Andrzej Z. „Słowik” wydał książkę „Skarżyłem się grobowi”. Jej tytuł nawiązuje do słów z wiersza Juliusza Słowackiego, w którym wieszcz pisze: „Skarżyłem się Grobowi, a skarga ta była ani przeciw ludziom, ani przeciw Bogu”.
13 stycznia 1837 roku Słowacki dotarł do Jerozolimy, gdzie wziął udział w nocnym czuwaniu przy grobie Jezusa. Podróż do Ziemi Świętej miała na niego ogromny wpływ i Słowacki od tego czasu stał się człowiekiem głębokiej wiary. Dokonała się w nim przemiana wewnętrzna. Porzucił „drogę światowych omamień”, czyli życie przyjemnościami i dążeniem do bogactwa.
„Słowik” chciał być niczym Słowacki. Jako twórca był raczej bez szans, ale jako osoba religijna mógł się mierzyć z poetą. Andrzej Z. również pielgrzymował do Ziemi Świętej, i to wielokrotnie. Szczegółowo opowiadał o tym w swojej książce, podobnie jak o swoich nawróceniu i wierze. Jako że w „Skarżyłem się grobowi” „Słowik” poświęca niewiele miejsca kulisom gangsterskiego rzemiosła, wielu czytelników odebrało tę książkę jako próbę wybielenia się. Mało konkretów i faktów, a dużo opinii „Słowika” – to niemal powszechna jej ocena. Według mnie nie w pełni zasłużona. Pisząc o Andrzeju Z., nie mogłem pominąć tamtej publikacji. Zwłaszcza że w tej książce jej bohater także odwołuje się do zamieszczonych tam treści. Zatem dla pełnego obrazu „Słowika” – mimo że nie jest to biografia – niezbędne jest omówienie „Skarżyłem się grobowi”.
Andrzej Z. urodził się 16 maja 1960 roku w Stargardzie Szczecińskim [obecnie Stargardzie – przyp. aut.]. Wspomina: „Byłem młodym, wesołym chłopakiem, kochającym życie, lubiącym zabawę i towarzystwo przyjaciół. Sukcesy w sporcie nobilitowały mnie w środowisku rówieśników, dzieci ówczesnych miejscowych prominentów zabiegały o moje towarzystwo. Do moich przyjaciół należeli: syn posła na Sejm, syn prezydenta miasta, syn dyrektora szkoły, w której się uczyłem. To oni zabiegali o moją przyjaźń, chcieli pokazywać się w towarzystwie najlepszego sportowca w mieście. Wszystko wskazywało na to, że moje życie będzie inne od miejscowej rzeczywistości, wierzyłem, że wielki świat stoi przede mną otworem. Widziałem siebie na wielkich zawodach sportowych, mistrzostwach świata, olimpiadzie. Wygrywam, staję się sławny, podróżuję po świecie, poznaję sławnych ludzi. Bardzo w to wierzyłem i wiara ta dodawała mi sił do ciężkiej pracy na sali treningowej”.
Jednak gdy Andrzej był osiemnastoletnim chłopcem, stracił nie tylko przyjaciół, lecz także wolność i szanse na spełnienie marzeń i na normalne życie. Tak to wspomina: „Nic nie zapowiadało takiego końca. Była to jedna z wielu podobnych letnich sobót spędzanych na dyskotece w towarzystwie rówieśników. Zwyczaj był taki, że w ciągu jednego wieczora przenosiliśmy się z miejsca na miejsce, szukając dyskoteki, która będzie nam najbardziej odpowiadała. Całą paczką wsiadaliśmy do samochodu i jechaliśmy do następnej dyskoteki (…). Ten sobotni wieczór rozpoczął się podobnie jak inne. Bawiliśmy się w najlepsze. W pewnym momencie ktoś rzucił pomysł zmiany dyskoteki. Pojawił się jednak problem, kto ma prowadzić samochód. Ktoś rzucił na stolik kluczyki, ktoś inny wskazał na mnie. Tylko ja byłem trzeźwy, wszyscy pozostali uczestnicy zabawy byli pod wpływem alkoholu. Nie miałem wyboru, nie mogłem odmówić (…). Tym razem mieliśmy jechać do oddalonego o 30 kilometrów Szczecina. Do malucha, który miałem prowadzić, weszło chyba sześć osób. Wszyscy weseli, hałaśliwi, pobudzeni wypitym alkoholem. Była upalna letnia noc 1978 roku. W światłach samochodu droga wydawała się prosta, a samochód bardzo łatwo się prowadził. W radiu głośno grała muzyka, ludzie śmiali się, wygłupiali, przekrzykiwali się nawzajem. Ktoś klepał mnie po ramieniu, ktoś inny wymachiwał rękoma. Śmiałem się razem z nimi, byłem szczęśliwy, czułem się pewnie za kierownicą. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii.
СКАЧАТЬ